piątek, 26 lutego 2016

Rozdział 2 cz.2

Przedstawiam wam kolejną część, chociaż może być w niej ciut więcej błędów. Tak czy inaczej, dajcie znać, co myślicie! 

Miłego czytania ; ))

***


Wrócili do pomieszczenia, w którym znajdowali się pozostali, chociaż Liliana nie wiedziała, jakim cudem dała radę przekonać do tego starszego rycerza. Jednak Nadar najwidoczniej był w dobrym humorze, co nie powinno dziwić, skoro kilka minut wcześniej zbałamucił zajezdne dziewczę. 

Nie wyglądał na zadowolonego z braku doświadczenia młodych rycerzy. Sam nazwał to niedoborem zaangażowania, ale usiadł przy stole i zaczął tłumaczyć poszczególne znaki na mapie, skupiając uwagę w szczególności na sposobie ich interpretacji. Dowiedzieli się, że zmierzają w kierunku wschodnich granic, obecnie uznawanych za najbardziej niebezpieczne w całym królestwie. Nie planowali jednak walki z wrogimi nacjami, mieli jedynie wkroczyć do jednego z plemiennych lasów i dlatego musieli dokładnie poznać budowę jego otoczenia. Cel wyprawy swojej mapy nie posiadał, brakowało dostatecznej liczby informacji, aby takową utworzyć, jednocześnie nie wprowadzać ludzi w błąd. Dokładne zapamiętanie okolic mogło ocalić im życie, zwłaszcza że należały one do niezwykle problematycznych. Nadar twierdził, że w takim miejscu łatwo wpaść w pułapkę, tak samo jak po prostu się zgubić. To rodzaj niebezpieczeństwa, którego nie mogli poznać do tej pory w praktyce, bo lasy Lagary z pewnością nie były tak skomplikowane. Znajdowały się w nich bardzo niebezpieczne zwierzęta, a także wzniesienia wraz z dołami, ale same w sobie nie tworzyły labiryntu, w dodatku poznawali je właściwie od początku szkolenia w zamku. Tutaj miało być inaczej. Najmniejszy błąd czy luka w pamięci mogła wyprowadzić ich w ślepy zaułek albo w stęsknione ramiona wrogów królestwa czy chociażby zwykłych bandytów… a nie każdego z nich dało się pokonać w kilka chwil.
Tłumaczenia i ostrzeżenia Nadara przypominały Lilianie słowa dziesiątego dowódcy, który zakazywał im włóczenia się po Lagarze oraz kazał dokładnie zapamiętać położenie wszystkich interesujących ich miejsc. Wiele miesięcy minęło, nim znalazła w sobie odwagę, by wkroczyć w cudowny świat poszukiwania co ciekawszych zakamarków zamku. Tym razem nie tylko nie miała przed sobą odpowiedniej ilości czasu na zapoznanie z terenem, ale musiała jednocześnie na nim wykonać zadanie, którego do tej pory nie poznała. Nie miała mimo to wątpliwości, że nie będzie ono należało do lekkich i przyjemnych. Rozmowa dowódców o możliwej śmierci wysłanych w te tereny wyryła się w jej świadomości i przypominała o sobie w ramach każdego rzutu okiem na Gaję. 
– Wszystko jasne? – zapytał Nadar, a kiedy Liliana pokiwała gorliwie głową, poklepał ją po ramieniu i najwyraźniej uznał, że ta niema odpowiedź dotyczy ich wszystkich. – Świetnie, w takim razie spotykamy się za… jakiś czas, bądźcie gotowi i czekajcie na tyłach karczmy. Urządzę wam mały trening. 
– Na pewno możemy sobie na to pozwolić? – zapytał Milan, marszcząc brwi, najwyraźniej wątpiąc w zdrowy rozsądek mężczyzny. – Piąty dowódca powiedział nam, że to zadanie o podwójnej wartości, musi być więc wykonane jak najszybciej. 
– Nie będziesz mnie uczył podstaw, młokosie – odparł Nadar, nie odwracając się w jego kierunku. –  Czekam na zewnątrz. 
Nie mieli zielonego pojęcia, co w umyśle Nadara oznacza „za jakiś czas”. Mogło to być pół dnia tak samo jak kilka minut. Postanowili więc jak najszybciej zabrać potrzebne rzeczy i udać w wyznaczone miejsce. Jednak kiedy Aaron ruszył w stronę wyjścia, Liliana złapała go za rękę i zatrzymała przy sobie. Spojrzał na nią zdziwiony, ale nie odezwał się, dopóki nie zostali w pomieszczeniu całkiem sami. 
– Jest coś, o czym ci nie powiedziałam – wyjaśniła. – To bardzo ważne. 
Chłopak rozejrzał się dookoła, by zaraz potem wskazać jej miejsce na ławce i usiąść zaraz obok niej. 
Nie miała czasu na żadne wstępy, za chwile powinni stawić się na tyłach karczmy. Dlatego od razu przeszła do sedna sprawy i opowiedziała pokrótce o wszystkim, co podsłuchała z rozmowy w Pokoju Dziesięciu Obrad. Wyłączając to, co zdążyła do tego czasu zapomnieć, jak chociażby imię drugiej osoby, która pierwotnie miała im towarzyszyć. 
Na całe szczęście Aaron nie uznał tych obaw za fanaberie. Nie zganił też za to, że znalazła rozrywkę w postaci poszukiwaniu zakazanych miejsc w zamku. Siedział skupiony, nie przerywając jej aż do samego końca. 
– Myślisz, że oni chcą nas tam zabić? – zapytała cicho, próbując ukryć przerażenie. Z jakiegoś powodu wypowiedzenie na głos przeczuć otworzyło komnatę pełną negatywnych emocji, które postanowiła ukryć jakiś czas temu. 
– Nie sądzę, to nie miałoby żadnego sensu – odparł. Podrapał się po głowie, w geście roztargnienia, a potem uśmiechnął. – Niewykluczone jednak, że ich cel może zesłać na nas kłopoty. Musisz być teraz uważna, Lila. Ten Nadar to świetny wojownik, ale z tego, co mówisz, wynika, że w pewnym momencie zaczniemy polegać tylko na sobie. Nie wiem, czy nie będą próbowali nas rozdzielić, ale… – przerwał na chwilę, by spojrzeć jej prosto w oczy. – Nie musisz się tym przejmować, bo ja i tak cię znajdę. 
Uśmiechnęła się lekko, czując w sobie przypływ otuchy. Niepokój, który nad nią zapanował kilka chwil wcześniej, znacząco zmalał. Oczywiście nie dała rady go unicestwić, jednak tymczasowo niczego poza wsparciem Aarona nie potrzebowała. Najważniejsze miała już za sobą, chciała tylko, żeby chłopak działał ostrożnie. 
Razem poszli tam, gdzie najprawdopodobniej udali się pozostali rycerze. Wcale nie byli zaskoczeni, kiedy zobaczyli, że Nadar już tam czeka. Na ich widok zacmokał z niesmakiem, więc pochylili głowy i stanęli w szeregu obok pozostałych. 
Znaleźli się na polanie, która jak na tak szczególnie zadbaną karczmę, prezentowała się podejrzanie. Oprócz kilku pojedynczych drzew i krzewów, próżno tam szukać roślinności niebędącej trawą, która w pewnych momentach sięgała im aż do kolan. Chodzenie w takich warunkach okazało się znaczne utrudnione, z łatwością można było zahaczyć o roślinną plątaninę, jej korzeń albo po prostu kreci dół. Do krajobrazu z pewnością nie pasował tutaj mężczyzna, który siedział nieopodal, opierając się o samotną brzozę. W tej perspektywie wyglądał niczym książę ciemności, który z jakiegoś powodu opuścił swoje otchłanie i znalazł w całkowicie nie pasującym do niego miejscu. Dopiero po kilku chwilach Liliana zdała sobie sprawę, że to dokładnie ten sam rycerz, który zastał ich śpiących w stajni. Miał kruczoczarne włosy uczesane w podobny sposób do większości dobrze urodzonych mężczyzn i ciemne jak węgle oczy, otoczone gęstymi, czarnymi rzęsami. Dodawało to jego twarzy delikatności, bo on sam był najwyraźniej z tego samego sortu co Aaron – wysoki, mocno zbudowany, z dużymi, silnymi dłońmi. Z pewnością różnił ich wiek, bo mężczyzna musiał mieć więcej niż trzydzieści lat, jednak wrażenie podobieństwa pozostawało. Nawet twarz w pokrewny sposób nie wyglądała szczególnie przyjemnie, przynajmniej do czasu, aż nie pojawił się na niej ten sam uśmiech politowania, którym uraczył ich z samego rana. Kiedy Liliana przeniosła swoje spojrzenie na Nadara, dotarło do niej, że ci dwaj muszą mieć coś ze sobą wiele wspólnego. Z pewnością była to chociażby irytująca mimika twarzy, przy czym obcy wydawał się przez to przystojniejszy, a jej przywódca wykrzywiony i groźny. 
Mogła zaakceptować obecność rycerza podczas jej ćwiczeń, nawet jeśli swoim wyrazem z góry określił ich umiejętności jako mierne. Jednak, kiedy zobaczyła obok niego konia, jej nogi zdrętwiały ze strachu. Był to bowiem ten sam potwór, przed którym ostrzegał chłopiec stajenny. Tym razem nie siedział zamknięty w boksie, nawet nie przywiązano go do płotu. Po prostu stał wyprostowany i gotowy do ataku. Przy tym demonie, nawet wilki w Lagarze wydawały się słodkimi psiakami. 
– Spóźniona będzie pierwsza – wyrwał ją z zamyślenia Nadar. Szybko skupiła na nim swoje uwagę, ale nie miała zielonego pojęcia, co rycerz miał na myśli. Sądziła, że w pierwszej kolejności wyjaśni im, dlaczego mieli widownię. Mogłaby przypuszczać, że mężczyzna przemowę na ten temat miał już za sobą, którą ominęli. Jednak fakt, że pozostali młodzi zerkali co jakiś czas na obserwującego ich człowieka, uświadomił dziewczynie, że Nadar najpewniej pławił się w ich niewiedzy. 
– Co mam robić? – zapytała, czując, jak jej twarz przyjmuje odcień ugotowanego buraka. 
– Przed chwilą tłumaczyłam, gdzie jest twoja głowa? – zakpił Nadar, najwyraźniej zirytowany. – Wyciągnij miecz. 
Dziewczyna dotknęła rękojeści ukrytej za pasem, aby zacisnąć na niej swoją dłoń i wydobyć ostrze z pochwy. Stanęła naprzeciw rycerza, który najwyraźniej czekał na jej reakcję. Jednak ona nie miała pojęcia, co powinna zrobić. 
– Atakuj – zachęcił, kiedy zrobiła krok w tył. Nie mogła przecież mierzyć się z rycerzem tej rangi, położyłby ją w kilka sekund. – Nie trać mojego czasu i atakuj. 
Nie mając innego wyboru, ruszyła przed siebie. Próbowała walczyć, jak nauczyli ją na szkoleniu. Wiedziała, że nie ma szans wygrać tego pojedynku, ale chciała chociaż pokazać się z jak najlepszej strony. Nadar z łatwością parował ciosy, a im lepsze technicznie ruch prezentowała, tym szybciej jego niezadowolenie rosło. Później wydawał się tylko znudzony, bliski przerwania walki. Potraktowała to jako swoją szansę i sypnęła mu w oczy piachem, który zebrała podczas jednego z upadków. Oczywiście rycerz zdążył w porę uskoczyć, jednak najwyraźniej nie przewidział takiego posunięcia, bo kolejny czas sparował z większym skupieniem, przechodząc w atak. Zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy dostrzegł lęk w sposobie, w jakim dziewczyna przyjęła pozycję obronną. 
– Wystarczy – rzekł, masując sobie ramię. – Teraz skrzywdzony. – Wskazał ręką na Fomę. 
Chłopak podszedł powoli, a Liliana posłała mu zachęcający uśmiech, ciesząc się, że ma wyzwanie Nadara za sobą. Standardowo pojedynki w Lagarze trwały o wiele dłużej, ale Nadar najwidoczniej nie chciał tracić na nie tyle czasu. 
Walkę rozpoczęto w identycznym stylu jak poprzednią, ale w jaki sposób ją kontynuowano, nie zwróciła uwagi. Zamiast tego skupienie skierowała na obserwatora, który tupał wściekle kopytami zza pleców swojego jeźdźca.  Akceptowała, że rycerz nie uciekał w popłochu przed dzikim zwierzęciem. Ostatecznie tylko ona przejawiała paniczny strach przed takimi potworami. Jednak leżenie w miejscu, w którym można było zostać w błyskawicznym tempie rozdeptanym, nie mieściło się w głowie dziewczyny.
– To żaden trening, tylko sprawdzian – burknęła w pewnym momencie Gaja, a kiedy podążyła jej wzrokiem, zobaczyła, że Foma klęczy na jednym kolanie i ciężko dyszy. Wcale się nie zdziwiła, kiedy Nadar krzyknął „Następny” i na polu stanął nikt inny tylko Milan. 
– Ciekawe, kto go obleje – mruknęła Liliana, skupiając uwagę na walce. 
Chłopak od razu przyjął pozycję do ataku i nie potrzebował żadnej zachęty od Nadara, żeby ruszyć z miejsca. Jego ciosy były lepiej wyćwiczone niż jej i z pewnością w prawdziwym boju okazałyby się o wiele skuteczniejsze. 
– Jeśli to Nadar jest naszym egzaminatorem, to lepiej zapytać, kto w ogóle zda – prychnęła Gaja, zerkając w kierunku obcego im rycerza. – Obstawiam, że nikt. 
Milan wykonał obrót i tym razem z przekroku uderzył, celując prosto w czaszkę. Nadar mógłby się wywinąć z tego ataku, z początku chyba nawet tak planował, ale ostatecznie pozostał w miejscu i sparował cios własnym mieczem. W końcu, po serii mniej lub bardziej celnych ciosów, chłopak upadł na ziemię, ale wstał z niej tak szybko, że właściwie mogło to być działaniem zamierzonym. Zaraz potem rzucił się na Nadara w niemalże histerycznym odruchu, chociaż z pewnością należało to do części teatru, bo jego twarz pozostała skupiona. 
Mogła zastanawiać się, w jakim celu Nadar kazał im walczyć. Tymczasem doskonale wiedziała, że mężczyzna ten nie ma najmniejszego zamiaru wyjawić im motywów działania, co teraz wywoływało u niej obawę o życie swoje i pozostałych. Z każdą godziną czuła coraz silniejsze symptomy frustracji, najchętniej wykrzyczałaby w twarz temu człowiekowi, że ma go serdecznie dość i nakazała w tej chwili zdradzić plan działania. Jednak wbijana przez lata do głowy hierarchia wśród rycerzy gwardii zmuszała dziewczynę do milczenia. 
Walka ponownie została przerwana i chociaż Milan z pewnością przegrał, zrobił to w lepszym stylu niż ona. Stwarzał nawet pozory zadowolonego. Zaraz potem w polu zainteresowania stanęła Gaja i rozpoczął się chyba najbardziej zaciekły jak do tej pory pojedynek. Dziewczyna dawała z siebie absolutnie wszystko, więc nawet jeśli technicznie popełniała dużo błędów, to nadrabiała wszystko poprzez upór. Zacietrzewienie można było dostrzec w każdym ruchu, nawet tym najbardziej niepozornym. Kiedy Nadar dał znak do przerwania walki, dziewczyna kompletnie go zignorowała. Dopiero kiedy leżała przyparta do ziemi, opanowała własne emocje. 
Aaron miał zaprezentować się jako ostatni i Liliana wcale nie poczuła zdziwienia, kiedy chłopak zaczął walczyć z lekkim otępieniem, jakby nie pamiętał, w jaki sposób powinien poruszać się rycerz. Stracił swoje ostrze chyba najwcześniej z nich wszystkich, ale wcale go to nie wzruszyło… w przeciwieństwie do Nadara, który aż zacisnął zęby, żeby pohamować w sobie złośliwy komentarz. Dlaczego sobie na niego nie pozwolił, wyjaśniło się dosłownie chwilę później. 
Mężczyzna siedzący do tej pory w trawie wstał i wskazał im ręką, żeby podeszli. Zapewne nie ruszyliby się z miejsca, gdyby ich przywódca niemalże automatycznie nie poszedł we wskazanym kierunku. Skąd u niego taka gorliwość, nie mieli pojęcia, ale uznali ją za co najmniej podejrzaną. 
– Tyle chyba wystarczy – powiedział do Nadara rycerz. Sposób, w jaki gestykulował skojarzył się Lilianie mimowolnie z pierwszym dowódcą. Były to bowiem ruchy aroganckie, ale w jakiś arystokratyczny sposób, którego nie potrafiła jeszcze rozpracować. Zastanawiała się mimo to, z kim miała do czynienia i czy powinna czuć się spięta. – Chciałem zobaczyć na własne oczy, jakimi podstawowymi umiejętnościami władacie. Dostałem jakieś bezużyteczne informacje od waszych dowódców, ale doskonale wiem, że te dostosowywane są do ich sympatii i poglądów… a na takie bajki nie ma miejsca w lesie Czystych. 
Gaja rzuciła mu pełne niedowierzania spojrzenie, a Liliana poczuła, jak jej całe ciało zaczyna reagować na samo wspomnienie o tajemniczym ludzie. 
