To był naprawdę piękny dzień. Słońce grzało mocno, ale co jakiś czas
skrywało oblicze za chmurami, więc nie paliło skóry. Czuła na twarzy przyjemny
wietrzyk, kołyszący pożółkłe na drzewach liście. Spomiędzy gałęzi
przebijały się złote promienie, rozświetlające otoczenie. Odbijały się od tafli
wody i tworzyły kolorową poświatę nad jeziorem.
Liliana potrafiła docenić taką pogodę, nawet dysząc ze zmęczenia, czując
ból mięśni oraz kropelki potu spływające po twarzy. Szorowała w wodzie brudne
ubrania, pozbywając się z nich śladów krwi i błota, rozdzierając przy okazji
pokrywające dłonie pęcherze. Zaciskała zęby, żeby nie syczeć z bólu. Przez to
nie mogła przywołać na twarz uśmiechu, a bardzo chciała… bo to był
najpiękniejszy dzień od ponad trzech tygodni.
Wstała, przecierając rękawem mokre czoło. Musiała wrócić do miejsca
postoju, ale wciąż czekało na nią wyżymanie sterty odzieży.
Nie znała celu wyprawy, w której brała udział. Pośrednio usłyszała, że
chodzi o bibliotekę na południowym zachodzie. Wedle plotek, władca tamtejszych
ziem został skazany na śmierć za zdradę, a wyjątkowy zbiór ksiąg przekazany pod
dozór doradcy pierwszego dowódcy. Mogła przypuszczać, że ich zadaniem będzie
przeszukanie bądź sprawdzenie zawartości budynku. Chociaż cokolwiek kapitan
zaplanował, z pewnością najgorsze pozostawił dla niej.
Słońce znalazło się w zenicie, kiedy skończyła z praniem. Wytarła rękawem mokre
czoło, poprawiła warkocz, umocowała ponownie broń, którą zostawiła na brzegu.
Potem ruszyła w stronę głównej ścieżki, prowadzona przez śpiew pliszki.
– Tutaj jesteś – powiedziała, odkładając odzież na trawę, kiedy w końcu
dostrzegła biało-czarną śpiewaczkę. Podeszła do niej, wiedziona drażniącym
głosem. – Kiedy to słyszę, zawsze ma miejsce coś złego. Kiedyś traktowałam to
jak zły zwiastun, marę. – Wyciągnęła dłoń, ale zanim zdążyła jej dotknąć, ta
uleciała i zniknęła wśród złotych liści. – Teraz myślę, że to ostrzeżenie.
Rozejrzała się dookoła, szukając znaków. Jednak dzień wciąż pozostał tak
samo urokliwy jak wcześniej. Głos pliszki dochodził już z daleka, jakby
przyćmiony florą lasu.
– Na co tym razem mam czekać? – mruknęła ospale.
Nie uzyskała odpowiedzi, więc poszła tam, gdzie powinna wrócić już
wcześniej. Na całe szczęście, kiedy dołączyła do grupy, Chaber siedział
znudzony na starym pniu.
Był to mężczyzna średniego wzrostu, o jasnej skórze i praktycznie białych
włosach. Miał niewiele ponad czterdzieści lat, ale ruchami przypominał
młodszych. Niewiele mówił, a do niej nie odezwał się ani razu. Zupełnie jakby
nie istniała. Chociaż czasami żartował z podwładnymi, wykrzywiając szczękę,
którą złamano co najmniej kilka razy. Wtedy jego głos brzmiał dla niej
wyjątkowo, bo ani miło ani okropnie – po prostu nijak. Jakby mężczyzna nie
potrafił wyrażać nim emocji… albo w ogóle ich nie posiadał.
Chabra otaczało trzech mężczyzn, a to znaczyło, że brakowało dwóch. Jeden z
nich, Domar, miał chłopięcą urodę, którą próbował ukryć za gęstą brodą,
niepopularną wśród rycerzy. Drugiego, Kristofa, chociaż niskiego, cechowały
szerokie ramiona, uczesanie miał typowe dla pospolitego rycerza, chociaż
wszyscy nazywali go prawą ręką dowódcy. Trzeci nie zapadł jej w pamięć, nie
znała nawet jego imienia.
Tym, co zwracało uwagę, była dziewczynka, na oko sześcioletnia. Poplątane
kosmyki opadały jej na ramiona, drobnymi raczkami miętoliła szarą sukienkę. Nie
wyglądała na wychudzoną, więc najpewniej wychowywała ją rodzina. Z drugiej
strony skromne odzienie wyraźnie wskazywało, że nie należała do bogatego rodu.
Najprawdopodobniej żyła w mieście jako córka szwaczki albo służącej.
