czwartek, 25 sierpnia 2016

Rozdział 5 cz. 2

Milan wyciągnął z woreczka przymocowanego do pasa czarny proszek i wyrzucił go na ziemię.
Powietrze przysłoniły kłęby ciemnego dymu. Nie widział już ani napastników, ani Liliany, ani nawet własnych palców. Wstrzymał oddech, zacisnął powieki i spróbował odnaleźć ślad dziewczyny.
To ona pierwsza chwyciła go za rękę, by zaraz pociągnąć za sobą. Usłyszał głośne rzężenie koni, jeden z nich omalże nie przygniótł ich swoim cielskiem. Kilka razy upadli na ziemię, ale nie przejmowali się tym. Biegli przez trawy, a głos wyjących ludzi ucichał z każdym krokiem.
Dopiero kiedy Milan w rozpędzie trafił w drzewo, mimowolnie otworzył oczy. Poczuł okropny ból, z nosa pociekła krew, ale chociaż uciekli już poza zasięg trującego dymu.
Razem z Lilianą weszli do lasu, żeby gnać, dopóki nie zabrakło im tchu. Ukryli się w chaszczach i tam siedzieli aż do zmroku, nie znajdując dość odwagi chociażby na zmianę pozycji. Dopiero kiedy otoczyła ich ciemność, postanowili spróbować odnaleźć drogę.
Nie chcieli wracać do miejsca, w którym pozostawili nieprzytomnych rycerzy. Tamci mogli już dawno odjechać, ale pozostawała możliwość, że czekali, gotowi do ataku.
Nie mieli wątpliwości, że ich szanse na zwycięstwo w pojedynku wynosiły zero. Zapas szczęścia wyczerpali najprawdopodobniej na kolejny miesiąc. Udało im się uciec tylko dlatego, że przeciwnicy ich nie docenili, a Milan wciąż trzymał przy sobie resztki prochu Havary – niesamowitej broni pochodzącej z południowych kopalń. Korzystano z niej wyjątkowo rzadko, głównie ze względu na wysoką cenę, ale również szkody, które wyrządzała na polu bitwy. Teoretycznie nie powinna zabić zdrowego człowieka, ale zwierzęta padały od razu po bezpośrednim kontakcie. Nie wiedzieli również, jakie skutki pozostawiał proch po wielu latach, wciąż pozostawał on nowym wynalazkiem.
Lecz to nie wrodzy rycerze stanowili teraz dla nich największy problem. Zarówno Milan jak i Liliana nie orientowali się w okolicy, nie potrafili w żaden sposób określić ścieżki prowadzącej do celu. Byli przekonani że nawet wielogodzinna błąkanina po lesie nie przyniesie efektów. Tymczasem nie dostrzegali żadnego wyjścia, więc maszerowali.
– Możemy podejść do drogi, ale na nią nie wchodzić – zaproponowała Liliana. – Jeśli usłyszymy po drodze tamtych, po prostu zwiejemy.
Tak też zrobili. Chociaż nie mieli pewności, czy obrany przez nich kierunek prowadził do miejsca, z którego uciekli. Milana uderzyło okropne znużenie, zaczął utykać, co jakiś czas stawał przy drzewie, żeby uspokoić oddech. Liliana, o dziwo, wyglądała bardzo dobrze, ale przecież właśnie tego od niej oczekiwał. Dziewczyna sprawiała wrażenie przesadnie delikatnej, a zdolnością przetrwania wyprzedzała wszystkie znane mu dotąd osoby.
Przywykł już do ciemności w lesie, dlatego potrafił rozpoznawać liche kształty drzew, kroki stawiał ostrożnie,  nie mógł wpaść w naturalną pułapkę. Wyostrzył zmysł słuchu, żeby w porę zdać sobie sprawę z czyhającego zagrożenia. Dlatego, kiedy usłyszał nietypowy dla tego miejsca szelest, zamarł. Zobaczył przemykający cień mężczyzny, ale nie mógł stwierdzić, czy on też zdawał sobie sprawę z ich obecności. Drobne światło księżyca odbiło się od klingi, nie pozostawiając złudzeń, co do tożsamości człowieka. Musiał to być rycerz, najprawdopodobniej nie byle jaki, gdyby oceniać rękojeść. Chodził wokół nich, szukając czegoś… albo kogoś… może właśnie nich. Chcąc uciec od niebezpieczeństwa, Milan zrobił krok w tył.