– Pokazałeś im mapy? – zapytał Nadara. 
– Tak jak rozkazałeś – odparł mężczyzna z tak wyraźnym szacunkiem, że wszyscy niemalże roztopili się z wrażenia. 
– Nie będę przed wami ukrywał, że jeszcze nie pracowałem z tak młodymi rycerzami pod sobą, nie mam pojęcia, w jaki sposób powinienem wami kierować, żebyście się po drodze nie zabili – oświadczył szczerze. Po chwili dodał o wiele ciszej, już bardziej do siebie – Nie wiem, dlaczego mnie w to wpakował, co sobie myśli ten szczeniak… – Nadar chrząknął głośno, więc mężczyzna zamilkł, by zaraz potem znowu przemówić, tym razem o wiele głośniej – Dlatego musicie od razu mówić, kiedy nie nadążacie, coś przerasta wasze możliwości albo po prostu nie rozumiecie. Nie chcę wracać do zamku z piątką ledwo żywych dzieciaków… 
– Przepraszam – przerwała mu Liliana, zanim zdołała się powstrzymać. Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony, ale nie był to morderczy wzrok, którym tak często obdarzał ich Nadar, więc znalazła w sobie odwagę, żeby zadać pytanie. – Kim pan jest?
To najwyraźniej go skonfundowało, bo otworzył usta i skierował się w stronę Nadara, jakby ten miał wziąć za to odpowiedzialność. Mężczyzna musiał płonąć ze wstydu, bo wymamrotał pod nosem coś w rodzaju przeprosin z dodatkiem lichego tłumaczenia, którego nie mogli dosłyszeć. Jego zachowanie wydało im się do tego stopnia szokujące, że zapewne sprawiali wrażenie jeszcze bardziej zmieszanych niż rycerz, którego tożsamości wiąż nie znali. 
– Kapitanie – powiedział w końcu Nadar, kiedy przetrwał siłę morderczego spojrzenia towarzysza. – Tak się macie do niego zwracać, żółtodzioby. 
– Więc ty jesteś… – zaczął Foma, ale w porę ugryzł się w język. – Aha… aha…
Liliana nic z tego nie rozumiała, ale przecież cierpiała na chroniczny brak doinformowania. Gdyby nie wsparcie Aarona zapewne nie wyruszyłaby w żadną podróż, bo nie wiedziała nawet, gdzie mieli miejsce zebrania. 
– Już wszystko jasne? – zapytał ich mężczyzna, obdarzając ich typowym dla siebie lekceważącym uśmieszkiem. Najwyraźniej zakłopotanie młodych zaczęło go bawić. Chociaż, jakby nie patrzeć, mogli skończyć o wiele gorzej. – W takim razie zajmijmy się tym, co ważne. Wyruszacie do lasu Czystych, jednego z najbardziej agresywnych plemion wśród wszystkich, które w swoim życiu spotkacie. Nie dostaliście żadnych wytycznych co do tamtejszego ludu z oczywistego powodu… nie ma ich zbyt wiele. Czyści tak zaciekle bronią swoich tajemnic, że wydobycie ich należy do sfery marzeń bardzo naiwnych jednostek. Wiecie jednak, jak mniej więcej funkcjonują takie plemiona, więc tutaj jest bardzo podobnie… tylko gorzej. 
Liliana przypomniała sobie zajęcia, które dotyczyły istnienia zamkniętych terytoriów, na których żyli pierwotni ludzie. Aktualnie na terenie całego królestwa znajdowały się dwadzieścia trzy, w tym tylko czternaście współpracowało z władcą. Reszta prowadziła mniej lub bardziej poważne konflikty. 
Mówiono, że jeszcze zanim zapanował porządek, a ziemie zostały zajęte przez książęta, na świecie funkcjonowały setki albo nawet tysiące osad, gdzie każda wyróżniała się ze względu na swoje wierzenia, sposób życia, jak i specjalne zdolności. Z upływem lat, wraz z rozwojem polityki, kolejne plemiona zostały wybite albo włączone do królewskiej społeczności. Tylko niektórym udało się przetrwać albo za sprawą władania tajemniczymi mocami albo wybitnych zdolności politycznych. Ich poziom wyodrębniania zależał od konkretnych umów z samym królem, który mógł nadać im autonomię i pozwalać funkcjonować wedle własnych zasad w zamian za poddaństwo albo zmusić do posłuszeństwa za pomocą groźby i siły. Dlatego właśnie na zajęciach dokładnie opracowywali informacje dotyczące czternastu plemion utrzymujących przyjazne stosunki z królestwem, pozostałe stanowiły dla nich zagadkę. Wiedzieli bowiem, że takowe istnieją, ale na tym ich wiadomości się kończyły. 
Na podstawie tego, czego się dowiedziała przez lata, mogła z całą pewnością powiedzieć, że bez powodu na terytorium żadnego plemienia wkraczać nie można. Pierwotni ludzie z jakiegoś powodu byli strasznie drażliwi, jeśli chodzi o wnikanie w ich tradycje i nie lubili, kiedy ktoś wtykał nos w ich sprawy. Nie mogli pozbawić życia żadnego poddanego króla, ale nigdy nie dawali gwarancji bezpieczeństwa. Niektórzy z nich władali obcym językiem, całkowicie niezrozumiałym dla takich osób jak Liliana. 
– Czyści mają obsesję na puncie swojego źródła – wyrwał ją z zamyślenia kapitan. – Król uważa, że woda z niego może mu się przydać, ale ci nie chcą mu jej ofiarować – ostatnie słowo wypowiedział z pewną kpiną, ale czego ona dokładnie dotyczyła, Liliana nie miała pojęcia. 
– Po co królowi ta woda, kapitanie? – zapytał Foma, z trudem ukrywając swój wścibski ton. 
– To nie jest twoja sprawa – odparł i chociaż jego słowa były ostre jak brzytwa, to na twarzy nie pojawił się żaden przejaw agresji albo chociaż niechęci. – Moja też nie. Czego król chce, to i my, nawet jeśli nie wiemy, co to jest... Tak czy inaczej mamy zdobyć tę wodę. Nie interesuje nas jej duża ilość, ale nawet odrobina sprawi więcej kłopotu, niż wyniesienie wierzby z Lagary. 
Milan parsknął śmiechem, ale jako jedyny. Pozostali wpatrywali się w mężczyznę jak w święty posążek, który właśnie zsyłał na nich plagę ze wskazówkami, jak z nią walczyć. 
– Na całe szczęście, to przewrażliwienie Czystych może zadziałać również na naszą korzyść. Niedawno wyszło, że nie mogą zabronić wstępu do lasu niewinnym, czyli po prostu osobom w waszym wieku, jakiekolwiek durne grzechy byście nie mieli na sumieniu. Osoby takie jak ja, nawet gdyby były świętą dziewicą, nie mogą przekroczyć granicy. Tak samo dzieciakom zagwarantowano prawo opuszczenia terenów, o ile ci nie postanowią czegoś z tego miejsca wynieść. Dotyczy to tak samo wody ze źródła jak pojedynczego liścia. To wydaje się dosyć zabawne, bo jeszcze kilka lat temu taka reguła nie obowiązywała. 
– Skoro nie możemy nic zabrać z lasu, to nasz wiek chyba wcale nie jest atutem – zauważył Milan. 
– Jest. Jeśli będziecie wykonywać moje rozkazy, wyjdziecie z tego bez ran. Jeśli zaczniecie działać na własną rękę, pewnie zginiecie. Dlatego słuchajcie uważnie tego, co teraz wam powiem… ale najpierw usiądźcie. – Odwrócił się do nich plecami i popchnął stojącego za nim konia. – Rusz się, Krodo, ty stary gnoju. – Ogier wyszczerzył do niego zęby, ale jeśli to miało być uśmiechem, to był to najpotworniejszy wyraz radości, z jakim Liliana się spotkała. Z jakiegoś powodu jednak ten szatan ustąpił i łaskawie opuścił wskazany teren. Nie miała ochoty siadać tak blisko zwierzęcia, które niemalże cały czas skupiało na sobie jej uwagę, ale przecież nie mogła tego powiedzieć głośno. Z pewnym ociąganiem więc zajęła miejsce jak najdalej od konia, co jakiś czas zerkając na niego niespokojnie. 
Kapitan usiadł jako ostatni, utrzymując dystans między nimi. Być może wynikało to z chęci podkreślenia różnicy, niewykluczone też, że mężczyzna pragnął po prostu dobrze ich wszystkich widzieć. Bez względu na to, niemalże od razu przeszedł do tłumaczenia im sposobu, w jaki mieli wykonać zadanie. Rozłożył mapę na ziemi i wskazywał im kolejne szlaki, którymi mieli podążyć, jak się na nich zachowywać i co przez to powinni osiągnąć. Liliana dziękowała niebiosom, że udało jej się zapamiętać całą plątaninę linii zaznaczonych na pergaminie, bo kapitan mówił bardzo szybko i nie zawsze wskazywał ręką na punkt, na którym skupił wypowiedź. Z początku czuła strach, że będzie zagubiona i nic nie zrozumie z wywodu rycerza, bo ten mówił ładnie, rzadko korzystał z wyrażeń kolokwialnych, czasami wręcz wznosił się ku pozycji wysoko urodzonego i wykształconego mieszkańca stolicy. Zaraz potem wracał na poziom zwykłego rycerza. Dla niej była to bardzo nierówna mowa, jakby kapitan sam nie mógł się zdecydować, który styl odpowiada mu najbardziej. Mimo to świetnie sobie z nią poradziła i niemalże tryskała dumą. 
Jednakowoż, na samym tłumaczeniu się nie skończyło. Kapitan chciał przeprowadzać z nimi próby kolejnych czynności, nawet przewidując najgorsze scenariusze. Od czasu do czasu sugerował zmiany w stylu walki, chociaż najbardziej enigmatyczne wydało im się pytanie skierowane do Gai. Kiedy dziewczyna musiała powiedzieć, dlaczego używa do walki prawej ręki, krzyknęła wzbudzona „Nie jestem mańkutem!”. Na ten pokaz złości, kapitan westchnął i kryła się za tym jakaś sentymentalna nuta, której pozostali jeszcze nie rozumieli.
Skończyli dopiero długo po zachodzie słońca i chociaż mogli wreszcie biec na kolację, to kolejny dzień zapowiadał się równie pracowicie. Kapitan zapowiedział im kolejne ćwiczenia aż do popołudnia, wieczorną porą mieli już wyruszać w niebezpieczne tereny. 
– Tylko, błagam was, nie śpijcie w tej stajni – powiedział na koniec. – Macie swoje pokoje w karczmie, koni nikt nie ukradnie, jeśli to was tak martwi. 
Foma wymamrotał coś niewyraźnie, a twarz Milana pokryła się rumieńcem. Gaja wbiła spojrzenie we własne buty, aktualnie uznając je za wybitnie interesujące. 
– Na co czekacie? – pogonił ich. – Możecie już iść. 
Udali się do karczmy, gdzie wskazano im miejsca noclegowe. Liliana nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek spała w takim luksusie. Miała niewielkie, ale ładnie urządzone pomieszczenie tylko dla siebie. Większość miejsca zajmowało wygodne łoże z ciężką pościelą, na stoliku leżała nawet serwetka i wazon z kwiatami. Ponad wszystko pokochała pejzaż zawieszony na ścianie i purpurowe zasłony na oknach. W kącie postawiono również toaletkę, na którą pozwolić mogły sobie tylko damy. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze i zaczęła z entuzjazmem czesać włosy ozdobnym grzebieniem. Po chwili jednak przestała, wiedziona złym przeczuciem. Przebrała się szybko w koszulę nocną, która leżała idealnie złożona na łóżku i wskoczyła pod kołdrę, próbując jak najszybciej zasnąć. Mimo szczerych chęci, nie była w stanie odpocząć, więc leżała tylko z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w sufit.
Wstała jeszcze przed świtem , czując tak samo potworne zmęczenie jak i niemoc odpoczynku. Mięśnie niechętnie pracowały o wczesnej porze, ale umysł okazał się znacznie pobudzony. Zapewne wynikało to ze stresu, który od poprzedniego dnia stopniowo zyskiwał na sile. Chcąc wpierw się przekonać o stanie towarzyszy, wyszła z pokoju i przeszła wzdłuż korytarza nasłuchując dźwięków innych od chrapania. Kiedy znalazła się na samym końcu dotarły do niej echo rozmowy, dlatego zaglądnęła przez szparę w drzwiach jednego z pokoi. Od razu rozpoznała Milana, więc zuchwale wparowała do środka. Oprócz niego w pomieszczeniu znajdował się Aaron, mogła w takim wypadku odetchnąć z ulgą. Wyglądało jednak na to, że jako jedyna pozostała w stroju do spania. Obydwaj chłopcy spojrzeli na nią zdziwieni, ale ona usiadła na rogu łóżka i wypaliła:
– Kim jest ten kapitan? 
– W jakim sensie? – odezwał się Milan, zakładając na dłonie rękawice. Nie wyglądał na zdenerwowanego faktem, że dziewczyna przerwała jego rozmowę z Aaronem. Z pewnością za to na jego twarzy można było dostrzec ślady zmęczenia. Najwidoczniej miał za sobą równie przyjemną noc jak ona. 
– Myślałam, że dowodzi nami Nadar – sprecyzowała z zawziętą miną. 
– Nie mam pojęcia, o co tutaj chodzi – powiedział lekko zezłoszczony. Zaczął z roztargnieniem zapinać karwasze, nie spuszczając wzroku z Liliany. – Powiedzieli mi, że naszym kapitanem będzie jeden z rycerzy niezależnych, Kasjan. Dzień przed samą wyprawą zmienili zdanie i stwierdzili, że z dziedzińca odbierze nas ktoś inny, ale ostatecznie pojawił tam się Nadar. Aaron ponoć otrzymał dokładnie te same informacje, a ty jakie? 
– Żadne – odrzekła szczerze. Oczywiście wynikało to najpewniej z jej własnego gapiostwa, ale postanowiła pominąć ten szczegół. 
– Wysyłają nas w jakieś szalone tereny i jeszcze co chwilę zmieniają zdanie – warknął do siebie, sięgając po rzuconą w kącie pochwę z mieczem. – Nie zdziwię się, jak na kolejnym zakręcie przedstawią nam kolejnego kapitana. Tylko czego oczekiwać po doskonałych pomysłach pierwszego dowódcy?
– Skąd ty…? – zdziwiła się Liliana, nie mogąc uwierzyć słowom chłopaka, który najwyraźniej wiedział o wiele więcej, niżby mogła się po nim spodziewać. 
– Najgorsze jest w tym wszystkim to – kontynuował, przypinając broń do skórzanego pasa – że nawet nie możesz głośno powiedzieć, jakie to wszystkie jest chore, bo masz przed nosem córkę następcy tronu. 
– Kasjan! – powtórzyła nagle dziewczyna, przypominając sobie imię brakującego rycerza. Pierwszemu dowódcy bardzo zależało, żeby wziął udział w tej wyprawie, dlaczego ostatecznie zmienili zdanie? 
– Co z nim? – zapytał Milan, zbity z tropu. 
– On… musi być bardzo blisko króla prawda? – starała się wyjaśnić to, co aktualnie siedziało w jej głowie. Nie mogła jednak zdradzić, że podsłuchała rozmowę w Pokoju Dziesięciu Obrad. – Ponoć jego obecność w tym zadaniu była bardzo ważna, naciskał na nią sam następca. 
– Słyszałem, że to bękart króla, ale jakiś zaklęty chyba, bo nikt nie chce o tym mówić. 
– Nigdzie nie czytałam, żeby król miał jakiegoś… – zatrzymała się na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. – Syna z nieprawego łoża? 
– O tym się nie pisze – powiedział Milan, jakby właśnie powiedziała coś głupiego. – Nie wiem, w jakich stronach was wychowano, ale przecież bękarty zawsze omija się w księgach. Naprawdę to dla was nowość? 
Aaron i Liliana mieli niewyraźne miny, które tylko potwierdzały ich brak zorientowania w temacie. 
– Zapytajcie Fomy, jak mi nie wierzycie – rzucił chłopak nieco obrażony. 
– Nie o to chodzi – wtrąciła. – Po prostu zastanawiam się, skąd ty to wiesz. – Nie chciała, żeby jej wypowiedź zabrzmiała jak oskarżenie, jednak wkradła się tam podejrzliwa nuta, której, na całe szczęście, chłopak nie dostrzegł. 
– Mam kilku takich braci – odparł swobodnie. – Albo więcej, kto tam wie. Tak czy inaczej dziwi mnie tylko, że z tego bękarta króla robi się tak wielką tajemnicę. Większość możnych posiada przynajmniej jednego i otwarcie o tym mówi. 
– Ciekawe, co go zatrzymało – mruknęła, najwyraźniej poruszona. Obydwaj młodzieńcy spojrzeli na nią pytająco. – Tego Kasjana. Czy nic mu się nie stało. 
– Nawet go nie znasz i już mu współczujesz? – zaśmiał się ponownie Milan. – Nie masz czego. Życie jako bękart króla to łaska, o której marzy wielu wysoko urodzonych. 
– Na przykład ty? – odezwał się po raz pierwszy od jej przybycia Aaron. 
– Wolę pozostać synem swojego ojca.

niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 2 cz.1



Moi drodzy przedstawiam wam kolejną część ; )) Wiem, że akcji wciąż jest niewiele, ale historia zapowiada się na dłuższą i chciałabym odpowiednio zbudować fundament, żeby potem nie wprowadzać zamieszania. Za wszystkie błędy przepraszam.

Powiększyłam też tekst, żeby wam oczy nie wypadły.




Tę część chciałabym zadedykować Pene, która uważa, że konie fryzyjskie są najpiękniejsze.


Podróż w nieznanym celu



Liliana nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem znalazła się tak daleko od Lagary. Razem z Aaronem podróżowali przez długi czas, zanim w końcu znaleźli zamek rycerzy gwardii, ale to miało miejsce wiele lat temu. Od tamtego czasu nieustannie przebywała za murami twierdzy, opuszczając ją tylko w ramach ćwiczeń i kilku zadań, jednak takowe nigdy nie wykraczały poza obręb lasu.
Tym razem było inaczej. Przemierzali kolejne szlaki, zatrzymując się po drodze tylko po to, żeby napoić konie. Liliana dostrzegła, że ludzie rzucają im ukradkowe spojrzenia i szepczą za ich plecami, jakby mieli do czynienia z prawdziwym zjawiskiem. Niejednokrotnie w ich głosach słyszeli jawną niechęć, innym razem coś na kształt strachu zmieszanego z szacunkiem. Rzadko znajdywali w sobie odwagę, żeby przemówić bezpośrednio do nich. Jeśli jednak już do tego doszło, ich głos wydawał się drżący, bezbarwny, czasami spanikowany. Chociaż patrząc na to z drugiej strony, młodzi rycerze nie mieli czasu kontemplować nad motywami innych ludzi. Nie znaleźli go na dłuższą rozmowę między sobą, o poznaniu z obcymi nie było mowy. Liliana nie wiedziała nawet, jakie imiona nosili dwaj młodzieńcy, którzy dołączyli do drużyny, więc w myślach jednego ochrzciła Spóźniony, a drugiego Nadęty. Ten pierwszy co jakiś czas posyłał w jej kierunku uśmiech, drugi traktował jak powietrze. Równie dobrze więc mogła na nich mówić Woda i Ogień.
Po tym, co słyszała w Pokoju Dziesięciu Obrad, była przekonana, że przed nimi wyjątkowo niebezpieczne zadanie. Zastanawiała się, czy pozostali zdawali sobie z tego sprawę, czy ktoś ich w porę ostrzegł. Każda wyprawa rycerzy gwardii niosła za sobą ryzyko, ale w większości przypadków jej uczestnicy zostawali dokładnie informowani o poziomie zagrożenia. Tym razem informacje przekazane przez piątego dowódcę należały do szczątkowych. Doprawdy Liliana miała pewność, że jeden z etapów przygotowania do zadania ominęła, ale wątpiła, by dotyczyło to najważniejszej części zadania. Ponad wszystko była bogatsza o wieści przekazywane między dowódcami i zamiast ulgi, czuła się obciążona dodatkowym bagażem. Jednak z każdą kolejną wsią uczucie ogólnego zdenerwowania jakby malało, żeby w większości zostać zastąpione zmęczeniem i znużeniem podróżą. Nie miała też w zwyczaju martwić się na zapas. Standardowo mijało wiele  tygodni, nim rycerz docierał do miejsca, w którym musiał walczyć z niebezpieczeństwem.
Jechali tak przez kilka dni, a Liliana nie mogła poświęcić nawet pięciu minut na zebranie myśli. Całą uwagę pochłaniała jazda, a kiedy ta kończyła się późną nocą, wszyscy zasypiali, czasami zapominając o nakryciu ciała płaszczem. Jedli niewiele, głównie specjalnie przygotowane papki, mające zapewnić im odpowiednie składniki odżywcze. Nadar też nie uznał za stosowne opowiedzieć o zadaniu, często znikał i zaszczycał ich swoją obecnością dopiero wtedy, kiedy wschód słońca zmuszał do ruszenia w dalszą podróż. W tym krótkim czasie Lilianie udało się zamienić kilka nieznaczących słów ze Spóźnionym, ale na tej podstawie mogła twierdzić tylko tyle, że chłopak lubi opowiadać o sprawach nieistotnych jak pogoda czy nastrój spotkanego wieśniaka.

Czasami mijali prawdziwe orszaki rycerskie, składające się z ponad setki mężczyzn. Wszyscy nosili ciężkie zbroje, znacząca odmienne od tych należących do gwardii królewskiej. Nie mogli jednak czasu przyjrzeć im się z bliska, bo Nadar gnał przez pola, ignorując nawet magnatów, których wedle zwyczaju powinien pozdrowić.

Dopiero we wsi zwanej Piekary przystanęli na dłużej, przy czym naturalnie wszyscy byli tak padnięci, że nawet nie mieli ochoty na rozmowy. Zaraz po odpowiednim oporządzeniu koni i zjedzeniu średniej klasy posiłku udali się do izby, w której czekały na nich prycze z śmierdzącymi stęchlizną kocami. Jako rycerze gwardii musieli przywyknąć do różnych warunków, ale i tak Liliana przez pół nocy nie mogła zasnąć. Już wolała wcześniejsze noce spędzone pod gołym niebem. Wstała zapewne jeszcze bardziej zmęczona niż przed postojem i nawet zapach świeżo wypiekanego chleba nie poprawił jej humoru.

Gospoda, w której się zatrzymali, nie była przeznaczona dla szlachetnych, bogatych rycerzy. Nie oferowała komfortu ani bezpieczeństwa, ale kosztowała stosunkowo mało, wyglądało też na to, że Nadar całkiem nieźle dogadywał się z właścicielem. Dzięki temu mogli zjeść posiłek jeszcze przed świtem, w przeciwieństwie do pozostałych gości.

Kuchnia nie przypominała tej z Lagary, gdzie jedynym brudem były resztki jedzenia. Tutaj wiele dzbanków pokrywał kurz, w pewnym momencie po drewnianej podłodze przebiegła mysz, na którą stara kucharka nawet nie zwróciła uwagi. O wiele więcej kłopotów sprawiali młodzi rycerze siedzący przy stole, gdzie zwykle ugniatała ciasto. Co jakiś czas wzdychała teatralnie, zwłaszcza kiedy próbowała przecisnąć się obok Aarona. Oprócz niego w pomieszczeniu znajdował się również Nadęty i Gaja, która na widok Liliany uśmiechnęła się w typowy dla siebie sposób. Dziewczyna usiadła obok najlepiej znanej jej osoby i sięgnęła po chleb, znajdujący się na drugim końcu stołu.