– Lubisz jabłka, kwiatuszku? – mówił do niej Domar. – Mam jedno dla ciebie,
chcesz?
Kiwnęła głową, przygryzając dolną wargę. Mężczyzna podał jej owoc z
łagodnych uśmiechem, a ona zachichotała pod noskiem.
Liliana podeszła do konia, unikając towarzystwa rycerzy. Przywiązała do
niej mokre ubrania, mając nadzieję, że wiatr osuszy je podczas galopu.
Dziewczynka zerknęła na nią z ciekawością. Jej oczy wyglądały tak
niewinnie, słodkie jak antonówka, którą w spokoju jadła. Liliana mrugnęła do
niej, bo czuła, że powinna wykonać jakiś gest. Chociaż tak naprawdę chciała
zapytać, gdzie zniknęła jej matka.
Odpowiedź nadeszła sama. Wyszła z lasu, w towarzystwie brakujące rycerza, z
rozciętą wargą, drżącymi dłońmi i pochyloną głową. Nie była brzydka ani ładna,
miała mysie, krótkie włosy, jak większość wdów. Jej suknia należała do
skromnych, zwyczajnych, z pewnością kilka razy ją zszywano. Na nadgarstkach i
szyi zobaczyła siniejące ślady. Takich samych spodziewała się w innych
miejscach, ale ubranie pozostało nienaruszone.
– Chciałabyś takiego konika? – zapytał Domar dziewczynkę, szczypiąc ją w
policzek.
– Tak! – krzyknęła ucieszona, wyciągając w jego kierunku ręce.
– Nie mogę ci go dać, ale chętnie zabiorę cię na przejażdżkę – zaśpiewał do
niej, kładąc ją na swoich ramionach. – Jeśli twoja mama wyrazi zgodę.
Kobieta zamarła, wbijając błagalne spojrzenie w Chabra, który tylko wstał i
rzucił:
– Gdzie jest Tergo?
– Poszedł się odlać, kapitanie – odpowiedział mu jeden z rycerzy.
– To idź po niego – rozkazał. Kolejne polecenia skierował bezpośrednio do
Kristofa, którego ostry jak brzytwa głos dotarł do Liliany.
– Pakuj to szybciej, głupia dziewucho! – Dziewczyna zaczęła mocować siodło, potem bez ciągania wskoczyła
na konia.
– Zawieziemy was do miasta – zaproponował Domar kobiecie, która tylko
skinęła, stając przy córce. – Na takich drogach bywa niebezpiecznie, pełno
złodziei i zabójców. Liliana ma dość miejsca, z pewnością ci pomoże. Ja wezmę
aniołka – skończył, łaskocząc dziewczynkę w stópki.
Kobieta nie ruszyła z miejsca, najwyraźniej nie wiedząc, o kim mówił
rycerz. Liliana również nie zareagowała. Udawała, że nie słyszała. Odwróciła
głowę w stronę lasy, wypatrując dwójki brakujących mężczyzn, którzy powoli
wyłaniali się z zarośli.
– Nie udawaj głuchej! – wrzasnął do niej Kristof. – Zabieraj kobietę i
jedziemy.
Liliana podprowadziła konia do nieznajomej i dopiero wtedy zobaczyła jej
twarz. Nie znalazła tam złości czy rozpaczy… jedynie wyrzut skierowany w
dziewczynę na koniu.
Podała jej rękę, a ona chwyciła ją posłusznie, pozwalając, by młodsza osoba
wciągnęła ją na wierzchowca i usadowiła za sobą.
– Obejmij mnie w pasie – mruknęła szorstko Liliana, a kiedy ta wykonała
polecenie, ścisnęła mocno jej dłoń, chcąc przekazać tyle ciepła, ile tylko
mogła.
– Dlaczego ten pan rycerz tak strasznie krzyczy? – zapytała dziewczynka. –
Mama chyba będzie przez niego płakać!
– Krzyczy, bo chce, żeby inni go słyszeli – wytłumaczył Domar. – Sam jest
głuchy na jedno ucho, zniedołężniały staruch.
– Zamknij ryj, pojebańcu! – wrzasnął Kristof.
– Dość – rzucił Chaber. – Ruszamy.
Nie czekał na ich odpowiedź, po prostu sam zaczął pędzić w stronę wsi.
Liliana zajęła ostatnie miejsce w formacji. Przydzielili jej takie już w
Lagarze i chociaż zazwyczaj nie napawało to dumą, dla niej było powodem do
zadowolenia. Nie chciała, by ktoś patrzył na plecy dziewczyny, komentował
sposób jazdy, który przecież nie należał do doskonałych.