To był błąd.
Jego stopa nacisnęła na suchą gałąź, która złamała się z donośnym trzaskiem.
Zaraz poczuł, jak ktoś przypiera go do drzewa. Zabrakło mu tchu, ale nawet w całkowitej ciemności potrafił rozpoznać Nadara. Nie miał pojęcia, czy rycerz wiedział, że przed nim stoi Milan, ale nawet jeśli, to nie dał tego poznać. Zacisnął palce na szyi chłopaka, puszczając dopiero wtedy kiedy chłopak zaczął kaszleć. Potem uderzył łokciem w brzuch i rzucił:
– Dziewczynka niech też tu podejdzie, zanim znowu zgubi główkę! 
Liliana podskoczyła w miejscu, ale nie śmiała nie wykonać polecenia. Jej wzrok skupił się na zgiętym w pół Milanie któremu Nadar nie oszczędził bólu.
– Kasjan twierdzi, że jesteście młodzi, dlatego działacie jak idioci – powiedział, chwytając chłopaka za włosy i siłą zmuszając go do wyprostowania. ­– Ja myślę, że po prostu jesteście idiotami i aż dziw bierze, że ktoś was nie zabił, bo sam mam ochotę. Dwójka najbardziej irytujących szczyli. Widzę, że znaleźliście wspólny język. Nadęty mądrala i bezużyteczny kwiatuszek.
Nie znalazł dość odwagi, żeby mu się odgryźć. Zadany cios bolał zbyt mocno, nie chciał sprowokować kolejnego.
– Powiedział arogancki lubieżnik z przytępionym słuchem – syknęła Liliana, ale zaraz potem zasłoniła twarz rękoma, najprawdopodobniej zaskoczona własną zuchwałością.  
Nadar parsknął śmiechem, po czym machnął ręką i uderzył Milana ponownie – tym razem w szczękę. Chłopak poczuł, jak trzeszczą mu zęby, chyba tylko cudem ich nie stracił. Wszystkich. Zamiast tego upadł na ziemię, wycierając nosem runo leśne.
– Macie szczęście, że to nie ja jestem waszym kapitanem – powiedział rycerz typowym dla siebie tubalnym głosem. – Albo ja mam szczęście, bo musiałbym słuchać waszych tłumaczeń… a te gówno mnie obchodzą. Wracamy!
Milan z trudem wstał z ziemi, chociaż znacząco pomogła mu Liliana, chwytając go za ramię i trzymając, dopóki nie odzyskał równowagi. Chciał jej podziękować, ale dziewczyna nie dała mu szansy, ruszając za Nadarem.
Wbrew wszystkiemu, dom Idy nie znajdował się tak daleko, jak przypuszczał. Chociaż dotarli tam dopiero ze wschodem słońca. Od razu poczuł ulgę, bo bolała go każda część ciała. Zaczynając od rany, którą zyskał jeszcze w lesie Czystych, a kończąc na tym, co zaoferował mu w prezencie Nadar. Chociaż i tak nie mógł uniknąć uczucia ulgi, która pojawiła się wraz ze starszym rycerzem. Spotkanie z nim nie należało do najprzyjemniejszych, ale zapewniało poczucie bezpieczeństwa. Tak jak wtedy… ale do tego wspomnienia nie chciał wracać.