Jedli w ciszy, nikt nie wnikał w osobistą przestrzeń drugiej osoby. Jakby zawarli niepisaną umowę o trzymaniu się na dystans. Przynajmniej tak było, do czasu aż do kuchni wkroczył Spóźniony, z blond włosami sterczącymi we wszystkie cztery strony świata.
– Dzień dobry – powiedział, ziewając. Usiadł tuż obok Nadętego, który automatycznie odsunął swoje krzesło o kilka centymetrów.
– Znowu jesteś spóźniony – rzuciła rozjuszona Gaja. – Chcesz, żeby Nadar powiesił cię za…
– Powstrzymaj swój język, królewno – odezwał się po raz pierwszy Nadęty. – W końcu to niezbyt dobrze świadczy o następcy tronu, jeśli jego własna córka zachowuje się, jakby dopiero wyszła z chlewu…
Liliana oniemiała z wrażenia, ale nie dane jej było tkwić w tym stanie zbyt długo, bo Gaja zerwała się z siedzenia i rzuciła w chłopaka dzbankiem z mlekiem. Temu łatwością odskoczył przed lecącym przedmiotem, ale skupiając uwagę na uniku, nie dostrzegł, że dziewczyna już przeskoczyła stół i znalazła się tuż przy nim. Przycisnęła do jego gardła zardzewiały nóż, który jeszcze chwilę wcześniej służył do krojenia chleba.
– Powtórz to – warknęła, a Liliana poczuła, jak przez jej ciało przechodzi dreszcz. Na chłopaku jednak najwyraźniej nie zrobiło to wrażenia, bo chwycił dziewczynę za nadgarstek i odepchnął od siebie. Gaja zmieniła ułożenie ostrza w dłoni, ponownie spróbowała zaatakować, ale wtedy zatrzymał ją Spóźniony. Starał się uśmiechać, ale podczas szarpaniny z dziewczyną mógł co najwyżej próbować nie kląć. W pewnym momencie najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo łokieć Gai trafił prosto w nos. Po jego twarzy spłynęła strużka krwi, więc automatycznie odskoczył i opadł na krzesło.
– Uważaj na słowa, męska gnido, bo to mogą być twoje ostatnie – powiedziała do Nadętego, który tylko odparł chłodno:
– Będę miał na uwadze twoje ostrzeżenie, wasza wysokość.
Sytuacja wciąż wydawała się napięta, mimo że przez dłuższą chwilę nikt nie wykonał żadnego ruchu. W końcu Gaja prychnęła ostentacyjnie i odłożyła trzymany nóż na stół. Liliana spojrzała w jej kierunku, próbując ukryć zdziwienie. Mimo usilnych prób, nie potrafiła doszukać się podobieństwa między rudą dziewczyną a następcą tronu, który jeszcze jakiś czas temu dumnie kroczył po korytarzach Lagary. Jeśli jednak słowa Nadętego były prawdziwe, rozmowa w Pokoju Dziesięciu Obrad straciła dla niej resztki sensu. Po co pierwszy dowódca miałby siłą wpychać swoją córkę na wyprawę, która mogła zesłać na nią śmierć?
– Skoro tak łatwo idzie ci mówienie o innych, może sam się przedstawisz – rzucił Spóźniony, wycierając nos o leżącą na komodzie szmatę. Liliana powinna skupić się na słowach chłopaka, ale jej umysł wciąż nie mógł uciec od nieprzyjemnych myśli.
– Nie widzę powodu, dla którego miałbym to zrobić.
– Wstydzisz się swojego pochodzenia? – zapytał całkiem niewinnie, ale Nadęty zwęził wargi, wyraźnie wytrącony z równowagi. – Każdy szlachetnie urodzony z dumą zdradza swoje imię nawet wieśniakowi, chyba że ma coś do ukrycia. 
Wszyscy zamilkli, nawet Gaja nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Przez chwilę Liliana była pewna, że ciemnowłosy chłopak wybuchnie albo, co gorsza, wyzwie blondyna na pojedynek. Jednak on roześmiał się, a chociaż nie był to dźwięk, który marzyłaby nazbyt często słyszeć, to i tak odetchnęła z ulgą. Nie chciała kolejnej bójki. 
– Milan – powiedział. – Nie ma potrzeby, żebyś ty się przedstawiał. Grasz dobrymi kartami jak na bękarta.
– Foma – rzucił swobodnie chłopak. – Widzę, że jesteś całkiem nieźle zorientowany, jak na zapatrzonego w siebie rycerzyka. – Posłał pozostałym wesoły uśmiech, a po chwili skierował się bezpośrednio do osoby, która jeszcze chwilę wcześnie gotowa była połamać mu wszystkie kości. – Ty z pewnością musisz być Gaja, najstarsza wnuczka szczęśliwie nam panującego króla Sambora. – Dziewczyna zmrużyła oczy, ale chłopak już odwrócił się w stronę dwójki po przeciwnej stronie pomieszczenia. – Jak na was wołają?
– Liliana – odpowiedziała drżącym głosem. – To jest mój brat, Aaron. – Ten tylko chrząknął, potwierdzając jej słowa.
– Co się tutaj dzieje?! – wrzasnęła kucharka, która właśnie wkroczyła do pomieszczenia. Wzrok kobiety omiótł wszystkich zebranych, rozbity dzban, połamany taboret, na którym siedział Milan i zakrwawioną twarz Fomy. Zaraz za nią pojawił się Nadar w towarzystwie właściciela gospody. Z początku sprawiał wrażenie zaspanego, chociaż jego dłoń spoczywała na pochwie z mieczem, jakby chciał się upewnić, że ma przy sobie całe ostrze a nie tylko rękojeść. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z przedstawienia, które zaprezentowali im młodzi rycerze i otworzył szerzej oczy, najwyraźniej zdumiony.
– Co oni robią? – panikował właściciel. Ukrył swoje cielsko za filarem, jakby obawiając się ataku z ich strony.
– Co wy robicie? – zapytał ich Nadar ze szczerym zaciekawieniem. Bójki młodych rycerzy nie stanowiły niczego zjawiskowego, Liliana nie raz się z nimi spotkała. On jednak najwyraźniej już od dawna nie miał z tym do czynienia, bo wyglądał na zbitego z tropu.
– Poznajemy się – odpowiedział Foma, usiłując zachować poważny ton. Jednak ze swoim zakrwawionym nosem, na tle połamanych mebli i wciąż wściekłej Gai wyglądał najwyżej komicznie. Nadar przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, żeby potem wzruszyć ramionami. Najwyraźniej nie miał ochoty wnikać w ich spory, dopóki te mogły rozwiązać się bez jego udziału.
– To się poznawajcie trochę ciszej… i posprzątacie tutaj to zanim zdążę osiodłać konia – rozkazał, aby następnie przepraszać gospodarza, kierując się z nim w stronę wyjścia.
– Ale… – zaczęła Liliana, czując jak ze zdenerwowania drętwieją jej palce. – Kapi… to znaczy, Nadarze! – Mężczyzna zatrzymał się i zerknął w stronę dziewczyny. – Jego nos… – Wskazała na Fomę, który przyciskał do twarzy przekrwioną szmatę. – Chyba jest złamany.
Nadar zamrugał, próbując znaleźć ukryte znaczenie w słowach Liliany, po czym podszedł do chłopaka, bezceremonialnie wyrywając mu ścierkę z ręki. Złapał go za nos, przez co ten jęknął z bólu, a w jego oczach zabłyszczały łzy. Co było dalej, nie wiedziała, bo w odpowiednim momencie odwróciła głowę. Usłyszała tylko głośne stęknięcie i nieco sadystyczny śmiech Nadara.
– Nastawiłem go – powiedział rozbawiony. – Jednak, moim zdaniem, z wykrzywionym wyglądałeś lepiej. – Po tych słowach opuścił kuchnię, zostawiając ich oniemiałych z wrażenia.
– W torbie mam bandaże – przerwała ciszę Gaja. – Chodź ze mną, to cię opatrzę, bekso.
– Nie trzeba, ja…
– Kazałam ci iść ze mną – warknęła, łapiąc go za ucho. Pociągnęła chłopaka za sobą, a on nie śmiał się opierać. Nie wiadomo tylko, czy jego uległość wynikała z braku siły czy może po prostu nie miał ochoty na walkę z wiecznie nabuzowaną dziewczyną.
W kuchni zostali tylko Liliana, Aaron oraz Nadęty Milan, który stał odwrócony do nich plecami. Wzruszyła ramionami i usiadła przy stole, pakując chleb do swojej skórzanej torby. Była już najedzona, być może to stres napełnił jej żołądek, ale nie wiedziała, jak będzie się czuła później.
Dobry rycerz nie powinien się objadać, żeby nie doprowadzić do rewelacji w swoim brzuchu. Wszelkie bóle mogły osłabić go na polu bitwy i tym samym skazać na śmierć. Jednak o wiele gorszy od nadmiaru pokarmu był jego brak. Głód pozbawiał nie tylko fizycznych zdolności, ale i siły psychicznej, chęci do życia. Czasami zmieniał poczciwych ludzi w krwiożercze zwierzęta. Żaden rycerz doprawdy nie pakował pożywienia z gospody, traktując to jako nadmiar bagażu, ale Liliana pod tym względem nie miała zamiaru zmienić swoich przyzwyczajeń. Zwłaszcza, że najprawdopodobniej za jakiś czas mogła stoczyć krwawy bój o życie. To nie było dla niej nic nowego, niejednokrotnie los zmuszał ją do uciekania przed śmiercią. Być może dlatego tego typu sytuacje nie wytrącały dziewczyny z równowagi.
Aaron zebrał z podłogi resztki dzbanka, po czym wyrzucił je do beczki na śmieci. Milan odłożył połamany taboret na bok, przestawił też stół w odpowiednie miejsce. Przez chwilę spojrzenie dwóch chłopaków się spotkało, ale Liliana nie miała pojęcia, jakiego rodzaju komunikat chcieli sobie przekazać. Nie mogła nawet określić, czy był o bardziej przyjazny czy wrogi… a może tak naprawdę żaden.
Próbowała rozgryźć skład, którego stanowiła część, ale jeszcze nigdy nie spotkała się z tak niedopasowaną ekipą. Nie miała doprawdy większego doświadczenia, jednak połączenie ludzi o tak odmiennych osobowościach nigdy nie wróżyło nic dobrego. W takich sytuacjach zespoić powinien ich kapitan, jednak Nadar okazał się wręcz wisienką na torcie ich braku harmonii. Może gdyby mieli szansę spędzić ze sobą więcej czasu, nie będąc zmuszonym do nieustannego galopowania przez pola i lasy, wszystko wygkądałoby inaczej. Niemniej, skoro ich życie w ostatnim czasie sprowadzało się do snu, pośpiesznego ładowania w usta pokarmu i przemierzaniu szlaków, próżno liczyć na zbudowanie więzi, nawet tych najbardziej lichych.
Weszli we trójkę do stajni, gdzie Gaja już siodłała swojego konia, a Foma posyłał jej badawcze spojrzenie. Wiele ryzykował takim zachowaniem, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało.
Dopiero po opuszczeniu pomieszczenia spotkali się z Nadarem. Mężczyzna rozmawiał z gospodarzem, a jego tubalny głos można było usłyszeć zapewne w sąsiedniej wsi. Liliana pierwszy raz w życiu widziała człowieka, który mówił tak głośno, a przecież niejednego rycerza na swojej drodze spotkała. Odnosiła wrażenie, że Nadar spokojnie mógłby wydawać im rozkazy, nie opuszczając swojej celi w Lagarze. Humor właściciela gospody najwyraźniej uległ znaczącej poprawie, bo odpowiadał wesoło na żarty rycerza, jakby wcale nie umierał ze strachu. Dla niej było to nieprawdopodobne, bo za każdym razem, gdy patrzyła na swojego przywódcę, miała ochotę skurczyć się do rozmiarów mrówki. W końcu mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, a Nadar wrócił do nich z zadowoleniem wymalowanym na twarzy.
– W drogę! – zawołał, a stojąca najbliżej dziewczyna zakryła uszy.
– Panie Nadarze – rzucił nieśmiało Foma, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
– Co jest?
Przez dłuższą chwilę chłopak milczał, co najwyraźniej wywołało u Nadara irytację, bo zmrużył oczy i ponownie sięgnął do swojej pochwy z mieczem. Liliana jednak wcale się nie dziwiła spłoszonemu chłopakowi. Sama pewnie zachowałaby się podobnie, gdyby nie to, że najprawdopodobniej po prostu darowałaby sobie zadawanie pytań.
– Chodzi mi o to – odważył się w końcu. – Jak ma wyglądać nasze zadanie? Piąty dowódca nie chciał zdradzić szczegółów, powiedział, że dowiemy się od naszego kapitana.
Teraz już cała piątka patrzyła czujnie na Nadara, oczekując od niego reakcji. Ten jednak tylko parsknął śmiechem i powiedział:
– Tak się też stanie. Tylko najpierw musicie go spotkać. Teraz w drogę!
Wskoczył zgrabnie na konia i pognał przed siebie, już któryś raz z rzędu zostawiając młodych w tyle. Podążyli więc jego śladem.
Szybko wydostali się ze wsi, chociaż Liliana omal nie stratowała po drodze jakiegoś wieśniaka. Mężczyzna wykrzykiwał w jej stronę obelgi, która z czasem pochłonął wiatr. Nie miała czasu nad tym lamentować. Zabrakło jej go nawet na zebranie myśli. Tempo, które narzucił im Nadar, zmuszał do pełnego skupienia, żeby nie zabić po drodze konia i samej siebie.
Gnali przez równiny i to był pierwszy raz w życiu, kiedy mogła zobaczyć na własne oczy tak rozległe pola obsiane zbożem i inną rośliną, której nie znała z nazwy. Była jednak pod wrażeniem pięknych, złotych kwiatów, które z odległości tworzyły słoneczny dywan. W tamtym momencie szczytem jej marzeń było rzucenie w to pole i leżenia tam chociażby do końca świata. Kiedy podzieliła się tym z Aaronem, chłopak powiedział tylko tyle, że rzepak koszmarnie brudzi i pewnie pozostałaby z żółtymi śladami na skórze jeszcze w kolejnym życiu. Skąd to wiedział, nie miała pojęcia. Jednak i tak miała mu za złe zniszczenie tej fantazji.
Czasami widziała łąki, na których wypasano bydło, gdzie oprócz traw można było dostrzec pachnący rumianek a także wściekle czerwone maki. Innym razem przemierzali lasy sosnowe z drzewami tak wysokimi, jakby chciały dotknąć samego nieba. Krajobraz zmieniał się niemalże co chwilę, a pośpiech nie pozwolił jej zakodować wszystkich obrazów, które miała okazję podziwiać.
Liliana nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek musiała poruszać się z taką prędkością. Nie miała pojęcia, czy waga zadania narzucała im takie tempo, czy może to przyzwyczajenie Nadara kazało im dawać z siebie wszystko. Zanim słońce zaszło za horyzontem, czuła okropne zmęczenie, a i jej koń funkcjonował na ostatkach sił. Kiedy próbowała przyjrzeć się wierzchowcom swoich towarzyszy, wiedziała, że nie tylko ona miała ten problem. Aaron poklepywał co jakiś czas ogiera, chcąc go nieco uspokoić, a Gaja mruczała pod nosem zdania, mogące być tylko wiązanką pełną obelg.
Dopiero przed północą dotarli do celu. Kolejna wieś, w której mieli się zatrzymać, nie sprawiała wrażenia szczególnie odmiennej od poprzedniej. Większą część terytorium zajmowały obsiane pola i pastwiska, niewielkie chaty budowano w oddali od głównej drogi, jakby chcąc jak najbardziej ograniczyć możliwość spotkania z przejeżdżającymi rycerzami. W samym centrum ustawiono bazar, gdzie wymieniano między sobą własne wybory, bo mało który mieszaniec mógł pochwalić się posiadaniem srebrnych monet albo chociażby miedziaków. Niedaleko zbiegowiska postawiono kilka domów, które zajmowali najbogatsi w tym terenie i chociaż nie były to budowle wzbudzające zachwyt przejeżdżających, to z pewnością pożądali ich miejscowi. Karczma znajdowała się przy samym wyjeździe, ale głosy głośno rozmawiających, pijanych mężczyzn i piszczących kobiet można było dosłyszeć o wiele wcześniej. Najwidoczniej był to zajazd o wiele częściej odwiedzany niż gospoda, w której urządzili postój poprzednim razem. Wydawała się też większa i o wiele wygodniejsza. Stajnia zajmowała więcej miejsca niż najokazalszy z domów w centralnej części wsi i najpewniej odpoczywało w niej przynajmniej kilka koni. Niedaleko wejścia do samej karczmy ustawiono dwa wozy, jeden z pewnością musiał należeć do kupca, oceniając jego rozmiar i przepych. Na krótkim odcinku znalazła się nawet kostka brukowa, parapety ustrojono w pelargonie, a chociaż kilka donic leżało stłuczonych na ziemi, to i tak był to widok znacząco odmienny od tego, do którego przywykli.
Nadar wręczył jej wodze i kazał zaprowadzić konia do stajni. Powiedział, że spotkają się rano podczas śniadania. Kończąc wypowiedź, już szedł do Karczmy, pozostawiając ich samych, co na tym etapie przestało już dziwić. Liliana zerknęła niespokojnie w kierunku ogiera, który napluł na nią w wyrazie czystej niechęci. Ruszyli w kierunku stajni, mając nadzieję, że nie zostaną za to skarceni. Myśleli, że będą musieli sami oporządzić konie, ale nawet o tak później porze karczma wyposażona była w specjalnie oddelegowaną do tego osobę. Starszy od nich o kilka lat chłopak wskazał im boksy. Potem zapewnił, że ich wierzchowce znajdują się w odpowiednich rękach i zaczął wykonywać poleconą pracę. Pozbawieni zajęcia młodzi rycerze stali w miejscu, nie mając pojęcia, co mieliby teraz ze sobą zrobić. Mogliby wejść do karczmy, ale nie otrzymali takich rozkazów, więc po prostu usiedli na ziemi i próbowali odpocząć.
