Promienie
słoneczne ledwo docierały do komnaty drugiego
dowódcy. Niewielkie okno w kamiennym murze oświetlało jedynie stojący w kącie
drewniany stół i leżące na nim przedmioty. Poza tym wnętrze kryło się w mroku.
Nie było to zresztą pomieszczenie godne tytułu, który nosił Racław. Po objęciu
przez niego stanowiska, wielu doradzało mu przeprowadzkę do bardziej okazałych
części zamku. Jednak on sam już dawno przyzwyczaił się do panujących wokół
warunków i na przekór wszystkim pozostał tam, gdzie przydzielono go jako
początkującego rycerza Gwardii Królewskiej. Niewielka prycza z posłaniem
wykonanym z miernej jakości materiałów, skrzynia z najcenniejszymi rzeczami,
wspomniany wcześniej stół i twarde, niewygodne krzesło to jedyne wyposażenie,
którym raczono najmłodszych.
Sama komnata
znajdowała się w takim ułożeniu, że zaledwie przez kilka godzin dziennie padały
na jej mury promienie słoneczne, przez co niemalże bez przerwy panowały tu
chłód i wilgoć. Już pierwszego dnia po przeprowadzce do nowego miejsca Racław,
tak samo jak inni jemu podobni rycerze, mierzył się z atakującymi chorobami.
Długie miesiące nie mógł pozbyć się kataru, a podczas jednej z srogich zim
niemalże stracił życie przez wyziębienie wciąż słabego organizmu. Po latach
jednak potrafił docenić niezbyt sprzyjające zdrowiu warunki, które uczyniły z
niego człowieka silnego. Jako drugi dowódca cieszył się niezwykłym szacunkiem,
nazywany był nawet najlepszym obrońcą Gwardii Królewskiej od początku jej
istnienia. Nie tylko jego szczególne zdolności w walce, ale również charakter pozwoliły
mu zajść tak wysoko. Nieustępliwość i pokora – to jego zdaniem najważniejsze
cechy osoby, która powinna zarządzać Lagarą.
Zamek, który
zamieszkiwał od wielu lat, znajdował się w środkowej części królestwa, jedynie
pół dnia drogi od stolicy. Otaczały go gęste lasy pełne niebezpiecznej
zwierzyny, która z trudem zaakceptowała obecność intruzów. Ten wyjątkowy teren
nazywano nawet drugim murem Lagary, ponieważ przebicie się przez niego dla
ludzi nieobeznanych w walce było praktycznie niemożliwe. Nieuważni mogli zostać
zabici przez wściekłe wilki, zuchwałe jelenie albo potężne niedźwiedzie. Nawet
rycerze Gwardii Królewskiej musieli uważać podczas podróży, gdyż nawet jeśli
mieszkańcy lasu nie ryzykowali atakowaniem świetnie wyszkolonych poddanych
króla, to z pewnością nie hamowali się w stosunku do ich koni. Niejeden
wierzchowiec zakończył żywot przez nierozwagę swojego jeźdźca, który nie
zastosował się do zasady „las opuścić jak najszybciej, nie zatrzymywać się”.
Samą
twierdzę chronił kamienny mur zbudowany za panowania pierwszego króla z
dynastii Wettonów. Od tamtej pory wzmacniano go i udoskonalano, mimo że do tej
pory nikt nie przekroczył czystych granic państwa. W kilku strategicznych
miejscach ustawiono specjalne wieżyczki, na których organizowano warty – w
zasadzie bezużyteczne, bo tereny w pełni uniemożliwiały zlokalizowanie intruzów
z takiej wysokości. O wiele bardziej przydatne okazały się jednostki
stacjonujące w lesie, chociaż i te nierzadko zawodziły. Aby dostać się bowiem
do Lagary i tym samym przekazać informacje, należało poczekać na otwarcie
głównej bramy, co często zajmowało nazbyt wiele czasu. W obecnych czasach
jednak nie przejmowano się tym, obronność twierdzy nie była konieczna, a jej
celem głównym pozostało podkreślenie prestiżu Gwardii Królewskiej.