Kiedy wkroczyli do kuchni, przy stole siedział już kapitan. Twarz mężczyzny nie wyrażała żadnej emocji, zupełnie jakby ich powrót wcale go nie poruszył. Milan poczuł, jak ze stresu zaczynają drżeć mu palce. Nie wiedział, dlaczego. Zupełnie jakby aura rycerza wnikała w kości. Przełknął głośno ślinę, jednak nikt nie przerwał przytłaczającej ciszy. Nawet Nadar nie odezwał się ani słowem, apatia kapitana i jego pokonała. Jedyną osobą całkowicie nieprzejętą gęstą atmosferą w pomieszczeniu była Ida, która z łagodnym uśmiechem rozłożyła na stole swoje specyfiki.
– To jak twoja stopa, Milanie? – zapytała go śpiewnie, wskazując miejsce na krześle. Przez dłuższą chwilę w ogóle nie zareagował, nie spuszczając wzroku z kapitana.
– Usiądź – powiedział mężczyzna spokojnie, co całkowicie wytrąciło chłopaka z równowagi. Oczekiwał groźby, ataku, złości, sarkazmu… czegokolwiek. Tymczasem dostał zwykłą uprzejmość. Po prostu.  Być może powinno go to uspokoić.
Z oczywistych względów tak się nie stało.
Mimo to usiadł na wskazanym miejscu. Ściągnął buty i wcale nie zaskoczył go fakt, że bandaż przesiąkł krwią. Nie podobał mu się tylko zapach, który wydzielał. Ida natomiast nie raczyła go komentarzem. Od razu zaczęła opatrywać ranę, a Milan mógł tylko zacisnąć zęby, żeby nie syknąć z bólu.
– To jaka jest nasza kara? – zapytała w końcu Liliana, przerywając ciszę, wprowadzając jeszcze więcej chaosu do tej i tak pokręconej atmosfery. Jej głos wyrażał niepewność, chociaż sam fakt, że powiedziała cokolwiek, wywołał na pozostałych wrażenie.
– Za co? – Ida wyglądała na zdumioną, kiedy spojrzała kątem oka na dziewczynę.
– Opuściliśmy to miejsce bez rozkazu, straciliśmy konie – wyrzuciła szybko, robiąc jednocześnie krok w tył.
– Natura dostatecznie was ukarała bezmyślnością – przemówił w końcu kapitan.
– Czyli nie zostaniemy… – zaczął Milan, ale przerwał, dostrzegając bladą twarz Liliany.
– Dlaczego nie? – nie dawała za wygraną.
– Jesteście na wschodnich ziemiach – powiedział ostro, przez co chłopak zadrżał. – W trakcie ich przejęcia przez magnata. Mimo to wybieracie się na wycieczkę w nieznane. Kary z założenia mają kształcić. Ja nie znam takiej, która nauczyłaby was myśleć.
Milan pochylił głowę i milczał, nie potrafiąc uformować żadnego zdania. Nie musieli nic robić. Może powinien okazać zadowolenie. Nie czekała go noc spędzona na sprzątaniu stajni, nie pozbawiono go miecza, nie posadzono na taborecie na całą noc. Wielu zapewne skakałoby z radości. Dla niego to była najgorsza z kar. Spojrzenie pełne rozczarowania to coś, czego nie znosił oglądać. Przeświadczenie, że nie należy do osób, na których można polegać.
Kiedy Ida opatrzyła mu stopę, wyszedł z kuchni. Przytłaczająca atmosfera panująca w pomieszczeniu dostatecznie pozbawiła go rezonu. Chciał tylko pójść spać. Zasnąć, najlepiej obudzić się w innym czasie, innym miejscu, innym życiu.
Zamiast samotności, na schodach zobaczył Gaję. Rude włosy sterczały jej we wszystkich kierunkach, zielone oczy wyrażały dokładnie to samo, co dzień wcześniej.
– Jesteś teraz dumny? – powiedziała do niego, chyba po raz pierwszy od ich przybycia do domu Idy.
– Nie twoja rzecz – odparł chłodno. Chciał ją ominąć, ale dziewczyna zagrodziła mu przejście.
– Powiedziałeś, że nie można mi ufać, bo jestem córką pierwszego dowódcy. ­
Spojrzał na nią zaskoczony.
– A kim ty jesteś, co? – wycedziła ze złością.
Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale nie pozwoliła mu.
– Hipokrytą i tchórzem. Widziałam, jak się zachowałeś wtedy. Mogłeś mu pomóc, ale twój tyłek znaczy dla ciebie zbyt wiele. Dlatego nie zabieraj jej więcej ze sobą… bo skończy tak samo jak on.
– To twoja cenna rada? – syknął. – Może jeszcze oczekujesz, że za nią podziękuję?
– Mam nadzieję, że wkrótce wrócimy do Lagary i nie będę musiała cię więcej oglądać.
– Straszne.
– Rzygać mi się chce, jak na ciebie patrzę.
Po tych słowach wskoczyła po schodach na górę, a on poczuł, jak coś okropnego zaczyna go kłóć w klatce piersiowej.  
***
Nikogo nie zdziwiło, że pierwsze wypowiedziane przez Aarona zdanie było skierowane do Liliany. Natomiast nikt nie spodziewał się, że głos chłopaka będzie brzmiał dokładnie tak samo, jak przed wyprawą do lasu Czystych – wyraźnie, z minimalną dawką emocji. „Dlaczego nic nie jesz?” zapytał nagle, przez co dziewczyna upuściła trzymany w ręku talerz. Po tym całkowicie stracił ochotę na konwersację i ponownie skupił wzrok na ścianie.
Potem szło mu już o wiele lepiej. Zaczął odpowiadać na pytania kapitana, czasami nawet pozostałych. Zazwyczaj potrzebował trochę czasu, żeby ułożyć komunikat, który chciał przekazać. Następnie mówił… lakonicznie, monotonnie, unikając kontaktu wzrokowego. Tylko w towarzystwie Idy wydawał się zainteresowany, wręcz poruszony. Mierzył ją wzrokiem od stóp do głów, a ona opowiadała mu dużo i swobodnie. Jej głos pozostawał melodyjny jak zawsze, ale Liliana wyczuła w nim coś jeszcze, jakąś formę czułości, z którą do tej pory nie miała do czynienia w ogóle. W pierwszym momencie ukłuła ją zazdrość, bo sama nie potrafiła dotrzeć do Aarona, zyskać pewność, że już nic mu nie grozi. Zaraz potem przypomniała sobie, że przecież sama lubiła Idę, a skoro żył ktoś, kto dawał radę zadbać o najbliższą dla niej osobę, to nie mogła czuć większego szczęścia.
Stan Fomy również uległ wyraźnej poprawie. Chłopak zaczął wstawać z łózka, spacerować po domu, czasami posyłał cień uśmiechu do pozostałych. Wciąż wydawał się bardzo słaby, chociaż wynikało to również z tego, że spożywanie pokarmu było prawdziwą udręką – dla niego szczególnie. Ida próbowała zmusić go do komunikacji, podawała pergamin, żeby mógł coś napisać, przekazać jej czy komukolwiek innemu. Jednak on jeszcze ani razu tego nie zrobił. Być może wciąż nie pogodził się z brakiem możliwości mówienia albo po prostu nie miał nic do powiedzenia.
Mimo to, najbardziej drażniąca w tym wszystkim była cisza, którą przerywała właściwie tylko Ida. Kapitan z zasady należał do milczących ludzi, podobnie jak Aaron, ale reszta najwyraźniej tkwiła zamknięta w swoim świecie. Nawet Gaja nie raczyła pozostałych komentarzem. Liliana próbowała jakoś ich wszystkich pogodzić, ale z każdą próbą wychodziła na głupią, więc zrezygnowała. Nie wyglądała zresztą na przekonującą, bo sama próbowała pokonać własne wyrzuty sumienia.
Dlatego powróciła do wybitnie twórczego zajęcia siedzenia przy Aaronie. Czasami trzymała go za rękę, innym razem przeczesywała dłonią włosy, chociaż najczęściej po prostu kładła głowę na szafce nocnej i wpatrywała się w powolne ruchy klatki piersiowej i otwarte usta.