Liliana zapewne zasnęłaby w ciągu kilku minut, ale kiedy zerknęła do sąsiedniego boksu i zobaczyła największe bydle w swoim życiu, poczuła, jak ze zdenerwowania robi się cała spięta. Stał tam z pewnością ogier, bo nawet z bujną wyobraźnią nie mogła wyobrazić sobie takiej klaczy. Był wielki, czarny jak smoła, z ogromnym łbem i długą grzywą. Jednak to nie jego fizjonomia tak przeraziła dziewczynę, ale obłąkane spojrzenie, jakby za chwilę zwierzę miało uciec ze stajni i stratować wszystkich ludzi w okolicy. Kiedy spojrzała mu w oczy, koń prychnął wściekle i uderzył kopytem o podłogę. Liliana mimowolnie odsunęła się dwa kroki.
– Lepiej zachowaj dystans – powiedział chłopiec stajenny, który właśnie wkroczył do pomieszczenia z naręczem siana. – To prawdziwy potwór, prędzej odgryzie ci rękę niż pozwoli klepnąć po szyi. Nigdy nie widziałem ogiera o tam okropnym temperamencie, jakby przybył tutaj z samego piekła.
Po tych słowach poczuła suchość w gardle. Zerknęła ponownie na konia, ale on jakby kompletnie stracił zainteresowanie otoczeniem i odwrócił się do nich zadem. Liliana nie była głupia. Wiedziała, co czekało ludzi, którzy wpadli na doskonały plan zachodzenia takich zwierząt od tyłu.
– Nie mogę go nawet nakarmić, bo zaczyna się rzucać, jakbym chciał go zabić – kontynuował chłopak. – W moich stronach takie okazy kazano ubijać, żeby nie stanowiły zagrożenia dla ludzi. Nie pochwalam tego, ale kiedy tak patrzę na niego…
Zamilkł na chwilę, po czym wzruszył ramionami i udał się w kierunku dalszych boksów. Liliana uciekła do miejsca, w którym przebywał Aaron. Chłopak leżał niedbale na stogu siana, zaraz obok niego rozłożyła się Gaja, co wywołało u niej nieprzyjemny skurcz. Foma siedział z wyprostowanymi nogami na zimnej posadzce, nawet Milan opierał plecy o kamienny mur, chociaż wyraz jego twarzy nie przybrał bardziej przyjaznego tonu.
– Nie chcę tu spać – wypaliła bez ogródek. Mogło zabrzmieć to śmiesznie, ale niewiele ją to obchodziło.
– Idź do Nadara i poproś o pokój, może cię wpuści do swojego łoża – powiedział Milan, ale nie zdążył nawet się roześmiać, bo Aaron złapał go za włosy i przywalił jego głową w ścianę. Jakim cudem zareagował tak szybko, nikt nie wiedział. Jeszcze chwilę wcześniej leżał w co najmniej ospałej pozycji. Teraz w oczach chłopaka pojawił się groźny błysk i przez chwilę Liliana była pewna, że zaatakuje znowu, ale kiedy napotkał jej spojrzenie, puścił Milana, uderzył pięścią w mur i rzucił:
– Panuj nad sobą, bo następnym razem rozwalę ci czaszkę.
Cios nie mógł być zbyt mocny, bo na czole Milana pojawiło się zaledwie otarcie, lekko ociekające krwią. Jednak i tak chłopak pozostał lekko skołowany. Nie wyciągnął też miecza, nie próbował atakować. Najwyraźniej uznał, że po prostu zasłużył.
– Łatwo przychodzi ci zdobywanie wrogów, Milanie – stwierdził Foma. – Jak tak dalej pójdzie, nim ukończysz trzydzieści lat, znienawidzi cię cały zamek.
Nie odpowiedział. Zamiast tego zaczął przerzucać siano w jedno miejsce, a kiedy skończył, zarzucił na wierzch swój płaszcz i odwrócił się w stronę Liliany:
– To dla ciebie, królewno Lagary.
Usiadł na ziemię i zamknął oczy, dotykając koniuszkami palców rany na czole, której duma najwyraźniej zakazała mu opatrzyć. Aaron nie miał takich problemów. Wyciągnął bandaż ze swojego bagażu i owijał nim palce lewej ręki, które po silnym zderzeniu ze ścianą również nie uniknęły otarcia. Gaja uśmiechała się pod nosem, a kiedy Liliana napotkała jej spojrzenie, twarz dziewczyny pokrył rumieniec.
Posłanie przygotowane przez Milana kusiło, nawet jeśli chciała się na nie wypiąć i pozostać obrażona. Bolały ją plecy, była gotowa nawet zasnąć na stojąco. W końcu, klnąc swój brak silnej woli, padła na stos siana i nie upłynęło nawet kilka minut, kiedy pochłonęła ją ciemność.
Nie pamiętała snów, które napadły ją w ciągu nocy. Nie były szczególnie męczące, ale też nie zbudziła się w sielskim nastroju. Pierwszym, co zobaczyła, był wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna, który patrzył na nią z mieszaniną rozbawienia i litości. Jego twarz wyglądała dziwnie znajomo, chociaż Liliana za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć, gdzie już ją widziała.
– Nie wytrzymam – parsknął, a jego usta przybrały kształt czegoś, co najtrafniej można było określić jako uśmieszek dla bandy półgłówków. Po tych dwóch słowach ruszył przed siebie, zamiatając podłoże czarną peleryną. Za chwilę zatrzymał się, odwrócił na pięcie i ponownie zbliżył się do boksu, w którym przebywali młodzi rycerze.
Liliana omiotła spojrzeniem otoczenie i zdała sobie sprawę, że Aaron nie tylko nie spał, ale wyglądał na całkowicie rozbudzonego. Gaja leżała w jej nogach, zawinięta w płaszcz, a Foma opierał się o ramię Milana, który siedział sztywno jak kłoda. Mimo to nie ulegało wątpliwości, że jeszcze tkwi krainie snów.
– Całą noc tutaj spaliście? – zapytał, wciąż utrzymując protekcjonalny wyraz twarzy. Liliana otworzyła usta, planując odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Aaron nie miał zamiaru się odzywać. To najwyraźniej wystarczyło mężczyźnie, bo westchnął głośno i przeczesał dłonią włosy. Dopiero teraz Liliana dostrzegła, że owy człowiek nosił strój rycerza gwardii. – Gdzie jest Nadar? – Tym razem jego głos nie brzmiał już tak wesoło. Sprawiał wrażenie wręcz rozeźlonego, a kiedy z twarzy dodatkowo zniknął uśmiech, okazało się, że sytuacja nie należała do zabawnych. Dziewczyna szybko wstała i szturchnęła Gaję, która tylko stęknęła przez sen. Jednak mężczyzna już odwrócił się i szybko opuścił stajnię, nie okazując im więcej zainteresowania. Mimo to Liliana zaczęła budzić pozostałych, wiedząc, że pojawienie się tego człowieka mogło zwiastować dla nich kłopoty.
Kiedy już cała piątka wyglądała na chociaż w minimalnie stopniu ożywioną, opowiedziała im o niewygodnych pytaniach rycerza, ale nikt, oprócz niej samej, nie wyglądał na zaniepokojonego.
– Oni często się mijają w gospodach – powiedział Milan, masując sobie plecy. – Mają swoje ulubione miejsca, nie wiem, po co siejesz tyle paniki.
– To normalne, że tu spaliśmy? – zapytała, wciąż czując panujący nad nią stres. – Może powinniśmy wynieść się na dwór, do okolicznego lasu albo…
– To twoja pierwsza wyprawa? – zapytał poważnie, odpuszczając złośliwy ton.
– Spokojnie, Liliano – uśmiechnął się do niej Foma, w dziwny sposób akcentując jej imię. – Wielu młodych nocuje w takich miejscach.
– Mam tylko nadzieję, że ten zasraniec będzie trzeźwy – burknęła Gaja, wyciągając z włosów kawałek siana. – Słyszałam, jak się zachlewali całą noc, przeklęte ścierwa.
Liliana podeszła do swojej klaczy i poklepała ją przyjaźnie. Zrobiła to z pewną rezerwą, ale na całe szczęście tym razem nie została odrzucona. Rozejrzała się po stajni i zdała sobie sprawę, że czarny potwór nie przebywał już w boksie. Przez jej ciało mimowolnie przeszedł dreszcz.
Weszli razem do karczmy, gdzie mieli spotkać Nadara. Było to przytulne miejsce wypełnione dużymi stołami i ławkami ze skórzanymi obiciami. W kilku miejscach postawiono fotele, na których oparcia narzucono skóry niedźwiedzia czy wilka. Ściany przyozdobiono wypchanymi głowami dzikiej zwierzyny, w samym centrum izby był bar, przy którym siedziało kilku mężczyzn. Ich celem życia najwidoczniej pozostawało upijanie się od rana do wieczora.
O tej porze w karczmie nie przebywało więcej niż kilku gości. Najwyraźniej zabawa trwała do samego rana i większość zaangażowanych głośno chrapała w swoich łóżkach. Nadar siedział na samym końcu sali, popijając jakiś napój z kubka. Kiedy ich zobaczył, jego twarz wykrzywiła się w typowym uśmiechu.
– Ale cuchniecie – powiedział zamiast „dzień dobry”. Zaraz potem zawołał jedną z dziewczyn służących w karczmie i kazał zaprowadzić młodych rycerzy do izby, gdzie miała czekać na nich kąpiel. Liliana zmrużyła oczy. Nie była jakimś brudnym kundlem, żeby traktować ją w ten sposób. Chciała nawet to powiedzieć, ale odwaga jak zwykle rozpłynęła się w momencie, w którym spojrzała w twarz starszego rycerza.
Razem z Gają została zamknięta w pomieszczeniu tak samo ładnym jak ciasnym. Była to bowiem izba składająca się z niewielkiej wanny wypełnionej ciepłą wodą i beczki, do której mieli włożyć zużytą odzież. Szczęśliwie, Liliana nie musiała pozbywać się niczego poza mokrymi skarpetami. Nie miała zresztą takich zapasów ubrań, żeby wyrzucać je już podczas drugiego postoju. Była dlatego zdziwiona, kiedy zobaczyła, jak Gaja bez szczególnej troski wyrzuca kolejne części stroju rycerza, zostawiając tylko opancerzenie.
Podczas tych krótkich chwil spędzonych we własnym towarzystwie Liliana mogła dojść do wniosku, że Gaja niczym nie różniła się od pozostałych kobiet w Lagarze. Kiedy mówiono o księżniczkach z pałacu, często wspominano o delikatnej fizjonomii, zadbanych włosach, ładnych proporcjach. W tym przypadku skóra dziewczyny naznaczona była śladami po drobnych potyczkach w lesie, włosy wydawały nie tylko krótkie ale i jakby postrzępione, a budowa sama w sobie cechowała się nazbyt chudymi kończynami i mocno umięśnionym brzuchem. Gaja nie przywiązywała wagi do nagości, traktowała własne ciało bez szczególnego przejęcia, jakby stanowiło narzędzie pracy, a nie strefę sacrum, którą należy strzec przed bezmyślnymi osiłkami. Zwróciła nawet uwagę na bandaże, którymi Liliana owijała klatkę piersiową. Sama ich nie posiadała, co najwyraźniej wprawiło ją w konsternację, jakby nie wiedziała, która z nich powinna drugiej zazdrościć.
Jak nowonarodzone wróciły do głównej izby Karczmy, gdzie już czekał na nich stół zastawiony jadłem tak obficie, że Liliana zaczęła się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest jej ostatni posiłek. Wszystko nie tylko wyglądało ale i pachniało cudownie, jak nie z tego świata. Najbardziej kusił świeżo wypiekany chleb, chociaż był najmniej okazałą częścią na stole. Znajdowały się tam bowiem kawał wędzonej szynki, misa z białym serem, a nawet tarta marchew.
Po śniadaniu Nadar zabrał całą piątkę do oddzielnej izby, gdzie niemalże rzucił w nich mapami, które mieli opracować. Zaraz potem dobrym zwyczajem zostawił ich samych. Liliana niewiele rozumiała z planów terenu, bo były znacząco różne od tych, z którymi pracowała do tej pory. Miała nadzieję, że chociaż pozostali potrafili odszyfrować znaki wypisane na pergaminie, ale wyglądali oni na równie ogłupiałych.
– To kto idzie? – zadał pytanie Foma, które błądziło w myślach każdego z nich. – Ja nie!
– Taki tchórz z ciebie? – rzucił Milan. – Świetnie, ja to zrobię…
– O, nie ma mowy nawet – odezwała się Gaja. Chłopak zwęził wargi, ale nic nie powiedział. Być może tak było dla niego lepiej. – Każdy, tylko nie on.
– Chcesz go zastąpić? – zagadał nerwowo Foma, stając w pozycji obronnej.
– Odpada, połamańcu.
– Może on – wskazał palcem na Aarona, ale chłopak posłał mu mordercze spojrzenie, więc jego ręka automatycznie opadła na dół. – Chyba nie…
– Liliana pójdzie – stwierdziła Gaja. Spojrzenie Liliany i Aarona spotkało się tylko przez moment, ale i tak dostrzegła cień uśmiechu na jego twarzy. – Pozwolił jej zaprowadzić konia.
Ten argument kompletnie do niej nie przemawiał. Ona po prostu stała najbliżej i Nadarowi najwyraźniej nie robiło różnicy, czy była członkiem jego kompanii czy chłopcem stajennym. Gdyby faktycznie darzył dziewczynę jakąkolwiek sympatią, nie dałby jej do prowadzenia ani konia ani żadnego innego zwierzęcia. Nie miała jednak wyjścia, bo pozostali najwyraźniej już zadecydowali i udawali, że są w stanie cokolwiek rozczytać z map. Tylko Aaron przyglądał jej się z drugiego końca izby, a kiedy posłała mu błagalne spojrzenie, poruszył bezgłośnie ustami, co można było z łatwością odczytać jako „idź”.
Nie uznawała siebie za tchórza, w takim wypadku nigdy nie zostałaby rycerzem gwardii… zaczynając od tego, że nie dożyłaby nawet dziesiątego roku życia. Jednak wykrzywiona twarz Nadara była przerażająca, jakby mężczyzna chciał ją wyrzucić do jednej z rzek, które mijali po drodze i tam zostawić. Wśród towarzyszących jej młodych rycerzy czuła się zwyczajnie bezużyteczna. Nigdy nie przejawiała wyjątkowych zdolności, z pewnością nie dorównywała Aaronowi, a Milana ulepiono z podobnej gliny, podobnie jak Gaję. Jedynie Foma do tej pory nie zaprezentował swoich umiejętności, ale był przecież od niej starszy, musiał w takim wypadku wyprzedzać dziewczynę przynajmniej pod względem doświadczenia.
Westchnęła i pomasowała swój brzuch, czując, jak żołądek skręca się jej z bólu. Mogło to być wynikiem tak samo stresu jak i przejedzenia, chociaż nie wiedziała, co było gorsze.
Ruszyła w miejsce, gdzie ostatni raz widziała Nadara, ale mężczyzny tam nie było. Postanowiła nie zbliżać się do stołu, przy którym obecnie siedziało pięciu, najwyraźniej wciąż pijanych mężczyzn. Wszyscy mieli głupawe uśmiechy i Liliana mogłaby przysiąc, że widziała ukryty w odzieży sztylet.
– Psiakrew! – krzyknął jeden z nich, kiedy jego towarzysz rozbił dzban z piwem.
– Przynieś jakąś szmatę! – zawołał do Liliany drugi, machając na nią rękę. Dziewczyna zatrzymała się w połowie drogi i bardzo powoli odwróciła w jego stronę.
– Zwariowałeś! – Kolejny chwycił go za łokieć, a w jego oczach można było zobaczyć przestrach. – Przecież to gwardzista!
– Kobieta – burknął w odpowiedzi, chociaż nie odważył się ponownie do niej odezwać. Zaraz potem przyleciała na miejsce zdarzenia jedna z dziewcząt, aby z usłużnym wyrazem twarzy zetrzeć rozlany trunek. Wtedy Liliana postanowiła zaryzykować i podeszła do mężczyzn.Uderzyła pięścią w ich stół, tak że kolejny kufel zachwiał się niebezpiecznie.
– Gdzie jest Nadar? – zapytała chłodno. Zacisnęła dłonie na rękojeści miecza, ale poza tym utrzymała naturalną pozycję.
– Kto to jest Nadar? – zapytał jeden z nich, patrząc na dziewczynę z przestrachem.
– Nieważne – westchnęła i ruszyła rozczarowana w kierunku głównego baru. Pozostawieni w spokoju mężczyźni odetchnęli z ulgą.
Barman wycierał kufle, ale kiedy zobaczył Lilianę, automatycznie odłożył ścierkę na blat. Nie podobał jej się sposób, w jaki na nią patrzył. Jakby chciał ją pożreć samym wzrokiem. Mimo to znalazła odwagę, by zapytać o miejsce przebywania przewodzącego im rycerza. Zamiast tego dowiedziała się, że ma śliczną buzię, więc w jeszcze gorszym nastroju wyszła przed karczmę. Tam też zobaczyła dziewczynę zmierzającą w kierunku wejścia. Była całkiem ładna, chociaż z jakiegoś powodu miała potargane włosy i lekko postrzępioną suknię. Liliana zapytała ją, czy widziała gdzieś rycerza ubranego tak jak ona, ale tamta tylko oblała się rumieńcem i uciekła do środka.
Kierowana przeczuciem, poszła w miejsce, z którego wracała speszona dziewczyna i wcale nie była zdziwiona, gdy zobaczyła poprawiającego spodnie Nadara. Próbowała ukryć w sobie rozdrażnienie, niezbyt skutecznie.
– Tutaj jesteś – rzuciła tak oschle, że niemalże sama nie rozpoznała swojego głosu. Mężczyzna odwrócił się w jej stronę i wywrócił oczami. – Jesteś nam potrzebny, chodź.