Po
przekroczeniu murów na rycerzy czekał ogromny dziedziniec i chyba jedyne
miejsce w zamku, w którym można było znaleźć jakikolwiek przejaw roślinności.
Samotna wierzba zasadzona została kilkadziesiąt lat wcześniej, kiedy ówczesny
pierwszy dowódca określił Lagarę jako miejsce smutne i bez życia. Oczywiście to
jedno, skromne drzewo nie zmieniało charakteru twierdzy Gwardii Królewskiej,
jednak z czasem zaczęto je traktować jak świętość, symbol rycerzy władcy.
Posiadanie przy sobie listka z wierzby miało przynieść powodzenie podczas
wykonywania rozkazów, a złota podobizna zawieszona na szyi dawała poczucie
przynależności, sugerowała również pierwotną równość wszystkich poddanych.
Nawet emerytowani rycerze nie rozstawali się ze swoimi łańcuszkami, nagrobki
poległych zawsze zawierały nawiązanie do ukochanego drzewa. Z czasem nawet sam
król do swoich licznych ozdób dodawał również emblemat gwardii.
Na
dziedzińcu prawie zawsze panowało zamieszanie. Kolejne oddziały szykowały się
do wyprawy w nowe tereny, początkujący zmierzali na kolejne zajęcia treningowe,
profesorowie pouczali podopiecznych, część rycerzy najzwyczajniej napawała się
promieniami słonecznymi, które w tym miejscu grzały najmocniej. Czasami
pojawiali się sprzątacze, żeby pozbyć się bardziej widocznych śladów odchodów
koni, jeśli piąty dowódca akurat miał taki kaprys. Nawet w środku nocy nader
rzadko zdarzało się, aby na dziedzińcu nie przebywało chociaż kilka dusz. To
tętniące życiem miejsce napawało optymizmem nawet bardziej opornych ludzi,
dlatego właśnie komnaty w zamku z widokiem na dziedziniec ceniono najbardziej
ze wszystkich.
Plac z
samotnym drzewem otaczał kompleks różnych budynków, których dokładne
przeznaczenie znał tylko piąty dowódca. Niektóre z pomieszczeń pozostawały
zamknięte nawet dla najważniejszych rycerzy w gwardii, o innych
zapomniano, określając je za całkowicie bezużyteczne. Lagara wydawała
się całą siecią splątanych korytarzy i kryjówek prowadzących
niejednokrotnie donikąd. Mało który mieszkaniec zajmował się poznawaniem uroków
zamku, bowiem każdy z nich miał na głowie natłok spraw – bez względu na to, czy
był kapitanem oddziału czy zwykłym podlotkiem dopiero rozpoczynającym swoją
przygodę wśród gwardii.
Drugim
najbardziej hałaśliwym miejscem w Lagarze była jadalnia. Jako drugi dowódca
Racław mógł doprawdy liczyć na dostarczenie przez służbę jadła do celi, nie
ulegało też wątpliwości, że taki posiłek odpowiadałby mu o wiele bardziej niż
to, co serwowali w jadalni. Jednak on zawsze cenił sobie towarzystwo podległych
mu rycerzy, ponad to nie znosił smakować potraw w samotności. Prostackie żarty,
polityczne dysputy, nowinki treningowe, rycerskie plotki – to wszystko darzył
szczególnym sentymentem. Kiedy objął stanowisko siódmego dowódcy wszyscy
spodziewali się, że tak samo jak pozostali równi mu rangą zacznie wymagać
szczególnych mięs w zaciszu własnych komnat. Jednak on jakby na złość
otaczającym go zwyczajom pojawił się w jadalni i usiadł dokładnie w tym sam
miejscu, co przed nominacją królewską. Zdziwienie obecnych rycerzy było nie do
opisania, ale Racław doskonale wiedział, że tą decyzją zyskał dodatkowy
szacunek i sympatię, co w przyszłości pomogło mu wspiąć się na sam szczyt.