– Wystarczy już tego – powiedział jej w końcu kapitan, a kiedy ona posłała mu zdziwione spojrzenie, dodał: – Rozmyślania. Wyjdź na zewnątrz.
Od razu wykonała polecenie, ukrywając potężny rumieniec, który zawitał na jej twarzy. Wciąż nie mogła wyrzucić z głowy obrazu tego, co widziała w kuchni. Wszystkie gesty, które mężczyzna wykonywał w stosunku do otoczenia nagle kojarzyły się dziewczynie tylko z jednym. Nawet jeśli tak naprawdę nie miały z tym żadnego związku.
Stanęła przed domem, kiedy dotarło do niej, że kapitan wcale nie podążył jej śladem. Zamiast tego, został w pomieszczeniu z Aaronem. Zapewne chciał z nim porozmawiać. Kusiło ją, żeby wrócić i podsłuchać. Tylko że ostatnim razem takie myszkowanie po cudzej własności skończyło się zderzeniem twarzą w twarz z obrazem, które jeszcze nigdy nie oglądała i… wcale nie chciała. Nawet jeśli wcześniej ją to ciekawiło, to przestało. Dlatego usiadła na werandzie, przygryzając dolną wargę.
Tkwiła w bezruchu przez dłuższy czas. W końcu nie wytrzymała.
Wskoczyła ponownie do pomieszczenia, poszukując Idy albo kogokolwiek innego. Nie zobaczyła żadnej przeszkody, więc najciszej jak jej na to pozwalały ciężkie buty, wskoczyła na górę. Schody zaskrzypiały tylko raz.
Głos, który dotarł do jej uszu, nie należał do kapitana lecz Nadara… a nie wydobywał się z pomieszczenia w którym przebywał Aaron, tylko z drugiego, gdzie spał Foma.
– Teraz to dla ciebie koniec świata, ale w końcu będziesz musiał się z tym pogodzić. Tak jak każdy ze swoim losem.
Podeszła do drzwi, ale zrezygnowała. Nie powinna tego słyszeć. Ruszyła do pokoju Aarona, ale w środku nie było nikogo. Zupełnie jakby chłopak wraz z kapitanem rozpłynęli się w powietrzu.
– Sam zdecydujesz, co zrobisz. Nigdy nie będziesz tak dobrym rycerzem, jakim mógłbyś zostać bez tej rany. Zakładając, że nie zabijesz się przy pierwszym uniesieniu miecza – słyszała głos Nadara, który wżynał się w jej głowę niczym trucizna. – Dlatego drugi dowódca pewnie pozwoli ci wrócić do domu. Niektórzy tak robią. Sadzą potem groch i pszenicę, nie jest im najgorzej.
Omiotła spojrzeniem pomieszczenie, ale wraz z Aaronem zniknęły jego buty. Łóżko pozostawało niezaścielone, na stoliku wciąż stał kubek po przygotowanym naparze.
– Może twoja rodzina się ucieszy, może nie. Z nimi to różnie bywa… ale dla odmiany będziesz mógł znaleźć sobie żonę, z którą spędzisz więcej niż dwa tygodnie w roku. Może nawet zmajstrujesz bachory, które nie będą cię nienawidzić.
Odruchowo parsknęła. „Nadar pocieszyciel” mruknęła, ostatni raz omiatając spojrzeniem pomieszczenie.
– W Lagarze nikt nie potraktuje cię ulgowo. Będą mieli wylane na twoje rany i brak zdolności. Wyślą cię na wschód, a jeśli ktoś wypruje ci tam flaki, to trudno. Dlatego oceniając zyski i straty, lepiej będzie dla ciebie wrócić…
Zatrzymała się przy wyjściu, zaciskając palce na framudze drzwi. Starszy rycerz przez długi czas milczał. Ta długo, jak nie słyszała głosu mężczyzny, nie mogła ruszyć z miejsca. Nie odczuwała strachu na myśl, że zostanie przyłapana na podsłuchiwaniu. Po prostu z jakiegoś powodu utonęła w ciężkiej atmosferze rozmowy dwóch rycerzy. W końcu Nadar parsknął głośno i powiedział:
– No to jest nas dwóch, dzieciaku!