Nikt nie zwrócił na nich uwagi, kiedy przekroczyli bramę miasta. Zapewne
dlatego, że już od dłuższego czasu przyjeżdżali do nich rycerze różnego
pochodzenia. Z powodu niemałego zamieszania związanego ze zdradą głównego magnata,
gościli u siebie nie tylko Gwardię Królewską, ale i samego pierwszego dowódcę.
W takim układzie rzeczy kilku zwykłych rycerzy nie mogło zrobić na nich
większego wrażenia.
Liliana wykorzystała spokojniejszą jazdę wśród zatłoczonych uliczek na
dokładną ocenę miejsca, do którego przybyła. Zgodnie z jej przewidywaniami,
miasteczko nie należało do wielkich, zapewne nie jedna wieś mieściła więcej
osób. Oprócz dwóch uliczek z zakładami rzemieślniczymi, niewielkiego bazaru
oraz rynku, nic zbudowano tam nic. Wydeptane podłoże w porze deszczowej
przypominało bardziej gnój, w dodatku wydzielało nieprzyjemny zapach ścieków.
Obecnie standardem było okładanie podłoża drewnianymi klocami, chociaż tak
naprawdę Liliana niewiele o tym wiedziała. W Lagarze jako podstawowego budulca
używano kamienia.
– Tutaj zaraz jest mój dom! – z zamyślenia wyrwała ją dziewczynka, która
siedziała w siodle z Domarem.
Mężczyzna spojrzał pytająco na kapitana, który kiwnął krótko do Kristofa.
Liliana poczuła, jak podróżująca z nią kobieta zaczyna poruszać niespokojnie
ramionami, więc zatrzymała klacz i zeskoczyła na ziemię. Czuła na sobie ostre
spojrzenia pozostałych rycerzy, kiedy pomogła matce dziewczynki zejść z konia.
Nikt jednak nie uznał za konieczne w jakikolwiek sposób to skomentować.
– Wrócimy już same, jeśli pan pozwoli – powiedziała kobieta do Kristofa,
które najpewniej uznała za przywódcę. Ten bynajmniej nie odpowiedział. Zamiast
tego podał sakiewkę, przez co jej twarz pokrył rumieniec.
– Trzymaj, to zapłata – ponaglił ją, a ona przytłoczona jego agresywnym
tonem przechwyciła woreczek.
– Nie ma potrzeby… – zaczęła z pochyloną głową, ale zamilkła, kiedy
spotkała groźne spojrzenie rycerza. – Do widzenia – jęknęła, po czym ściągnęła
prędko córkę z konia i nie racząc nikogo dodatkowym spojrzeniem, uciekła w tłum
ludzi na uliczce.
– Pieprzona kurwa – burknął stojący na tyle mężczyzna, a Liliana przysięgła
sobie w duchu, że kiedyś go zabije.
– Daleko jeszcze, kapitanie? – zapytał kolejny, stojąc zdecydowanie zbyt
blisko dziewczyny, która odskoczyła, ukrywając obrzydzenie.
– Od burmistrza dostaniemy zwoje, biblioteka jest pół dnia drogi od miasta
– powiedział Chaber zachrypniętym głosem. Zaraz potem popędził konia, ponownie
zmuszając ich do podróży.
Liliana musiała błyskawicznie ponownie usadowić się w siodle, bo nikt na
nią nie czekał. Prawie ich zgubiła, na całe szczęście w tłocznych miejscach
prowadzenie konia nie należało do najłatwiejszych. Zazwyczaj ludzie chodzili
pieszo, trzymając wodze i szukając najdogodniejszych dróg. Jednak kapitan
najwidoczniej nie chciał kroczyć w błocie wymieszanym z ludzkimi odchodami.
Spotkanie z przywódcą miasta trwało nie więcej niż parę chwil. Oprócz
wymiany wymuszonych uprzejmości doszło jedynie do przekazania papierów dla
doradcy pierwszego dowódcy. Liliana nawet nie zdążyła nawet ocenić twarzy
obcego mężczyzny, kiedy Chaber ponownie rozkazał im ruszyć w drogę.
O dziwo nie czuła wcale zmęczenia. Zdenerwowanie utrzymywało ją w pełnej
gotowości do działania. Umysł pracował szybko, zupełnie jakby lada chwila
musiała bronić się przed atakiem. Realnie zakładała, że w pewnym momencie
zostanie całkiem sama, bo na wsparcie rycerzy nie mogła liczyć.