Kiedy więc już jako drugi dowódca zasiadł wśród gwaru rycerskiego, nikt nie
wydawał się zdumiony. Być może wymienili mu krzesło na wygodniejsze, zawsze
stawiali najlepszej jakości zastawę, ale jadło wciąż pozostało takie samo jak
wszystkich. Z czasem do Racława dołączyli trzeci i czwarty dowódca, chociaż
przebywanie w jadalni traktowali raczej jako możliwość zyskania uznania wśród
rycerzy, a odpowiedni posiłek spożywali już we własnych komnatach.
Sama
jadalnia nie wyglądała przytulnie, nie unosiły się w niej przyjemne zapachy, jednak
ogromne okna wpuszczały do pomieszczenia znaczącą ilość światła. Przy długich,
drewnianych stołach postawiono specjalnie przygotowane potrawy. Były to
najczęściej specjały zawierające mięso, zupy, kaszę czy ciecierzycę z
nieznanymi im ziołami. Niejednokrotnie pojawiały się również misy wypełnione
czymś, dla czego nazwy jeszcze nie wymyślono i co wcale nie należało do
smacznych. Najczęściej takie dania pozostawały nietknięte,
tylko początkujący rycerze byli zmuszani do wciskania w siebie
okropieństw pod każdą postacią. Służba kuchenna ograniczała się do
przyniesienia posiłku do jadalni, jak i do późniejszego sprzątnięcia bałaganu,
który za każdym razem pozostawiali po sobie rycerze. Miejsca przeznaczone
bezpośrednio do spożywania posiłku czyszczono raz dziennie, co okazywało się
niewystarczające. Tak jak podczas śniadania zasiadano przy czystych stołach,
tak późniejszymi porami ciężko było ustrzec się przed kawałkami pieczywa,
rozlanymi sosami, a nawet rozbitymi częściami zastawy. Całe szczęście, że
rycerzom nie wolno było spożywać alkoholu. Pod wpływem jego zgubnego działania,
zapewne zamieniliby jadalnię w chlew.
Ten dzień
pozornie nie różnił się od pozostałych. Racław przejrzał rozkazy królewskie,
zestawienie misji rycerzy gwardii, uczestniczył w obradach dowódców, zamienił
kilka słów z więcej znaczącymi personami, napisał dziewięć listów, pozwolił
sobie na godzinny trening z początkującymi podlotkami i planował strategię
zdobycia wschodnich ziem. Dopiero wieczorem, jak to zwykle bywało, udał się na
odpoczynek wraz z magiczką Żywią. Grali w szachy, szczerze polecaną rozrywkę
dla bardziej ambitnych jednostek, a on jak zwykle miał problem z pokonaniem
przyjaciółki. Nawet w momencie, w którym udało mu się w końcu zbić jej
najważniejszą figurę i tak odnosił wrażenie, że ta wyjątkowa kobieta nie dała z
siebie wszystkiego. Była nieprzeciętnie inteligentna, szczególnie uzdolniona w
sprawach magii. Dlatego właśnie król wysłał ją do Lagary, aby korzystając z
własnej wiedzy, przygotowała rycerzy na moment objęcia własnego ostrza. Żywia
nigdy nie wydawała się zadowolona z faktu przynależności do kadry Gwardii
Królewskiej, jednak nie pozwoliła sobie na narzekanie. Pod tym względem ona
wraz z Racławem byli do siebie bardzo podobni. Jednak nie tylko to ich łączyło.
W zamku krążyły plotki o rzekomym romansie i chociaż nie miały nic wspólnego z
prawdą, to z pewnością nie wydawały się bezpodstawne. Któż bowiem wiedział, że
za zamkniętymi drzwiami sypialni magiczki dowódca skupiał swoją uwagę na
rozstawieniu figur na szachownicy?