Liliana uśmiechnęła się pod nosem, po czym zeszła na dół. Cokolwiek zdanie mężczyzny znaczyło… brzmiało w sposób, który lubiła. Ten ton być może nie należał do pozytywnych czy przyjemnych, ale był naturalny, swobodny, od razu podnosił na duchu.
Na całe szczęście nie spotkała nikogo po drodze. Dopiero w przy stajni dostrzegła, jak Gaja po raz kolejny próbuje utrzymać w ręce miecz. Tak jak podczas poprzednich prób, poległa. Ostrze wypadło jej z ręki, lądując miękko w trawie. Kapitan powiedział jej, żeby dała sobie więcej czasu. Uleczenie ręki miało trwać nie dni, nie tygodnie, lecz miesiące. Być może pod koniec lata dziewczyna da radę walczyć w ogóle, ale pełnej sprawności nie odzyska przed końcem roku. Liliana nie musiała należeć do medyków, żeby o tym wiedzieć.
Zastanawiała się, dlaczego Gaja ostatnio była tak wściekła, ale nikt nie potrafił udzielić jej odpowiedzi. Widziała, jak w oczach dziewczyny wirują groźne błyski za każdym razem, gdy ktoś do niej mówił. Milan, dla odmiany, wyglądał na kompletnie nieprzejętego, traktował Gaję jak powietrze. Podobnie zresztą jak pozostałych. Od dnia ich wycieczki do wschodniej wioski, praktycznie nie słyszała jego głosu. Oczywiście, zazwyczaj i tak zbyt wiele nie mówił, ale lubił od czasu do czasu wtrącić swoje uwagi, najczęściej z nutką kiepskiej kpiny.
Liliana próbowała zrozumieć naturę zachowania ludzi wokół nich, ale zawsze była w tym kiepska. Przynajmniej takie odnosiła wrażenie, bo totalnie się gubiła. Dostrzegła natomiast, że ludzie mają tendencję do oceniania innych na podstawie własnego systemu wartości. Wszystkich też przyrównują do własnej osoby, bo nie potrafią znaleźć żadnej innej miary. Stąd też uważała, że brak porozumienia między rycerzami wynikał właśnie z tego, że tak naprawdę każdy z nich pochodził z innego świata, którym żaden nie chciał się podzielić.
– Powinnaś zebrać swoje rzeczy – wyrwał ją z zamyślenia Milan. – Nadar powiedział, że niedługo wyruszamy.
Spojrzała na niego zdumiona, ale twarz chłopaka wyrażała tylko apatię. Nie mogła wyjść ze zdziwienia, bo jeszcze nie miała do czynienia z sytuacjami, w których rycerze rozpoczynali podróż po południu. Zazwyczaj najlepszą porą był wschód słońca, żeby uniknąć jazdy w nocy.
Postanowiła nie wyrażać własnego zdania. Ostatnio i tak przekroczyła limit działania na własną rękę. Zamiast tego po raz kolejny już tego dnia udała się w stronę domu, tym razem żeby zrobić porządek z bałaganem, który zdążyła do tej pory zrobić. W połowie drogi zobaczyła stojącego na ganku Aarona i zapomniała o wszystkim, co jeszcze kilka sekund wcześniej uznawała za oczywiste.
Chłopak założył strój rycerza gwardii, na ramiona narzucił płaszcz. Zobaczyła, że przy pasie brakuje mu miecza, ale przecież zgubił go jeszcze w lesie Czystych. Marszczył brwi, wzrok skupił na przestrzeni przed nim. Twarz wydawała się zaskakująco spokojna i gdyby nie dłonie zaciśnięte na drewnianej balustradzie, Liliana pomyślałaby, że wrócił do stanu sprzed wyprawy.
– Już wstałeś? – zapytała nieśmiało.
Aaron przeniósł swoje spojrzenie na nią i powoli kiwnął głową.
 – Wszystko dobrze...?