Zgodnie z zapowiedzią kapitana, tuż przed zmierzchem dotarli do
niewielkiego grodu, otoczonego niskim murem. Podobnie jak miasto, przez które
niedawno przejeżdżali, tak i w tym wypadku miejsce nie robiło wielkiego
wrażenia. Nie należało do wielkich ani szczególnie pięknych. Całość zajmował
jeden, średniej wielkości budynek o płaskich zadaszeniu, kilka pomniejszych
altan, plac i stajnia. Nie posadzono tam żadnych drzew ani krzewów, całkowicie
wytępiono wszelką roślinność.
Tuż przy wejściu powitał ich starszy mężczyzna, o krótkich siwych włosach.
Nosił on typowy strój dla mieszkańca stolicy, kolorowy, pozłacany. Niemniej nie
był to rycerz, nawet jeśli ochraniał go napierśnik. Nie tylko nie posiadał
miecza, jego ruchy również świadczyły o nieprzystosowaniu do walki i trudnych
warunków. Już na samym początku posłał im śmiały, pewny siebie uśmiech, po czym
przywitał bezpośrednio kapitana.
– Odprowadź konie do stajni – rozkazał Kristof, dla odmiany nie podnosząc
głosu. Chociaż tak naprawdę wcale nie musiał nic mówić, bo Liliana doskonale
znała swoje miejsce w tym szeregu. Utrzymała neutralny wyraz twarzy, nawet
kiedy Domar posłał jej zachęcający uśmiech.
Oporządzanie koni zajęło Lilianie czas aż do wieczora, ale w gruncie rzeczy
sama dokładała sobie zadań, żeby jak najpóźniej spotkać pozostałą część grupy.
Konie wciąż nie miały do niej zaufania, ale przynajmniej zaakceptowały jej
towarzystwo i przestały pluć.
Kiedy na niebie zajaśniały pierwsze gwiazdy, opuściła stajnię, by ruszyć
bezpośrednio do budynku, w którym wcześniej zniknęli rycerze. Czekała tam na
nią cała plątanina korytarzy i niezliczona ilość drzwi, co wprawiło dziewczynę
w osłupienie. Budynek takiej wielkości nie powinien tak wyglądać.
– Jesteś giermkiem Gwardii Królewskiej? – zapytał jej stojący na schodach
chłopak.
Był przeraźliwie chudy, jakby głodzono go tutaj od kilku miesięcy.
Wyjątkowo blada twarz upodobniała go do człowieka od tygodni walczącego z
wyziębieniem, a roztrzepane włosy do szalonego uczonego. Mimo to na swój sposób
sprawiał wrażenie uroczego, może nawet przystojnego… gdyby nie ten drażniący
uśmiech.
– Rycerzem – poprawiła go urażona, kładąc dłoń na rękojeści miecza.
– To dlaczego siedziałaś w stajni? To chyba zadanie giermka – kontynuował
bezczelnie, kompletnie niezrażony zaciśniętymi zębami Liliany.
– Gwardia nie ma giermków, wszyscy sami opiekują się swoimi wierzchowcami.
– Skoro każdy robi to sam, to dlaczego ty robiłaś za wszystkich? –
kontynuował przesłuchanie chłopak, zeskakując ze schodów, tuż przed Lilianą.
Był od niej wyższy, ale mimo to nie zrobił na niej żadnego wrażenia, ze swoją
lichą posturą.
– Bo… lubię to – skłamała, całkowicie zbita z tropu.
– To chyba nie najlepiej. Czy rycerz nie powinien darzyć zainteresowaniem
walkę zamiast…
– O co ci chodzi? – przerwała mu. – Za dużo masz zębów? Chcesz, żeby ktoś
ci je wybił?
– Nie wiem, czy taka mała piąstka coś zdziała, ale próbuj. – Zaprezentował
jej szczękę, a ona wyminęła go wywracając oczami. Wkroczyła na schody,
poszukując głosów, które mogłyby doprowadzić ją do pozostałych gwardzistów.
– Twoi druhowie poszli w tamtą stronę – zawołał do niej chłopak, wskazując
na drzwi tuż za jego plecami. Wściekła Liliana cofnęła się i nie racząc go ani
podziękowaniami ani nawet spojrzeniem, poszła we wskazanym kierunku.
Dalej poradziła sobie bez problemu, bo z daleka rozpoznała głos Kristofa,
który nierzadko prześladował ją w snach. Nie zdecydowała mimo to wejść do
pomieszczenia, w którym rozmawiali mężczyźni. Zamiast tego stanęła pod
drzwiami, przekonana, że podsłuchując zdobędzie o wiele więcej informacji.
– Trzeba będzie trzymać wartę, szczególnie nocną – usłyszała, jak mówił
nieznany jej mężczyzna, najpewniej doradca pierwszego dowódcy. – Dwukrotnie
napadnięto na królewskie zwoje właśnie po zmroku. To podrzędni bandyci, ale
nigdy nie można być pewnym, komu może zależeć na wykradnięciu tajnych ksiąg.