Mieszkańcy
Lagary permanentnie cierpieli na niedobór kobiecego ciała. Nawet po szokującej
zmianie funkcjonowania Gwardii Królewskiej, dzięki której rycerzami mogły
zostać również kobiety, niewiele się zmieniło. Wciąż bowiem niechętnie
decydowano się na przyjęcie żeńskich okazów, uznając je za rozpraszające. Te
kilkanaście zaakceptowanych w zamku dodatkowo ceniło sobie niezależność, nie
miało również najmniejszego zamiaru zrównać się z pozycją kochanki dla
niedopieszczonych mężczyzn. Szanse na zaspokojenie własnych żądz pojawiały się
dopiero podczas wypraw za mury Lagary, jednak nie zawsze zostawały one
wykorzystane. Rycerze gwardii nie mogli rzucać się w oczy, niejednokrotnie
podróżowali jedynie nocą. Innym razem musieli gnać przez wsie i miasteczka, nie
pozwalając sobie nawet na chwilę odpoczynku. Tylko raz w roku zezwalano im na
załatwienie spraw rodzinnych w ramach zawieszenia służby, co trwało od dwóch
tygodni do miesiąca. Dłuższe prywatne wyjazdy zdarzały się wyjątkowo i tylko za
szczególnym pozwoleniem drugiego dowódcy. W praktyce ten wolny czas rycerze
przeznaczali na odwiedzanie matek, a później zachlewanie się w burdelu. Mało
który mógł pochwalić się żoną czy narzeczoną, bo też kandydatek brakowało.
Kobiety oczekiwały wsparcia i ochrony, a rycerze gwardii nie mogli im nawet
czasu poświęcić w ilości większej niż raz w roku.
Dlatego
właśnie dla rycerzy romans ich dowódcy oraz wyjątkowej magiczki wydawał się
czymś naturalnym – jak przywilej dla osoby wyższej rangą. Nie mogli uwierzyć,
że Racław marnuje czas z Żywią, grając z nią w szachy, zamiast usadowić się
wygodnie między jej nogami i po prostu sprawić sobie odrobinę przyjemności. Niektórzy
nawet przyglądali mu się badawczo podczas kolacji, chociaż nie dostrzegli na
twarzy Racława nic szczególnego. Sam dowódca zasiadł w samym rogu sali, ciesząc
się przestrzenią wokół niego.
Rzadko
bywało, żeby w jadalni brakowało miejsca. Wybudowana została ona w taki sposób,
żeby mogła pomieścić wszystkich rycerzy, ale zazwyczaj ponad połowa z nich
przebywała poza twierdzą. Ponad to posiłki pojawiały się w pomieszczeniu na
dwie do trzech godzin, wobec czego poszczególne osoby wybierały różne pory, aby
zaspokoić głód.
Miejsce obok
Racława zajął jak zwykle trzeci dowódca, przyjmując neutralny wyraz twarzy.
Przywitał się, okazując należny szacunek, ale poza tym nie rozmawiali. Przynajmniej
do czasu, aż do jadalni wkroczył pospiesznie jeden z wartowników.
Już od
pierwszej chwili wzbudził zainteresowanie obecnych w sali. Spojrzenie mężczyzny
omiotło całe pomieszczenie, a kiedy zlokalizował drugiego dowódcę, od razu
ruszył w jego stronę.
– Co się
stało? – zapytał siedzący przy stole trzeci dowódca. Rycerz przez krótką chwilę
próbował złapać oddech, wkrótce potem chrząknął, ale nie zebrał się do
odpowiedzi. – No mówże!
– Pierwszy
dowódca, zaraz tu będzie – wysapał wartownik, a Racław machinalnie podniósł się
z krzesła.
Przez salę
przepłynęła fala szeptów, niektórzy wyglądali z zaciekawieniem na drugiego,
inni udawali nieporuszonych, chociaż ich wzrok niespokojnie błądził po
zebranych.
– To
naprawdę on? – zaciekawiła się młoda, na oko piętnastoletnia dziewczyna
siedząca na samym końcu długiego stołu. Miała długie, ciemnobrązowe włosy
splecione w grubego warkocza i piwne oczy otoczone gęstymi rzęsami. Wyjrzała
przez okno, nie okazując przy tym należytej dyskrecji.