Tym razem nie wykonał żadnego gestu. Dlatego Liliana podbiegła do niego i objęła go w pasie, bo nie widziała innego sposobu na złapanie z nim kontaktu, jak poprzez złamanie tych niewidzialnych barier, które wokół siebie tworzył. Tak jak zwykle, na początku stał sztywny jak kłoda , by chwilę później nieznacznie się rozluźnić.
– Dzisiaj wyruszamy – wymamlała niewyraźnie w jego klatkę piersiową. – Spakuję nasze rzeczy, o nic nie musisz się martwic. – Zrobiła krok w tył, żeby móc spojrzeć mu w twarz. Widniał na niej cień uśmiechu, więc sama niemalże podskoczyła z radości i pobiegła do domu.
Zbieranie wszystkiego zajęło jej zaledwie chwilę, wiedziała już od jakiegoś czasu, że powinna być gotowa do wyjazdu. Pozostali najwyraźniej tak samo przygotowali swoje bagaże do podróży. Z ekwipunkiem Aarona również nie miała żadnego problemu, bo chłopak przez prawie cały czas pobytu w domu Idy nie opuścił łóżka.
Zanim zeszła na dół, zerknęła jeszcze do pokoju Fomy, ale chłopaka już w nim nie przebywał. Weszła do środka, poszukując jakichkolwiek śladów obecności. Jednakże poza kartką leżącą na stoliku, pomieszczenie pozbawione było jakichkolwiek śladów obecności. Westchnęła, po czym poprawiała skórzany pas, mocując lepiej pochwę z mieczem. Jakby od niechcenia sięgnęła po pergamin, skupiając wzrok na jedynym zdaniu, które młody rycerz postanowił napisać. Uśmiechnęła się delikatnie, wiedząc, że pod tym jednym względem doskonale go rozumiała.
Spotkała resztę na placu przed domem. Milan jak zwykle bardzo dokładnie sprawdzał przymocowanie siodło, Gaja stała przy stajni, patrząc daleko przed siebie. Aaron, dostrzegając Lilianę z podwójnym bagażem wywrócił oczami i zabrał jej większą część ciężaru. Z drugiej strony Nadar mówił do Fomy, który tylko co jakiś czas kiwał ze zrozumieniem głową. Brakowało tylko kapitana.
W końcu pojawił się, w pełnym uzbrojeniu, ciągnąc za sobą czarnego potwora. Obok niego kroczyła Ida z łagodnym uśmiechem, lecz było w niej coś obcego. Pasowało to do skrzywionej twarzy Kasjana, który wyglądał, jakby dopiero wyruszał na misję, a nie z niej wracał. Koń najwyraźniej podzielał nastrój pana, bo wyglądał jeszcze groźniej niż zazwyczaj. Chociaż właściwie żadne z nich nie okazywało dobrego nastroju… być może poza Nadarem, którego jakby na złość wszystkim nucił pod nosem jakąś sprośną piosenkę. Kiedy napotkał posępne spojrzenie kapitana, zamilkł. Przez dłuższą chwilę mężczyźni taksowali się wzrokiem, w końcu niższy rycerz wzruszył niedbale ramionami i podszedł do Idy.
– Mam nadzieję, że wkrótce znowu cię odwiedzimy  – powiedział do niej z krzywym uśmiechem.
– Oby w lepszym stanie – odparła, podając mu niewielki pakunek. – To zioła, o którym wam mówiłam. ­
– Taaa, będę ich pilnował.
– Dbajcie o siebie! – zawołała już bezpośrednio do pozostałych, odgarniając z czoła kilka ciemnych kosmyków.
– Liliana pojedzie z Aaronem – rozkazał kapitan. Jak zwykle nie musiał podnosić głos, żeby ten wrzynał im się kości. – Foma z Nadarem, Gaja z Milanem.
– Co?! Nie! – wyrzuciła oburzona dziewczyna, zerkając ze wstrętem na drugiego rycerza. Ten sprawiał wrażenie w ogóle nieporuszonego.