środa, 3 lutego 2016

Rozdział 1 cz. 2

Przedstawiam (wreszcie) drugą część pierwszego rozdziału. Rozważałam podzielenie tego na dwie części, ale prawdę powiedziawszy nie mam pojęcia, jak wam pasuje. Możecie dać mi znać, a ja się dostosuję. Naprawdę. 

Zmieniłam też szablon, który wydaje mi się w miarę estetyczny, ale muszę jeszcze popracować nad polem testowym. Osobiście polecam maksymalne przybliżenie, bo ja się czuję wygodnie dopiero wtedy, kiedy to czarne tło zajmuje mi prawie cały ekran. Chociaż może po prostu jestem ślepa. Sprawdzę potem jeszcze interlinię, styl czcionki i kolor,więc jak coś wam wybitnie utrudnia życie, to możecie dać znać.  Przepraszam z góry za wszelkie błędy, starałam się poprawić to, co dostrzegłam,

***

Nie rozmawiali ze sobą przez całą drogę do spiżarni, a nawet po jej opuszczeniu ograniczyli się do kilku, niezbyt pasjonujących zdań. Nie mieli zresztą czasu roztrząsać podsłuchanej rozmowy, bo każdy z nich musiał udać się na własne ćwiczenia.
To nie pierwszy raz, kiedy Liliana ośmieliła się podsłuchać wymianę zdań starszych rycerzy, jednak zawsze uznawała to za świetną zabawę. Tym razem dręczył ją niepokój. Wypowiedzi dowódców były jej zdaniem niejasne i to naprawdę nie pierwszy raz, kiedy rozumiała wszystkie słowa, a nie docierały do niej intencje. Nie miała pojęcia, kim jest Gaja, chociaż z drugiej strony nie znała nawet imion wszystkich dowódców. O tym drugim człowieku już w ogóle nie słyszała, zapomniała zresztą, jak się nazywał. O jakie zadanie im chodziło, w ogóle nie miała pomysłu. Nie spodziewała się z resztą, żeby miała się wkrótce dowiedzieć.
W gruncie rzeczy jednak wiedziała, że sprawa najprawdopodobniej nie miała z nią nic wspólnego i za jakiś czas wyparuje z jej wspomnień.
Miała rację.
Dni mijały, a wspomnienie o pierwszym dowódcy w zamku przestało już wzbudzać emocje. Powstały liczne teorie na temat jego wizyty, ale większość z nich była wręcz absurdalna, jak chociażby rzekomo wydany rozkaz zlikwidowania Lagary. W międzyczasie Liliana otrzymała swoje zadania i dotyczyło ono straży zewnętrznej części lasu wokół zamku. Za pierwszym razem towarzyszyło jej dwóch innych rycerzy, przy czym jeden był starszy od niej o co najmniej dziesięć lat, a drugi wydawał się cofnięty w rozwoju. Dlatego kilka nocy spędziła, nie mogąc liczyć na ciekawe towarzystwo. Kolejne dwie wyprawny nie różniły się znacząco od poprzednich, zmieniały się tylko osoby, w kręgu których musiała przebywać. Jeden chłopak za wszelką cenę chciał zwrócić jej uwagę, przez co spadł z urwiska i połamał sobie nogi. Inny rycerz traktował jak księżniczkę, której trzeba bronić, a nie jak partnera. Dlatego niemalże bez przerwy musiała siedzieć na przygotowanym przez niego posłaniu. Kolejny prychał na nią pogardliwie i co rusz nakazywał przynosić ciężkie wiadra z wodą. Jednak to i tak było nic w porównaniu do Chabra, którego poznała podczas trzeciego zadania. Człowiek ten po prostu o niej zapomniał i zostawił w środku lasu całkiem samą. Okropnie wtedy zmarzła, musiała walczyć ze wściekłą watahą wilków, przez co później wylądowała w lecznicy, a ósmy dowódca spojrzał na nią z dezaprobatą. Nie pisnęła jednak ani słówka o tym, że została zignorowana przez drugiego rycerza. Wątpiła zresztą, żeby to poprawiło jej sytuację.
Jej rany nie były poważne, ale wymagały krótkiej obserwacji medyków. Przede wszystkim musieli sprawdzić, czy atakujące wilki nie dotknęła choroba. Wcisnęli jej kilka wywarów, których odór wypełniłby pewnie cały zamek, gdyby ktoś wcześniej szczelnie nie zamknął drzwi. Po wszystkim położyli dziewczynę w izolatce, gdzie  przez pół dnia wpatrywała się w sufit, dokładnie analizując poczynania czarnego pająka. Wokół niej nie działo się nic zwracającego uwagę… do czasu.
– Chwila! – usłyszała krzyk medyczki i czyjeś ciężkie kroki. Jednak nie mogła zobaczyć, co się dzieje zaledwie kilka metrów dalej, bo łóżko osłaniał parawan. – Tutaj nie można wchodzić!
Wtedy tuż przed nią stanął doskonale znany jej chłopak.
– Lila! – zawołał, jak tylko ją zobaczył. Był cały brudny, mokre włosy przysłoniły połowę twarzy, ale i tak nie dało się nie dostrzec wąskiej rany na policzku. Czarny płaszcz poplamiła krew, ciężkie buty pozostawiały ślady błota na posadzce, ale przede wszystkim wraz z młodym chłopakiem do lecznicy wtargnął zapach mokrego kundla. Liliana mimowolnie zmarszczyła nos.
– Ale cuchniesz, Aaron – powiedziała głośno, podnosząc się z łóżka. Chłopak zatrzymał się w połowie drogi skonfundowany, ale wtedy rzuciła się w jego kierunku i zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, objęła go mocno.
Dosłownie chwilę później pojawiła się tam medyczka z wściekłym wyrazem twarzy, wykrzykując w ich stronę zdania, które kompletnie Liliany nie obchodziły. Zamiast tego przylgnęła do Aarona, uśmiechając się szeroko.
Był w podobnym do niej wieku, chociaż wyglądał na o wiele starszego. Bardzo wysoki, dobrze zbudowany z wiecznie zmarszczonymi brwiami nie przypominał swoich rówieśników o rześkich, młodzieńczych twarzach. Właściwie, zazwyczaj wydawał się po prostu niesympatyczny i z nieznanego nikomu powodu nadąsany. Nie wzbudzał sympatii, a i wcale mu na niej nie zależało. Wlepiał tylko spojrzenie swoich ciemnych oczu w otoczenie, jakby chciał je pochłonąć i odesłać w nicość.
– Tęskniłam – wymamlała w jego pierś, a on chrząknął w odpowiedzi. Wtedy poczuła jak ktoś chwyta ją za ramiona i oddziela od chłopaka. Zaraz potem w błyskawicznym tempie wylądowała z powrotem na pryczy, chociaż nawet w tak krótkim czasie zdążyła dostrzec prawdziwą furię w oczach medyczki.
– To nie jest chlew! Nie będziesz tu syfił, wstrętny brudasie! – wrzasnęła do Aarona, próbując wypchnąć z pomieszczenia. Jednak nie zdołała nawet przesunąć go o cal, co nie powinno dziwić w żadnym stopniu, biorąc pod uwagę, że młodzieniec był od niej o wiele wyższy i cięższy. – Zaraz zawołam dowódcę!
– Niech się pani uspokoi, to mój brat! – krzyknęła Liliana, wyciągając ręce w kierunku Aarona, ale on już wpatrywał się w czerwoną ze złości medyczkę. Wyraz jego twarzy nie zmienił się ani trochę.
– A co mnie obchodzi, kim on jest? W takim stanie nie wolno wchodzić do tego pomieszczenia – wycedziła przez zaciśnięte zęby kobieta. Liliana otwierała już usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy odezwał się Aaron.
– Zrozumiałem – powiedział krótko, rezygnując z przyglądania się medyczce i przenosząc tym samym spojrzenie na dziewczynę. Zlustrował ją dokładnie, jakby z odległości sprawdzając stan jej zdrowia, po czym odwrócił się i jak gdyby nigdy nic poszedł w kierunku wyjścia.
Liliana chciała za nim zawołać, ale wiedziała, że nie ma to żadnego sensu. Schowała się w pościeli, podczas gdy medyczka podążyła śladem Aarona, klnąc i złorzecząc.
Leżała tak do wieczora, wiercąc się niecierpliwie i nieśmiało oczekując chłopaka, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że ten nie wróci. Znała już go na tyle, żeby przewidzieć kolejne zachowania. Dlatego kiedy zapadł zmrok, a w lecznicy nie kręcił się już żaden medyk, Liliana wstała i zaczęła pospiesznie zakładać buty. Rana na udzie wciąż piekła, ale była oczyszczona i obandażowana, więc nie zagrażało jej żadne niebezpieczeństwo.
Przeszła przez ciemny korytarz i zatopiła się w mniej znanych zakamarkach zamku. Jak zwykle nikt nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Mijała kolejne drzwi, czując gęsią skórkę na rękach. Nie pierwszy raz tu zawędrowała, ale i tak czuła się niepewnie. Zapewne jeszcze gorzej niż pod podłogą Pokoju Dziesięciu Obrad. Słyszała o kilku mężczyznach, którzy mieli absolutną obsesję na punkcie kobiet w zamku. Być może ona jeszcze do nich nie należała, ale przecież nie istniała żadna granica, która pozwoliłaby jej czuć się bezpiecznie.
W końcu dotarła na miejsce. Chwyciła za klamkę i wpakowała się do środka jednej z komnat. Znalazła się w ciemnym, surowym pomieszczeniu z niewielki oknem i oszczędnym umeblowaniem. Niewiele mogła dostrzec o tej porze, ale i tak zauważyła porozrzucane ubrania na podłodze i dziwnego kształtu sztylet leżący na stole. Przyjrzała mu się z bliska, ale musiałaby zapalić świecę, żeby zobaczyć więcej niż lichy kształt ostrza. Zamiast tego podeszła do niezbyt wielkiego łóżka i wpakowała się pod pościel, ku niezadowoleniu leżącego już tam chłopaka.
– Co robisz? – jęknął Aaron, odsuwając się od niej i podnosząc lekko. Nie mogła dostrzec wyrazu twarzy, ale przecież i tak wiedziała, jak teraz wygląda.
– Nie udawaj zaskoczonego – rzekła półszeptem, wyciągając dłonie i dotykając jego zranionego policzka. Rozcięcie nie było głębokie, nie wymagało nawet profesjonalnej pomocy medycznej. Odrobina płynu odkażającego załatwiłoby sprawę.
– Powinnaś leżeć w lecznicy – powiedział powoli, ale twardo i niezbyt przyjemnie.
– Nie widziałam cię od miesiąca – rzuciła nie bez żalu. Nie odpowiedział, ale wcale tego od niego nie oczekiwała. Westchnął tylko, a to dało jej wyraźny znak, że wygrała. Aaron unikał wdawania się z nią w dysputy, ale i tak często stawiał na swoim. Tym razem najwidoczniej był zbyt zmęczony. Nic dziwnego, od dłuższego czasu trzymał wartę przy północnej granicy. Wszyscy mówili, że tam nie ma miejsca na sen. To była jego druga wyprawa daleko poza granice Lagary i chociaż szkolenie rozpoczęli z Lilianą w tym samym czasie, to on ukończył je o wiele szybciej.
Zasnęła szybko, zapewne jeszcze wcześniej niż on. Było jej ciepło i przyjemnie, nie potrzebowała niczego więcej do szczęścia. Kiedy obudziła się tuż po wschodzie słońca, leżała już sama. Aaron zniknął, podobnie jak sztylet na stole. Sen rozproszył się w umyśle, pozostawiając tylko kilka nieistotnych szczegółów. Westchnęła i podniosła się z łóżka. Wiedziała, że ma niewiele czasu, jeśli nie chciała zostać przyłapana przez innych rycerzy. Opuściła komnatę jeszcze zanim zrobiło się na tyle jasno, żeby rozświetlić dziedziniec. Nie miała pojęcia, w którą stronę się udać, więc po prostu wróciła do lecznicy. Na całe szczęście nikt nie dostrzegł jej zniknięcia, medyczka wydawała się wręcz zdziwiona obecnością dziewczyny. Szybko zmieniła bandaże i kazała wracać do siebie.
No to wróciła.
Komfort związany z powrotem Aarona opuścił ją całkowicie. Nie chciała chwalić się swoją sromotną porażką, ale perspektywa kolejnego zadania napawała Lilianę przerażeniem. Tak właśnie wyglądało życie dziewczyny od dobrych kilku lat. Podsłuchane strzępki rozmów, nieustanna bieganina po zamku, krótka wymiana zdań z innymi rycerzami, kradzione chwile z jedyną bliską osobą. Kiedy frustracja całkowicie zapanowała nad ciałem i umysłem, postanowiła udać się do sali treningowej – miejsca chyba najważniejszego dla każdego rycerza.
Podobnie jak lecznica, pokoje ćwiczebne stanowiły cały kompleks budynków wraz z placem i tajnymi komnatami. Do niektórych z nich Liliana nie miała wstępu, potrzebne było bowiem osiągnąć stopień rycerza właściwego albo uzyskać specjalne pozwolenie dowódcy. Jednak nawet te podstawowe pomieszczenia dawały spore pole do popisu. Znajdowały się w nich tory przeszkód o różnej formie: nastawione na szybkość, siłę, gibkość albo koncentrację. W większej komnacie, nazywanej przechowalnią, można było dobrać broń i chociaż miecze cieszyły się największą popularnością, to nie brakowało tam łuków, młotów, toporów, noży. W specjalnych skrzyniach schowano nawet wekierę, halabardę i włócznie. Kilka sali przeznaczono dla początkujących, ale kolejne sześć pozostawało do dyspozycji rycerzy po ukończeniu szkolenia. Każda sztuka władania bronią mogła być trenowana pod dachem lub na zewnątrz, przy czym ćwiczenia w zamkniętym pomieszczeniu nie dawały odpowiedniego pola do popisu. Tylko jeden pokój służył do walki wręcz, podczas gdy aż trzy przeznaczano na medytację. To były jedyne pomieszczenia, w których nie roznosił się smród męskiego potu. Zapewne dlatego, że nikt tam nie wchodził.
Liliana udała się do przechowalni i wcale nie była zaskoczona, gdy spotkała tam Aarona. Chłopak w świetle dnia wydawał się zmęczony, ale zdolności do zdrowego odpoczynku stępiały mu jeszcze przed przybyciem do Lagary.