Na
dziedzińcu pojawiła się grupa żołnierzy, przy czym jeden z nich wyróżniał się
szczególnie. Być może z powodu pięknego wierzchowca, który wzbudzał zazdrość
chyba każdego z rycerzy gwardii. Zachwycający, biały koń z długą grzywą wbijał
w otaczających go ludzi spojrzenie swoich jasnych, czujnych oczy. Mimo pokaźnej
wielkości zachował odpowiednie proporcje ciała, nawet z tej odległości można
było dostrzec wspaniale pracujące mięśnie, a uderzenia twardych kopyt o
kamienną posadzę odbijały się echem po ścianach Lagary.
Sam jeździec
całe oblicze skrył pod szkarłatną peleryną, jednak nawet ona wyróżniała się w
tym szarym, ponurym zamku. Wykonana musiała zostać z doskonałej jakości
materiałów, chociaż z tej odległości dziewczyna nie miała szans przyjrzeć jej
się z bliska. Mimo wszystko dałaby sobie uciąć rękę, że uszyto ją korzystając z
najlepszych nici – najpewniej tych sprowadzanych z zachodnich pól.
Jeździec
ściągnął wodze i zatrzymał się dokładne tam, gdzie zazwyczaj robiła to
większość członków gwardii. Zeskoczył zgrabnie z konia, poklepał go po szyi i
od razy przekazał wodze stajennemu, który wyglądał, jakby strzelił w niego
piorun. Nie czekając, aż towarzyszący mu uzbrojeni mężczyźni wygramolą się z
własnych siodeł, ruszył do wejścia zamku, zamiatając peleryną podłoże.
– Liliana –
zawołał jeden z młodych chłopaków, a na jego twarzy pojawiły się rumieńce. –
Przestańże się tak gapić, chodź tu!
Dziewczyna
wróciła szybko na miejsce, ignorując karcące spojrzenie innych rycerzy.
Uśmiechnęła się do siedzących obok chłopaków i skrzyżowała ręce na piersi.
Chciała
zobaczyć pierwszego dowódcę z bliska. Z daleka dostrzegła, że był o wiele
wyższy niż Racław. Ciekawiło ją jednak, jaka twarz skrywała się pod peleryną.
Słyszała, że ludzie ze stolicy są jak porcelanowe laleczki i nawet kiedy
osiągali sędziwy wiek, prezentowali się o wiele lepiej niż większość mężczyzn z
innych terenów. Nie miała pojęcia, jak stary musiał być najważniejszy przywódca
gwardii króla i czy będzie jej dane dostrzec jego zmarszczki. Chciała się
przekonać, czy ta twarz objawiała ślady zmęczenia, czy dłonie stały się
szorstkie od walki mieczem. Być może jego broń służyła tylko jako ozdoba, a
ręce pozostały delikatne jak u młodej szlachcianki.
Drugi i
trzeci dowódca skierowali się w stronę wyjścia, poprawiając ubranie i
rozmawiając półszeptem. Żaden z nich nie wyglądał na zadowolonego, ale też nie
można było doszukać się tam szczególnego wzburzenia. Zanim jednak dotarli do
końca sali, drzwi jadalni otworzyły się, a do środka wkroczył mężczyzna,
skupiając na sobie spojrzenie wszystkich obecnych.
Jeśli
Liliana miała jakiekolwiek wyobrażenie o pierwszym dowódcy, to z pewnością
musiało być one znacząco różne od tego, co znalazło się w jej polu widzenia.
Mężczyzna, który bezceremonialnie ruszył w kierunku Racława, nie mógł mieć
więcej niż trzydzieści pięć lat. Jego kasztanowe włosy zaczesano do tyłu,
chociaż kilka kosmyków wydostało się z tej klasycznej fryzury. Oczy mimo
stalowej barwy wydawały się ciepłe i błyszczące niczym u młodzieńca. Jednak
twarz nie prezentowała się tak idealnie, jak oczekiwano od człowieka jego
pokroju. Chociaż nie można było na niej znaleźć śladów zarostu, to bystre oko
nie pominęło drobnych zmarszczek wokół oczu i na czole, które najpewniej
powodowało zmęczenie oraz przepracowanie.