– Nie mamy więcej koni, musicie jechać dwójkami – wyjaśnił cierpliwie, wręcz monotonnie kapitan.
– Ale dlaczego mam być z nim? – jęknęła Gaja, po czym z frustracją kopnęła leżący najbliżej kamień. – To nie moja wina, że pojechał na tę głupią przejażdżkę. Powinien teraz iść pieszo!
Liliana pochyliła głowę, ale nie wydusiła ani słowa. Wbrew wszystkiemu czuła się tak samo winna jak Milan. To on był pomysłodawcą ich wyprawy, ale przecież wcale jej nie zmuszał. Skusiła ją wyprawa w nieznane, odrobina samodzielności. Jak zwykle wyszło z tego więcej problemów niż tego warte. Czasami czuła, że po prostu przyciąga nieszczęścia. 
– Coś jeszcze chcesz powiedzieć? – zapytał spokojnie kapitan.
Gaja stanęła jak rażona piorunem. Nie ruszyła choćby palcem. Wytrzeszczyła oczy, zacisnęła zęby, poza tym tkwiła w jednej pozycji.
– Nie? – upewnił się. Odpowiedziała mu cisza. – To pojedziesz z Milanem.
– Ale…
– Wsiadaj. Na. Konia.
Polecenie skierował do jednej osoby, ale wykonali je wszyscy. Liliana podeszła do klaczy, którą widziała po raz pierwszy. Od razu wyczuła jej niechęć. Dziękowała niebiosom za to, że nie jechała sama. Zaraz kiedy o tym pomyślała, czarnowłosy chłopak zajął miejsce w siodle, po czym podał jej rękę. Usadowiła się za jego plecami, obejmując w pasie. Zerknęła w bok, żeby zobaczyć, jak Gaja uderza Milana łokciem w żebro. W tym samym czasie siedzący przed nią Aaron mruknął „dziecinada” i to było pierwsze słowo, które wypowiedział z własnej woli od czasu „dlaczego nie jesz”.
– Ruszajcie! – zawołał kapitan, wskakując na czarnego potwora, który zaczął nerwowo uderzać kopytem w ziemię.
Nadar ściągnął wodze, a prowadzony przez niego ogier wystrzelił do przodu. Pozostali zrobili to samo, starając się nabrać szybkości w utrudnionych warunkach jazdy parami. Liliana zerknęła za siebie i spostrzegła, że Kasjan wciąż stał w miejscu, nie odrywając wzroku od Idy. Liliana nie mogła zobaczyć nic więcej, bo wkrótce wjechali w zakręt i pochłonął ich kolejny las.
Nie miała pojęcia, jaka relacja łączyła kapitana z tajemniczą kobietą. Jednak przywiązanie mężczyzny do miejsca sprawiło, że Liliana zaczęła mu zazdrościć. Przypomniała sobie o kawałku pergaminu, na którym Foma niechlujnie naskrobał cztery słowa.
„Nie mam dokąd wracać”

Tak. Doskonale go rozumiała.
***
Witam z kolejną częścią ;p To już powoli koniec wyprawy, co prowadzi tak naprawdę do przejścia do głównego wątku całej historii. 
Ten rozdział wydał mi się trochę niechlujny, jak go poprawiałam. Mam nadzieję, że po przejrzeniu już nie sprawia takiego wrażenia, ale jakby co - dajcie mi znać!
Zastanawiam się, czy podobała wam się perspektywa Milana ; ) Jeszcze w przyszłości się pojawi. 

Dziękuję wam za wszystkie komentarze pod poprzednimi częściami, bardzo mnie motywują do pisania, serio. 

Jeszcze tak w ramach ogłoszeń parafialnych - czytam wasze blogi i robię to w tempie ślimaczym, ale chyba nie o to chodzi, żeby się jakoś ścigać :D Przynajmniej mam nadzieję, że nie o to, bo nie spełniam wymogów. Natomiast obiecuję, że skoro coś zaczęłam, no to skończę, bo... w sumie bo tak ;p 

To chyba tyle ; )