– Nie powinieneś się teraz regenerować? – zapytała go, wybierając broń ze stojaka. Mogłaby dla odmiany potrenować łucznictwo, które zawsze szło jej o wiele lepiej niż walka mieczem. Bez względu na to, który wybierała – czy to był ciężki i długi specjalista od roztrzaskiwania czaszek czy lekkie jak piórko ostrze przebijające klatkę piersiową na wylot – zawsze przegrywała. Sięgnęła po jeden z okazów, a potem zaczęła dobierać odpowiednie strzały. Nie doczekała się odpowiedzi, ale przecież nie oczekiwała niczego innego. Aaron zajęty był przerzucaniem miecza z jednej ręki do drugiej.
Przez jej ciało przeszedł dreszcz, kiedy wyszła na zewnątrz odziana tylko w wełniane spodnie oraz lnianą koszulę. Zacisnęła zęby i zajęła jedną z wolnych pozycji na placu, starając się nie patrzeć na innych obecnych. Jeden z nich trafiał w tablicę za każdym razem, inny celował do ruchomego celu. Chociaż jego strzała wbiła się jedynie w nogę słomianej postaci i tak wzbudzało to podziw wciąż niedoświadczonej dziewczyny.
Sprawdziła dokładnie cięciwę, ale nie wydawała się uszkodzona w żadnym miejscu. Wyprostowała lewą rękę, ściskając w niej brzozowy pręt. Musiała się skupić i przede wszystkim głęboko oddychać. Czuła znajomy ból w mięśniach, ale kiedy wypuściła strzałę, ta, zamiast trafić w drewnianą tablicę, wylądowała kilka metrów nad nią.
Zaklęła cicho i sięgnęła po kolejną, tym razem ograniczając swoje pole widzenia do celu. Ktoś zaśmiał się za jej plecami. Nie wiedziała, czy to o nią chodzi, ale policzki i tak pokrył rumieniec, a oddech stał się płytki i nierówny. Tym razem w ogóle nie sięgnęła drzewa, strzała wylądowała w ziemi dosłownie kilka kroków od niej. Tupnęła ze złością nogą, ale nie miała najmniejszego zamiaru dać za wygraną.
Znowu wycelowała, zaciskając mocno zęby i wbijając spojrzenie w czerwony punkt. Nie trafiła. Chociaż grot zahaczył o obrzeża tablicy, więc nie poszło tak źle. Jednak to najwyraźniej był szczyt jej możliwości, bo kolejne strzały lądowały tak daleko, że Liliana pluła sobie w brodę, kiedy myślała o swoim genialnym wyborze treningu. Z każdą porażką była coraz bardziej niespokojna, a w umyśle zamiast skupienia pojawiała się czysta frustracja.
– Może miałabyś szanse trafić – usłyszała głos Aarona – gdybyś znalazła odpowiednie strzały.
Odwróciła się w jego stronę, ale on już stał przy niej, trzymając w ręku jeden z pocisków i podkładając go dziewczynie tuż pod nos. Dopiero wtedy zauważyła charakterystyczne lotki, a jej twarz automatycznie stała się czerwona jak burak. Oczywiście, wzięła te za ciężkie. Już na samym początku coś nie pasowało jej w ustawieniu palców, ale zrzucała to na własne nerwy.
– Dobry łucznik każdą strzałą trafi w cel – odparła, wyrywając mu z ręki broń, która była doskonałym pretekstem do kpiny.
– Nie jesteś dobrym łucznikiem – stwierdził bez cienia litości. Pochyliła głowę zrezygnowana, ale nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo wtedy podszedł do nich goniec z komnaty dowódcy i wręczył bezceremonialnie dwie zapieczętowane koperty.
Już od pierwszej chwili Liliana nie mogła wyjść z podziwu dla osoby, która dostarczała wiadomości w obrębie zamku. Osoba postronna żyła w przekonaniu, że takie zadanie powinno przekazywać się najmniej wartościowym, często po prostu źle urodzonym pachołkom. Jednak tutaj funkcjonowano inaczej. Goniec wewnętrzny był tylko jeden, zajmował się przekazywaniem listów od przełożonych. Jednak nikt nie wiedział, jakim cudem człowiek ten nie popełniał błędów przy tej czynności. Na kopertach nie znajdowały się żadne imiona, a wiadomości miał najczęściej kilkanaście do kilkudziesięciu. To jednak wydawało się niczym szczególnym przy fakcie, że goniec potrafił bez problemu rozpoznać i znaleźć adresata listu, chociaż z nikim tak naprawdę nie rozmawiał. Bez względu czy Liliana przebywała w lecznicy, w swojej celi, na dziedzińcu czy w jadalni – przesyłka zawsze trafiała prosto w jej drobne dłonie.
Po zamku krążyły plotki, że goniec jest niemową, bo jeszcze nikt nie słyszał jego głosu. Niektórzy gadali, że to bękart samego króla, inni że niepełnosprawny syn drugiego dowódcy. Prawdy nie znał żaden z nich, postać gońca wydawała się tak enigmatyczna jak duchy lasu albo bożkowie Gór w Dolinie.
Zanim Liliana i Aaron zdążyli choćby podziękować, mężczyzna już zniknął im z oczu, niemalże rozpływając się w powietrzu. Młody chłopak zmarszczył brwi, czytając skierowaną do niego wiadomość.
– Wzywają mnie do piątego dowódcy – powiedziała cicho Liliana, próbując ukryć zdumienie.
Lasota zajmował się w zamku podziałem konkretnych zadań, formowaniem grup, ale zazwyczaj swoje plany przekazywał pozostałym przełożonym. Jednak piąty decydował również o usuwaniu rycerza w niebyt, co wiązało się albo z możliwością wyprawy do rodzinnych stron albo zwyczajnym zamknięciem w lochach i czekaniem na decyzję Rady Starszych.
– Chodźmy – rzucił krótko Aaron i ruszył w kierunku wyjścia, a ona podreptała za nim. Być może powinna się zainteresować wiadomością, którą dostał, ale aktualnie była zbyt przerażona, żeby obchodziło ją cokolwiek ponad nią samą.
Komnata piątego dowódcy znajdowała się tuż za Pokojem Dziesięciu Obrad, przy czym zazwyczaj nie zwracała na siebie szczególnej uwagi. Niewielkie, dębowe drzwi wyglądały dosyć marnie przy pozłacanych wrotach z wygrawerowaną srebrną wierzbą. Aaron najpierw walnął w nie pięścią kilka razy, aby chwycić za mosiężną klamkę i wkroczyć do pomieszczenia, w którym Liliana jeszcze nigdy nie była.
Piąty dowódca pochylał się nad jakąś mapą, ale co dokładnie miała ona obrazować, najwidoczniej on sam nie wiedział, bo mruczał pod nosem obelgi, których powstydziłby się nawet najbardziej prymitywny wojak. Liliana bardzo szybko doszła do wniosku, że Lasota przebywał w niemalże nieludzkim miejscu, o wiele gorszym niż najciaśniejsze cele dla żółtodziobów. Jej kojarzyło się to tylko z lochem – z tą różnicą, że tutaj było niezwykle gorąco i to wcale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W pomieszczeniu brakowało okna, a jedynym źródłem światła okazało się kilkanaście zapalonych świec. Praktycznie całą przestrzeń wypełniał drewniany, ledwo trzymający się na nogach stół, a sam piaty dowódca siedział na taborecie, który z pewnością był o wiele mniej wygodny niż krzesła postawione w salach teoretycznych. Kiedy do komnaty wkroczyła dwójka młodych, ledwo podniósł wzrok znad dokumentów.
– Aaron i jego siostra Liliana, czy nie tak? – zapytał.
– Tak, dowódco – odpowiedział Aaron, niewzruszony zaduchem panującym w pomieszczeniu.
– Jak się pewnie domyślacie, przyznano wam zadanie – wymruczał, wciąż nie zaszczycając ich spojrzeniem. Nie mógł więc dostrzec ulgi, która pojawiła się na twarzy Liliany. – Jednak jest ono o tyle specyficzne, że zostałem poproszony o wyznaczenie wam tego osobiście.
– Zadanie dla naszej dwójki? – zdziwiła się. – Razem?
Dowódca kiwnął głową, a ona niemalże podskoczyła z radości.
– Jak to? – Aaron nie wyglądał na zadowolonego. Na jego czole pojawiła się zmarszczka, która podkreśliła irytację. – Przecież ona jeszcze nie skończyła szkolenia, nie może wykonywać zadań.
Dopiero wtedy Lasota podniósł głowę i zmierzył chłopaka od stóp do głów spojrzeniem tak samo czujnym jak wyraźnie znudzonym.
– Właściwie, to dostałam awans jakiś czas temu – wyjąkała, nie wiedząc, czy bardziej czuje się zażenowana, dumna czy zła.
Aaron przeniósł swoje spojrzenie na nią, ale jak zwykle nie można było z niego nic wyczytać. To oczywiste, że nie wiedział o ukończeniu przez nią szkolenia, przecież przebywał od jakiegoś czasu daleko na północy. Jednak kompletnie wyleciało jej z głowy, by go o tym powiadomić.
– Tak czy inaczej – wymamrotał pod nosem Lasota, znużony ich wymianą zdań. – Wraz z pięcioosobową grupą wyruszycie na ziemie wschodnie. Wyprawa będzie długa i męcząca, więc macie się do niej odpowiednio przygotować. Jesteście oczekiwani w komnatach medyków, przejdziecie przez specjalny trening, później zapoznacie się ze składem drużyny. Wyruszacie za pięć dni, więc to w sam raz, żebyście odpoczęli po waszych poprzednich wyprawach.
Liliana spojrzała na Aarona, który przecież dopiero wczoraj wrócił ze swojej trwającej kilka miesięcy misji.
– A szczegóły? – zapytał krótko chłopak.
– Poznacie je za tydzień – odrzekł, ale kiedy dostrzegł uniesione brwi Aarona, dodał – Musicie porządnie zadbać o zdrowie i kiedy mówię porządnie, mam na myśli prawdziwe porządnie, a nie trochę porządnie. Mam nadzieję, że to jasne. Jasne?
– Tak, dowódco – odpowiedziała poważnie Liliana.
– Dlaczego dostajemy o tym informację tutaj a nie przez gońca? – zadał kolejne pytanie Aaron.
– Żebyś sobie zdawał sprawę z powagi zadania, które przed wami stoi. Nie wolno wam również nikomu wspominać o przygotowaniach jak i o samej wyprawie. To ściśle tajna misja, o podwójnej wartości. Zgłosicie się do medyka Unista jeszcze dziś po zachodzie słońca.
Ponownie pochylił się nad mapą i zaczął coś na niej kreślić. Przez dłuższą chwilę Aaron i Liliana stali w miejscu, przypatrując się dowódcy, ale ten najwidoczniej stracił nimi zainteresowanie. Wyszli więc pospiesznie i ruszyli wzdłuż korytarza, każdy pogrążony we własnych myślach.
Jak się mogli spodziewać, Unist nie miał zielonego pojęcia, jak będzie wyglądała wyprawa, ale nie zawracał sobie tym głowy. Zamiast tego mierzył ich, ważył, sprawdzał napięcie mięśni, upuszczał krew, badał zmysły i zdolność reakcji. Odzywał się rzadko i najczęściej po to, żeby wspomnieć o paskudnej pogodzie i niewdzięczności pierwszego dowódcy. Jednak po wszechstronnym sprawdzeniu wcale nie wypuścił ich z sali medycznej. Kazał im się położyć w osobnych izolatkach i tam określał ich sen. Liliana nie mogła zmrużyć oka z powodu stresu, ale kiedy do pomieszczenia wpuszczono kojące zioła, zaraz straciła przytomność.
Następnego ranka obudziła się wypoczęta jak nigdy, jednak jak tylko zdała sobie sprawę, gdzie się znajduje, ogarnęło ją przerażenie. Chodziła niespokojnie po pomieszczeniu, szukając wyjścia, ale zanim zdążyła otworzyć drzwi prowadzące na zewnątrz, kilka medyków wdarło się do środka i posadziło dziewczynę ponownie na łóżku.
– Boimy się leczenia? – zagadał jeden z młodszych mężczyzn, notując coś na pergaminie. – Spokojnie, słoneczko, to tylko standardowa procedura. Nikt tego nie lubi, ale każdy musi przez to przejść. Pierwszy raz?
– Taaak – powiedziała drżącym głosem, chociaż czuła się o wiele spokojniejsza po pełnej ciepła przemowie medyka.
– Twój brat wydaje się bardziej zrelaksowany, ale on chyba miał już  z tym do czynienia – gadał głośno, cały czas pisząc, chociaż patrzył bezpośrednio na nią. Miał bardzo przyjemne, niebieskie oczy. – Musimy określić, z jak trudnymi warunkami poradzi sobie twój organizm, które specyfiki będą ci potrzebne podczas zadania. To nic szczególnego...
Nie kłamał. Kolejne czynności przypominały poprzednie, a drzwi pozostawały cały czas otwarte i w razie konieczności Liliana mogła spokojnie wyjść. Jednak prawdziwe wyzwania czekały na nią dopiero poza izolatką.
Trening wyznaczony przez Lasotę niczym nie przypominał ćwiczeń, z którymi miała do czynienia do tej pory. To był wyjątkowo wyczerpujący czas w życiu Liliany i naprawdę żałowała, że nie przykładała się wcześniej do tego typu zadań. Po sesji bolały ją mięśnie, brakowało siły nawet na dotarcie do łóżka. Na całe szczęście za każdym razem czekały na nią masaże i gorąca kąpiel w najpiękniejszej łaźni, jaką widziała w swoim życiu.
Dwa dni przed wyprawą przeżyła jeden z najbardziej intensywnych treningów fizycznych w swoich życiu. Nie kazali jej ćwiczyć niczego skomplikowanego, ale niemalże bez przerwy musiała biegać, wspinać się i podciągać na metalowych prętach. Na sam koniec zrobili coś, co nazywali testem na równowagę, chociaż dla niej okazało się tu zwyczajnym staniem po zewnętrznej stronie okna jednej z wież i błaganiem losu, żeby nie spaść. Ostatnie chwile mogła spędzić dokładnie tak jak chciała – czyli śpiąc. Była tak wykończona, że nawet nie pomyślała o tym, żeby odnaleźć Aarona. Widziała go tylko podczas obiadu i w ciągu kilku minut zasnęła mu na ramieniu. Obudziła się dopiero następnego ranka w swojej komnacie.
Spakować nie miała w zasadzie czego, wszelkie dodatkowe obciążenia mogły sprowadzić na nią śmierć. To była żelazna zasada rycerzy gwardii królewskiej. Pamiątki rodzinne, dodatkową odzież, dzienniki… wszystko zamykało się w skrzyniach i zostawiało na cały czas wyprawy. Większość ekwipunku, łącznie z wełnianymi skarpetami, została przydzielana wraz z koniem na wyprawę. Liliana mogła tylko mieć nadzieję, że otrzyma jakiegoś spokojnego wierzchowca. Nigdy nie była mistrzem w okiełznywaniu potężnych zwierząt, każdy ogier uznawał ją za wroga, a klacz, jeśli łaskawie dawała się dosiąść, prychała pogardliwie przynajmniej co pół kilometra.