Pierwszy
dowódca szedł wyprostowany i dumny, jak przystało na członka rodu królewskiego,
jednak poruszał się znacznie szybciej niż większość wysoko urodzonych mężczyzn,
którzy w każdym kroku chcieli zaprezentować własną pozycję. Jego chód wydawał
się lekki, płynny, bezszelestny. Nie ulegało wątpliwości, że ubranie tego
człowieka ma podkreślać jego zamożność i nie trzeba było należeć do znawców,
żeby rozpoznać buty z najlepszej skóry i złote zdobienia na rękojeści miecza.
Jednak mężczyzna nie nosił na sobie zbyt wielu ozdób, widoczna pozostawała
tylko szmaragdowa wierzba zawieszona na cienkim łańcuszku, odznaczająca się na
żelaznym napierśniku.
– Co za
niespodzianka – powiedział Racław, zatrzymując się przed przybyszem. – Nie
sądziłem, że zaszczycisz nas swoją obecnością, wasza wysokość. Zarządziłby
przygotowanie uczty powitalnej.
– Nie ma
takiej potrzeby – powiedział pierwszy dowódca, uśmiechając się i to był chyba
jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie Liliana widziała w całym swoim życiu:
szeroki, ale bez zbędnej przesady, z pewnością szczery i jakby chłopięcy,
niczym słońce zaszczycające niebo po ulewie. – Jestem tylko przejazdem i,
korzystając z okazji, przekażę pewną informację. – Ostatnie słowa wypowiedział
już poważniej, rezygnując z pogodnego wyrazu twarzy.
– W takim
razie udajmy się do komnat – zaproponował trzeci dowódca, dostrzegając
niezdrowe poruszenie wśród rycerzy, którego pierwszy zdawał się nie zauważać.
– Będziesz
miał coś przeciwko, drugi dowódco, jeśli moi żołnierze posilą się w jadalni? –
zapytał uprzejmie i chyba naprawdę oczekiwał zgody Racława, chociaż odpowiedź
była z góry znana.
–
Oczywiście, nie ma potrzeby, żebyś pytał o takie rzeczy, wasza wysokość –
żachnął się Racław, poprawiając rękaw lnianej koszuli. – Chodźmy.
We trójkę
ruszyli w kierunku wyjścia, odprowadzani spojrzeniem obecnych w jadalni.
Pierwszy dowódca wydawał się rozluźniony w przeciwieństwie do dwóch pozostałych
rycerzy, zwłaszcza trzeci sprawiał wrażenie zdenerwowanego i przytłoczonego
obecnością przybysza.
– Nie
wiedziałam, że on jest taki młody – powiedziała Liliana, nachylając się
bezczelnie w stronę wyjścia, chcąc dostrzec jeszcze choćby cień mężczyzn.
– A jaki ma
być następca tronu? – rzucił podirytowany chłopak, mieszający łyżką w swojej
kaszy. – Nasz król nie ma nawet sześćdziesięciu lat, jego syn nie może mieć
więcej niż czterdzieści.
– Mnie
bardziej zastanawia, co on tutaj robi – odezwał się cicho kolejny młody rycerz,
pochylając głowę, aby nie skupiać na sobie uwagi dalej siedzących. –
Działalność pierwszego dowódcy ma miejsce zazwyczaj w zamku królewskim, on sam
nie odwiedza Lagary, bo niby po co? Tutaj rządzi drugi, nawet nasz władca od
wielu lat nie zawitał...
– Ale
przecież pierwszy dowódca ma właśnie realizować wolę króla, prawda? – wtrąciła
Liliana o wiele za głośno. Pod wpływem wściekłych spojrzeń kolegów ściszyła
nieco głos i dodała: – A ten mieszka w stolicy.