– Dowódca przekazał nam, że najcenniejsze zwoje wróciły pod eskortą do
stolicy – przemówił Chaber.
– To prawda. Jednak tutaj praktycznie każdy najmniejszy świstek papieru ma
ogromną wartość, a nie sposób w tak krótkim czasie zorganizować przeniesienie
całości, bez nadmiernego ryzyka.
– Które pomieszczenia zawierają informacje tajne?
– Żadne. Takich dokumentów nie przetrzymuje się w pomniejszych
bibliotekach. Jednak na drugim piętrze w skarbcu umieszczono księgi, które
zawierają bezcenne informacje plemienne. Z kolei w piwnicach leżą skrzynie z
królewską korespondencją.
– Królewską korespondencją?
– Nie mające obecnie znaczenia listy, których treść jest znana, ale na
wszelkie wypadek zachowuje się je w formie nienaruszonej. Wątpię, żeby
ktokolwiek chciał położyć na nich rękę, bo sięgają dwadzieścia lat wstecz, jak
nie lepiej. Można myśleć, że to całe zamieszanie z magnatem Hermickim wyjdzie
wszystkim na dobre, chociaż ktoś uporządkuje ten bałagan.
– Magnatem Hermickim? – mruknęła Liliana.
– Ładnie to tak podsłuchiwać?
Za jej plecami stanął irytujący chłopak, którego miała nieszczęście poznać.
Automatycznie odskoczyła, by później spanikowana uderzyć go w nos.
– Auu! – zawołał, ale nie zdołał dodać nic więcej, bo zakryła mu usta
dłonią.
– Zamilcz, bo pożałujesz – zagroziła, kierowana strachem.
Na całe szczęście nic nie wskazywało na to, że mężczyźni w pomieszczeniu
usłyszeli ich głosy. Liliana popchnęła chłopaka wgłęb korytarza, cały czas
pilnując, żeby nie wydał żadnego dźwięku.
– Powinni cię nauczyć, co to znaczy nie wtykać nosa w nie swoje sprawy –
powiedziała, kiedy już dzieliła ich od rycerzy odpowiednia odległość.
– Poradziła dziewczyna, która przed chwilą szpiegowała pod drzwiami –
wydyszał, po czym oparł dłoń na ścianie. – Nie powinnaś zwyczajnie do nich
wejść? Ponoć kobiety rycerze są teraz na równi z mężczyznami.
– Kobiety rycerze zawsze były na równi z mężczyznami ty… – nie znalazła
słowa na określenie jego zachowania. Pod tym względem zdecydowanie ustępowała
Gai. – Po prostu kiedyś nie mogły w ogóle zostawać rycerzami, ale to chyba ze
sto lat temu, w jakim świecie ty żyjesz?
– No… tutaj – odparł, uznając to za oczywistość, niewymagająca
doprecyzowania.
– Kim w ogóle jesteś? – dopytywała, mrużąc ze złości oczy. – Łazisz za mną,
jakbyś nie miał nic lepszego do roboty. Brakuje ci zajęcia? Może powinnam
porozmawiać z twoim… opiekunem, to ci jakieś znajdzie.
– Najpierw musiałabyś wiedzieć, kto jest moim… opiekunem – zarechotał
łobuzersko. – No i znaleźć odwagę, żeby z nim pogadać, bo jak na razie brakuje
ci jej w stosunku do własnych kompanów.
– Nie było tematu – prychnęła.
Odwróciła się na pięcie i wymaszerowała do pomieszczenia z drużyną Chabra.
Z dwojga złego wolała siedzieć z nimi niż jakimś chłystkiem. Przełknęła ślinę,
kiedy chwyciła za mosiężną klamkę, ale wkroczyła do pomieszczenia, przerywając
tym samym rozmowę mężczyzn.
Na całe szczęście nikt nie poświęcił jej uwagi, jedynie doradca pierwszego
dowódcy obdarzył zaciekawionym spojrzeniem. Zaraz potem wrócił do przemowy,
powielając zachowanie rycerzy, którzy postanowili ją ignorować. Mimo to z
jakiegoś powodu Liliana czuła, że odkąd przekroczyła próg pomieszczenia,
rozmowa poszła zupełnie odmiennym torem. Rozprawiano jedynie o zmianach wart i
odpowiednim rozłożeniu straży.
Po całym spotkaniu Kristof przekazał jej, że będzie nocować ze służbą.