Opuściła swoją celę sypialną, kiedy zdała sobie sprawę, że właściwie nie miała pojęcia, gdzie powinna się udać. W natłoku zajęć zapomniała, żeby zorientować się, w którym miejscu mają się zebrać. Na całe szczęście tuż przy schodach czekał na nią Aaron. Nic nie mówiąc, ruszył w stronę wyjścia z wieży, a ona z braku lepszego pomysłu podążyła za nim.
Znaleźli się w pomieszczeniu, gdzie dwóch mężczyzn przekazywało im odpowiedni ekwipunek. Jeden z nich spojrzał na nią krytycznie, jakby sam widok kobiety w tym miejscu miał go obrazić. Wciskał kolejne rzeczy z kwaśną miną, mrucząc do siebie coś na kształt obelgi, ale nie do końca zrozumiałej. W pewnym momencie czuła, że po prostu zawali się pod ciężarem kolejnych przedmiotów i broni, które otrzymywała, a to nie była nawet połowa.
– Ten miecz jest dla niej za ciężki – powiedział Aaron z drugiego końca komnaty.
Policzki Liliany pokryły się rumieńcem, a na twarzy mężczyzny stojącego naprzeciw zawitał kpiący uśmieszek. Jednak nie skomentował uwagi chłopaka, po prostu wyrwał z ręki broń i wcisnął kolejną, tym razem lżejszą, chociaż wyglądającą na o wiele gorszą jakościowo. Nie śmiała jednak tego skomentować, po prostu schowała miecz w pochwie i zahaczyła o skórzany pas. Starała się jak najrozsądniej rozkładać ciężar, który jej ofiarowano, ale i tak od jego nadmiaru w oczach dziewczyny zalśniły łzy. Myślała, że na tym koniec upokorzeń, ale  kiedy wychodzili z komnaty, Aaron najzwyczajniej na świecie wyrwał jej z ręki część bagażu.
– Sama powinnam sobie z tym poradzić – syknęła do Aarona, kiedy znaleźli się w korytarzu.
– Tch.
– Możesz mi to oddać? – Próbowała sięgnąć po swoje rzeczy, ale on tylko wywrócił oczami i odsunął się od niej. – Aaron, mówię do ciebie. Nigdy nie zostanę dobrym…
– Te rzeczy będzie dźwigał koń, a nie ty na plecach. Nie widzę powodu, dla którego miałabyś się przeciążać – przerwał jej, wzdychając. – Zamiast udawać, że radzisz sobie z czymś, co ci nie wychodzi, lepiej szkol się w tym, w czym jesteś dobra.
Burknęła coś pod nosem, ale on albo jej nie zrozumiał albo nie miał ochoty wdawać się w głębsza dyskusję na ten temat. Tym razem prowadził ją w kierunku stajni,  najcenniejszego miejsca w Lagarze. Trudno się dziwić – konie przeznaczone do zadań gwardii musiały odznaczać się szczególną siłą i wytrzymałością, ich cena na rynkach przekraczała możliwości niejednego kupca. Urządzenie dla nich boksów wymagało szczególnych środków, nie każdy chłopak ze wsi godny był opiekowania się wierzchowcami rycerzy samego króla. Pomieszczenie samo w sobie musiało być odpowiedniej wielkości, że dać radę zamknąć w nim ponad setkę koni. Niemało funduszy przekazywano na roczne utrzymanie tych szlachetnych zwierząt, sam pokarm przygotowywano z równą starannością jak obiad dla rycerzy. Od sił wierzchowca często zależało powodzenie wyprawy, dlatego już źrebaki musiały się zmierzyć z tak samo opiekuńczym jak surowym traktowaniem. Różne okazy spotykało się w stajniach Lagary, niektóre należały do posłusznych, inne bardziej temperamentnych, jednak każdy z nich musiał przywyknąć do licznego grona jeźdźców, korzystających z ich zdolności. Pomijając rycerzy, których nigdy nie zaakceptowały, a należała do nich Liliana.
Koniuszy przekazał jej bez entuzjazmu niezbyt dużą, szarą klacz, szepcząc po drodze słowa otuchy. To jednak nie pocieszyło zwierzęcia, bo kiedy tylko Liliana sięgnęła po wodze, ta prychnęła i odsunęła się od niej jak od zarazy. Być może młoda dziewczyna byłaby zaskoczona, gdyby taka sytuacja nie miała miejsca za każdym razem.
Wraz z koniem wyszła na dziedziniec, gdzie już czekał na nią Aaron z kasztanowym ogierem, dumnie wpatrującym się w przestrzeń. Chłopak podszedł do niej i zaczął obładowywać jej towarzyszkę bagażem, a ona ze znudzeniem wymalowanym w oczach pozwalała mu na wszystkie ruchy, które w przypadku Liliany okazałyby się niewybaczalne.
– Cześć – usłyszeli głos tuż obok nich, a był on tak dziarski i bezpośredni, że obydwoje niemalże podskoczyli z zaskoczenia. Liliana automatyczne odwróciła się, podczas gdy Aaron uniósł głowę, nie przerywając dokładnego ustawiania siodła.
Przed nimi stała niezbyt urodziwa dziewczyna, zapewne jeszcze młodsza od nich, gdyby oceniać po drobnej, piegowatej twarzy. Była wysoka, chociaż przeraźliwie chuda jak na rycerza, a blada cera kazała sądzić, że osoba ta od lat zmaga się z ciężką chorobą. Wąskie usta, mały nosek i wielkie, niebieskie oczy kazały o niej myśleć jak o jakimś strasznym stworzeniu nie z tej krainy. Niewielka ilość rzęs, krótko przycięte, rude włosy i typowy, rycerski strój upodabniał ją do chłopca i chyba tylko ten delikatny, melodyjny głos wskazywał na jej płeć.
– Kim jesteś? – zapytała Liliana.
– Ślepa, czy co? – odparła niezbyt uprzejmie. – Myślisz, że szukam przyjaciół, a ten osioł to dla ozdoby? – Wskazała dłonią na swojego konia, który tylko potrząsną z niedowierzaniem łbem. Liliana nie miała pojęcia, w stosunku do której z dziewczyn wyraża dezaprobatę. – Będziemy razem podróżować przez jakiś czas. Jak się nazywasz? – Jej pytanie przypominało bardziej rozkaz, ale Liliana nie czuła w sobie odpowiedniej ilości siły na bunt. Już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale zanim z jej ust wydobył się jakikolwiek dźwięk, dziewczyna jej przerwała. – Zatkało ją chyba. Chociaż nie musisz mówić, wszystkiego dowiedziałam się od piątego dowódcy.
– Gaja – powiedział Aaron bez szczególnych emocji, a Liliana upuściła na ziemię worek, który chwilę wcześniej przyciskała do piersi.
– Imię jak dla biegającej po łące rusałki, nie? – zwróciła się do oniemiałej z wrażenia Liliany. Kiedy nie uzyskała żadnej odpowiedzi, westchnęła i wskazała palcem, na stojącego w oddali rycerza. – Ten knur również jedzie z nami, ale widać jest zajęty robieniem za pajaca.
Liliana zmierzyła dokładnie osobnika, ale znajdował się po przeciwnej stronie dziedzińca, co znacząco utrudniało jego ocenę.  Nie patrzył w ich kierunku, nie dał żadnego znaku, że mogliby mieć cokolwiek wspólnego. Stał wyprostowany i sztywny jak kawał kłody, nie zmieniając swojej pozycji, nawet kiedy koń uderzył go łbem po ramieniu.
Wtedy na dziedziniec wkroczył kolejny rycerz, ale nie musiał wykonywać żadnego gestu, żeby każdy z nich ruszył w jego stronę. Liliana nie miała pojęcia, jak wyglądał ich kapitan, nie znała nawet jego imienia, ale jakiś wewnętrzny instynkt zaprowadził ją do osoby, która obarczyła ich pełnym irytacji spojrzeniem.
Był to człowiek nieszczególnie postawny nie wyróżniał się pod względem budowy. Jednak jego skóra okazała się o wiele ciemniejsza niż większości rycerzy – widok niecodzienny dla bladych mieszkańców królestwa. Wydawała się brudna, jakby pożółkła i poplamiona w kilku miejscach, ale na swój sposób ciekawa, przykuwająca uwagę. Jego oczy były okrągłe jak monety, z błękitną tęczówką i rzadkimi, choć długimi rzęsami. Poparzona skóra nad prawym uchem tworzyła na głowie przedziwny znak. Włosy miał brązowe, krótkie, ale nierówno przycięte, jakby ktoś ostrzygł go nożycami kuchennymi w przerwie między krojeniem sera a mieszaniem kapusty. Usta wykrzywił w próbie uśmiechu. Nosił standardowy strój członka gwardii: ciemnoszarą tunikę, spodnie z szorstkiej wełny, ciężkie buty z mocną podeszwą. Przed ciosami chronić miał go wykonany ze specjalnego, lekkiego, choć mocnego jak żelazo czarnego materiału napierśnik, nakolanniki, karwasze zapinane za pomocą klamer i rękawice. Jednak w przeciwieństwie do większości rycerzy nosił odkryte trzy palce, które wydawały się Lilianie zbyt delikatne dla mężczyzny. Mogłaby je określić jako dłonie szlachcianki… chociaż nigdy żadnej nie widziała.
Pierwszy przed mężczyzną pojawił się chłopak, którego Gaja nazwała knurem. Jednak nawet ona nie mogła zaprzeczyć jego niewątpliwej urodzie, tylko określenie „ładny” nieszczególnie do niego pasowało. Z pewnością był od nich starszy o kilka lat, chociaż równie dobrze mógł sprawiać takie wrażenie ze względu na skupiony i lekko pogardliwy wyraz twarzy. Miał ostre rysy, trochę za duży nos, ale i tak na jego widok pewnie miękły dziewczynom kolana. Może to przez zadbane, orzechowe włosy albo zielone oczy, chociaż te cechy nie wyróżniały się w królestwie. Jednak wbrew wszelkim prawom estetyki nikt o zdrowych zmysłach nie zaprzeczyłby, że to przystojny, dorastający chłopak, wkrótce mężczyzna. Nawet jego strój, chociaż teoretycznie identyczny jak pozostałych, wydawał się szczególny, jakby inny. Z pewnością był idealnie dopasowany do budowy ciała, a poszczególne elementy zostały założone z wyjątkową starannością.  Było jednak w tym coś jeszcze, pewien rodzaj dumy, poczucia wyższości, ale w dlaczego czyniło go to tak szczególnym, Liliana nie wiedziała.
– Długo każecie na siebie czekać, smarkacze – powiedział mężczyzna, wycierając nos rękawem. – Jeśli w takim tempie zbieracie się do kupy, możecie od razu pójść się zabić.
Liliana zadrżała pod wpływem szorstkiego głosu, ale na całe szczęście nikt tego  nie zauważył. Była przyzwyczajona do niesympatycznych, władczych i zarozumiałych przywódców, ale ten wydawał się inny. Nie potrafiła jeszcze określić, co też tak bardzo różniło go od swoich poprzedników, natomiast z pewnością mogło stać się to źródłem kłopotów. Pytanie tylko, jak poważne miały się one okazać.
– Ty jesteś… – zaczął chłopak o nieznanej Lilianie tożsamości.
– Nadar – przerwał mu mężczyzna. – Tak macie się do mnie zwracać i radzę to zapamiętać, bo nie znoszę przekręcania mojego imienia. Teraz na konie, straciliśmy już dość czasu.
Lilianie ta uwaga wydała się co najmniej dziwna, biorąc po uwagę, że rycerz stał przed nimi sam, nie mając w towarzystwie żadnego wierzchowca. Jednak kiedy brązowowłosy chłopak automatycznie wykonał polecenie, nie pozostało jej nic innego, jak spróbować dosiąść swojej klaczy. Jak się spodziewała, znalazła się w siodle jako ostatnia. Jak się nie spodziewała, mężczyzna będącym najpewniej ich kapitanem już siedział na niskim, chociaż silnym ogierze o wielkich nozdrzach i szalonych oczach.
– Brakuje jednej osoby, kapitanie – powiedział chłopak, po raz pierwszy racząc pozostałych swoich wyniosłym spojrzeniem.
– W którym momencie wpadłeś na pomysł, że jestem twoim kapitanem? – zapytał sucho mężczyzna, chociaż w jego głosie kryła się groźba.
– Chcesz nami dowodzić – odparł, marszcząc brwi.
– To nic nie zmienia.
– To jak mamy się do…
– Nadar, już to powiedziałem – przerwał mu. – Każ mi jeszcze raz to powtórzyć, a będziesz czyścił wszystkie stajnie po drodze.
Chłopak prychnął, ale nie dość głośno, żeby mężczyzna zwrócił na niego uwagę. Zamiast tego zaczął rozglądać się wokół siebie, mrucząc pod nosem słowa, których Liliana nie mogła dosłyszeć.
– Ty – wskazał palcem na Aarona, który do tej pory najwidoczniej zlewał mu się z krajobrazem. – Jak cię zwą? – Kiedy chłopak odpowiedział, Nadar westchnął ciężko i rzucił: – Czyli brakuje tylko tego bękarta. Nie będziemy na niego czekać, ruszamy!
Jednak wtedy tuż przed nimi pojawił się młodzieniec na siwym koniu. Sam chłopak miał włosy szczególnie jasne, twarz okrągłą i przyjemną, tuż pod okiem naznaczony był znamieniem w kształcie półksiężyca. Wyglądał na lekko zakłopotanego, ale uśmiechał się niewinnie.
– Piąty dowódca przekazał mi, że zebranie będzie miało miejsce po wschodzie słońca – starał się wytłumaczyć nowoprzybyły.
– Nie wiem, co ci powiedział, nie obchodzi mnie to – warknął Nadar, a chłopak jakby skurczył się w sobie. – Smarkacze zawsze wstają przed starszymi rycerzami, nie nauczyli cię jeszcze tego?
Młodzieniec nie odpowiedział, najwyraźniej uznając, że w tej sytuacji najbezpieczniejsze okaże się milczenie. Zapewne miał w typ sporo racji, bo Nadar nie wyglądał na człowieka, który lubi wdawać się w bezsensowne dyskusje. Ściągnął wodze i ruszył przed siebie, ignorując stojących za nim młodych rycerzy.
Liliana wpatrywała się bezwstydnie w blondyna, który w pewnym momencie odwrócił się w kierunku dziewczyny i uśmiechnął. Nie zdążyła jednak zareagować w żaden sposób, bo jej klacz ruszyła przed siebie tak gwałtownie, że tylko cudem nie spadła z siodła.

Czekała ją wyjątkowo męcząca podróż.