Stojący za nim rycerze nie powstrzymali swoich drwiących uśmiechów, ale Liliana
zacisnęła zęby i przyjęła tę informację z pokorą. Nie dostała żadnego
przydziału na wartę, zamiast tego miała pomagać porządkować zwoje. W czasie
kiedy rycerz przekazywał te informacje, Chaber nawet na nich nie spojrzał.
Może to i lepiej.
Do sypialni zaprowadziła ja służka o wykrzywionej przez przebytą ospę
twarzy. Wyglądała na osobę w wieku pierwszego dowódcy – ani młodej ani starej.
Lilianę przywitała bardzo oszczędnie, jakby przerażała ją sama obecność młodej
dziewczyny. Jednak nie zionęła jawną niechęcią, a to dobry początek.
Pomieszczenie miała dzielić z czterema innymi kobietami, które z
przyzwyczajenia niewiele mówiły, a ich twarze wyrażały najczęściej obojętność.
Łóżka bardzo przypominały te w Lagarze, jednak pościel wymagała wymiany i to
najpewniej od dawna. Szorstki materiał wydzielał nieprzyjemny zapach, można
było na nim odnaleźć kilka dziur, przy czym niektórych nie ratowało nawet
cerowanie. Mimo to Liliana i tak zasnęła w momencie, w którym położyła głowę na
poduszce. Nie przeszkadzał jej ani smród, ani otoczenie, ani nawet całkowity
brak prywatności. Owinęła rękami najważniejsze rzeczy i skuliła się na
materacu, marząc o powrocie do zamku.
Nie obudził jej rozgardiasz związany z porannym wstawaniem. Dopiero kiedy
jasnowłosa służka, którą poznała a propos „dobranoc”, potrząsnęła jej
ramieniem, otworzyła leniwie oczy.
– Wybacz, pani, ale rycerze gwardii już wstali – powiedziała cicho.
– Już?! – Błyskawicznie wstała z łóżka, a kobieta obok zachichotała,
zakrywając usta dłonią.
– Pani dowódca kazał mi przekazać, że będzie pani pracować pod komendą ojca
Horacego.
Liliana zamrugała w zdumieniu, ale zrezygnowała z zadawania pytań.
– Dziękuję – odpowiedziała. – Gdzie mogę go znaleźć?
– Przybędzie tutaj przed południem. Nie ma pani ochoty zmienić ubioru?
– Ubioru? – powtórzyła skonsternowana. Spojrzała na umundurowanie
rycerskie, które wcale nie uznała za szczególnie brudne. Przecież całkiem
niedawno prała je w rzece. – Nie ma takiej potrzeby – dodała głośno, bo nie
miała ochoty pracować w sukni. Nie chciała dać Chabrowi ani żadnemu z jego
kompanów satysfakcji, a z jakiegoś powodu czuła, że to nie jasnowłosa służka
wpadła na ten pomysł.
Bez wahania zaczęła wkładać kolejne części garderoby, związała włosy w
warkocza i zaścieliła łóżko. Zaraz potem opuściła pomieszczenie, wyznaczając
sobie poranny cel znalezienia kuchni. W końcu jakaś racja żywnościowa
przysługiwała nawet jej.
Nie było to na całe szczęście trudne. Przyjemny zapach zaprowadził ją
wprost do zastawionego stołu i siedzących przy nim rycerzy.
– Ty, Tergo przypilnujesz wschodniego wejścia. Nie zagraża nam
niebezpieczeństwo z tamtej strony, ale lepiej mieć się na baczności – mówił Chaber,
patrząc w ścianę.
– O której miałaś zamiar wstać? – warknął Kristof, a Liliana mimowolnie
zadrżała. Mężczyzna miał wilgotne włosy, przez co wyglądały na o wiele
ciemniejsze niż zazwyczaj, chociaż i w blasku słońca przypominały smołę.
– Nie otrzymałam żadnych rozkazów na ten temat – mruknęła, nalewając do
kubka ciepłego kompotu.
– Nie otrzymałaś rozkazów? A o podcieraniu tyłka po sraniu też ci trzeba
mówić? – zakpił, wpychając do ust kawał chleba.
– Kobiety śpią dłużej – wtrącił Domar, posyłając Lilianie łagodny uśmiech.
Przeczesał dłonią gęstą brodę, w której znalazł okruchy. – Taka ich natura.
– Ale to nie jest żadna pieprzona księżniczka, tylko…
– Tylko kto? – przerwała mu Liliana, marszcząc brwi. Kristof wytrzeszczył
oczy, wytrącony z równowagi jej bezczelnością. – Niewolnik? – Zaraz potem
poczuła, jak ręka rycerza trafia prosto w jej policzek. Uderzenie nie było
mocne, ale i tak pozostawiło okropny ślad upokorzenia.
– Znaj swoje miejsce! – wrzasnął.
Odłożyła na blat talerz z jedzeniem, panując nad drżeniem dłoni.
– Przepraszam dowódco – powiedziała bezpośrednio do Chabra. – To się więcej
nie powtórzy. – Jak oczekiwała, mężczyzna nawet na nią nie spojrzał, co
wywołało śmiech ze strony pozostałych. Dlatego skinęła głową Kristofowi i
opuściła kuchnię, przeklinając chwilę, w której go poznała.
Nie pierwszy raz ją uderzono. Dyscyplina w Lagarze wymagała używania kar
fizycznych. Dlatego w gruncie rzeczy nie miała żalu, bo ten cios jej się
należał. Nie zapanowała nad językiem, więc poniosła tego konsekwencje. Tylko że
spojrzenie Kristofa, tak jak pozostałych, wyrażało pogardę, której nie znosiła.
Nie cechowała jej nadmierna wrażliwość. Czasami traktowano ją jak maskotkę,
nieporadną panienkę, nigdy nie miała o to większych pretensji. Czas spędzony z
grupą Chabra pokazał jej, że niektóre docinki, nawet te ze strony Nadara, były
tylko głupawymi gierkami. Mężczyźni tacy jak Kristof nie mieli szacunku do
nikogo, nawet do siebie samego.
Pierwszego dnia wyprawy wrzeszczał na stajennego z powodu przekazania mu
klaczy zamiast ogiera. „Nie będę jechał na żadnej kurwie!” wrzeszczał, a
chłopak otwierał i zamykał usta, biały jak ściana. Na początku sądziła, że
mężczyzna posiadał po prostu ostrą osobowość, Nadar również nierzadko podnosił
głos, nawet jeśli miało to zupełnie inny wydźwięk. Tylko że Kristof wypluwał
swoje złości niemalże bez ustanku, a że Liliana była jedyną dziewczyną w
grupie, to najczęściej na nią spadały obelgi. Później musiała być świadkiem
podłego zachowania rycerzy w gospodach, na rozdrożach, szlakach. Przypominali
jej typków od magnata Wezgrajta, ale o wiele bardziej niebezpiecznych. Kobiety
traktowali jak przedmiot. Liliana tylko razy widziała na własne oczy jak
wykorzystywali je fizycznie, ale przecież najczęściej odsyłali ją gdzieś do
obory, trzymając jak najdalej od siebie. Na początku próbowała stawać w obronie
osób, których Kristof odzierał z godności, ale wtedy zacisnął palce na jej
szyi, pozbawiając tchu. Była pewna, że ją zabije, ale wtedy po prostu rzucił
dziewczynę na ziemię, mówiąc „Znaj swoje miejsce albo wyrwę ci język”. Od
tamtego czasu mruknęła coś kilka razy, ale najczęściej stawała z tyłu, udając
niewidzialną.
W całym tym zamieszaniu Chaber sprawiał wrażenie kompletnie
niezainteresowanego. Nigdy nie brał czynnego udziału w „zabawach” podwładnych,
Liliana nie widziała, by choć raz dotknął jednej kobiety, nawet prostytutki.
Najczęściej rozmawiał z Kristofem, chociaż od czasu do czasu przekazywał
komunikat pozostałym mężczyznom. Liliana oddałaby cały swój dobytek, żeby
wiedzieć, co się działo w jego głowie… ale tak samo wyrzuciłaby swój i Aarona,
gdyby mogła w zamian sprawić, żeby Chaber nigdy nie istniał.
Usiadła przed budynkiem, wypatrując ojca Horacego… chociaż w zasadzie nie
wiedziała, jak ten człowiek wyglądał. Nie miała również zielonego pojęcia,
dlaczego tytułują go rodzicem. Z doświadczenia wnioskowała, iż to ktoś ważny –
w królestwie wszelkie tytuły czyniły człowieka lepszym niż był w
rzeczywistości.
Czekała długo, niemalże zasypiając z nudów, drażniona jedynie przez skurcze
w żołądku. Co jakiś czas obok niej przemykała jakaś postać, ale poza samym
przemieszczaniem się, nie robiła nic ciekawego. Nie czuła podmuchów wiatru,
jedynie palące słońce. Zupełnie jakby to miejsce pozostawało równie żywe jak
zwoje, które tu umieszczono.
O tym, że ktoś się zbliżał, rozpoznała z daleka. Odgłos uderzających o
podłoże kopyt docierał do tego spokojnego miejsca z podwójną mocą. Jednak
przekraczająca progi murów biblioteki grupa wcale nie obejmowała jedynie
jeźdźców. Między czterema uzbrojonymi mężczyznami na koniach stał bogato
zdobiony powóz ciągnięty przez dwa wierzchowce.
Tym bardziej nie mogła ukryć zdumienia, kiedy z pojazdu wyszedł mężczyzna w
skromnej, wełnianej szacie. Gdyby spotkała go na jednym ze szklaków, zapewne
zlałby się jej z krajobrazem. Miał krótko ścięte włosy o barwie starego drewna
i wyjątkowo delikatną skórę, która jawnie żądała dotyku słońca. Spojrzenie
brązowych oczu sprawiało wrażenie nienaturalnie wręcz spokojnego.
Zapewne znalazłaby odwagę, żeby podejść. Jednak kiedy wstała z zajmowanego
miejsca, do mężczyzny przybiegł chłopak… ten sam irytujący typek, którego miała
nieszczęście spotkać dzień wcześniej.
– Ojcze – powitał go z należnym szacunkiem, którego w życiu od niego nie
oczekiwała. Ucałował jego dłoń, a mężczyzna pogładził go po głowie, jak
malutkiego chłopczyka.
– Sebastianie – odpowiedział czule, po czym omiótł spojrzeniem otoczenie.
Przez krótką chwilę jego wzrok był skupiony na Lilianie, jednak zaraz potem na
plac wkroczył kolejny człowiek, tak samo usłużny wobec nowoprzybyłego.
– Ojciec Horacy – wyrzuciła w końcu, stając tuż jego plecami. Miała tylko
nadzieję, że się nie myliła.
– To Liliana, rycerz samej Gwardii Królewskiej – przedstawił ją Sebastian z
szerokim uśmiechem na twarzy. – Otrzymała zadanie wspierać nas pomocą w
archiwach.
Nie wiedziała co odpowiedzieć na „nas”, bo nawet jeśli słyszała o pracy z
Horacym, to nie sądziła, że dotyczy to także irytującego chłopaka. Dlatego
skinęła tylko głową na przywitanie, decydując nie okazywać w nim ani wyższości
ani niepotrzebnego uniżenia.
– Gwardia Królewska, tak? – powtórzył cicho mężczyzna. – Kto by pomyślał,
że oddadzą nam jednego ze swych wiernych druhów. Pokaż jej miejsce naszej
pracy, Sebastianie, ja pójdę porozmawiać z doradcą jego wysokości.
Zostawił ich samych, otoczonych jedynie przez strażników na koniach, którzy
przypatrywali się Lilianie. Niektórzy wyrażali jedynie ciekawość, inni
zdumienie aż po niechęć.
– Wiedziałeś od samego początku – burknęła obrażona.
– Wiedziałem, zanim się pojawiłaś.
***
Witam z drugą częścią rozdziału ; )
Zdecydowałam się na powrót do perspektywy Liliany. Zastanawiam się, co myślicie o jej nowych "kompanach".
Nie chwaliłam się też, ale niedawno obchodziłam swoją pierwszą rocznicę na blogspocie. Chciałam z tej okazji podzielić się swoimi przemyśleniami, ale ostatecznie zrezygnowałam. Bo chyba i tak nie mam nic szczególnego do powiedzenia, poza tym, co już napisałam pod poprzednim rozdziałem i hm... wciąż mnie zaskakuje, że ludzie tutaj tak ładnie piszą, naprawdę. Kiedy się wprowadzałam, to się nie spodziewałam. Tak samo jak tego, że tutaj tyle wyrazistych osobowości. Każdy ma inne poglądy i inne doświadczenia, a że ja lubię się z innymi nie zgadzać, to jest mi tu dobrze. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale uważam, że to strasznie nudne, jak każdy ma takie samo zdanie. Od drugiego człowieka można się wiele nauczyć, jeśli tylko się chce, a samą dyskusję potraktuje jako naukę dla siebie a nie dla innych. Polecam, na serio ; )
No! To, że jestem tutaj rok, nie znaczy że jestem nowa w Internetach haha. Kiedyś prowadziłam bloga jako szczeniara, ale opuściłam ten świat, bo mnie zraziło sianie fermentu wokół. Teraz jestem już dorosła i taki ferment po prostu olewam, ale wiecie jak to dzieciak - wszystkim się przejmuje. A opowiadania to piszę chyba od podstawówki, kiedy nauczycielka powiedziała mi, że mam wyobraźnię jak Ania z Zielonego Wzgórza. Pewnie zrobiła to, żeby było mi miło, bo robiłam mnóstwo błędów, ale i tak to pamiętam haha. No ale rok to rok, więc się chwalę :D
Pozdrówki!