– Co nie
zmienia faktu, że pierwszy wydaje rozkazy z daleka, nie zaszczycając obecnością
Lagary. Teraz stało się inaczej… co ty robisz? – zdziwił się, dostrzegając, że
Liliana poderwała się z krzesła i ruszyła w kierunku wyjścia. – Czekaj!
– Nie
wrzeszcz tak, Bart, bo skupiasz na sobie uwagę – zaśmiała się dziewczyna i
pobiegła przed siebie. Zdziwiony chłopak podążył jej krokiem, obawiając się
najgorszego.
Dziewczyna
ominęła zgrabnie grupę rycerzy rozmawiających na placu i skierowała się do
czwartego wejścia, prowadzącego do Pokoju Dziesięciu Obrad, gdzie, była pewna,
Racław i Domagoj zaprowadzili następcę tronu. Starała się przy tym
pozostać niewidoczna, co było o tyle trudne, że dziewczyny zawsze zwracały na
siebie uwagę w tak przepełnionym mężczyznami miejscu. Liliana miała szczęście,
że była drobna i zazwyczaj rycerzom sięgała najwyżej do ramion. Niewielu
zawracało sobie głowę szukaniem czegoś, co znajdowało się poniżej ich brody.
Niski wzrost nakazywał myśleć, że dana osoba jest wciąż młodzikiem, a ci
traktowani byli przez starszych rycerzy jak powietrze.
Skręciła w
prawo na długim korytarzu, czując niepokój, który ekscytował jeszcze bardziej.
Zbiegła po schodach do piwnic, gdzie w ciemności szukała ciężkich drzwi,
prowadzących do spiżarni. Na całe szczęście po wydanym posiłku nie kręcił się
tutaj żaden z kucharzy i dziewczyna nie musiała zważać na niczyją obecność.
Zatrzymała się w połowie drogi, czekając na doganiającego ją Barta. Chłopak
dyszał ze zmęczenia, chociaż równie dobrze jego stan mógł wynikać ze stresu
podszytego podnieceniem. Liliana złapała go za rękę, później pociągnęła za
sobą, zatrzymując się dopiero pod ciężkimi, blaszanymi drzwiami.
– Otwórz je
– rozkazała, wskazując palcem na kolegę. Ten jakby wahał się przez chwilę, ale
pod wpływem jej rozbawionego spojrzenia sięgnął rękami do żelaznej kłódki.
Na początku
kompletnie nie wiedział, co miałby z nią zrobić, dopiero kiedy Liliana wręczyła
mu spinkę do włosów, zaczął grzebać w zamku. W końcu kłódka odpuściła, a dwójka
młodych znalazła się w chłodnym pomieszczeniu pełnym jedzenia dla rycerzy.
Dziewczyna rzuciła w kierunku jednej z szaf, bez zastanowienia sięgnęła po
jabłko z worka i wgryzła się w nie, rzucając drugą sztukę Bartowi. Ten,
nieprzekonany, odłożył owoc, kiedy Liliana wyciągała rzeczy z dolnej półki, aby
następnie pozbyć się deski, otwierającej przejście, którego chłopak jeszcze
nigdy nie widział.
Liliana nie
czekała na niego, zamiast tego sama wskoczyła do ciemnego tunelu i na czworaka
parła przed siebie. W tym momencie wycofanie się nie miało sensu, więc Bart
ruszył za nią, a po chwili zdał sobie sprawę, że tuż nad jego głową ktoś
uderzał ciężkimi butami o podłogę. Mimowolnie zadrżał ze strachu, a kiedy przez
szczelinę w deskach dostrzegł niewyraźny profil drugiego dowódcy, na skórze
jego rąk pojawiła się gęsia skórka. Liliana, kompletnie nieporuszona, położyła
się na wznak na ziemi. Wpatrywała się w górę, jakby nie pierwszy raz znalazła
się w takim miejscu i wcale nie uznawała je za specjalne.
– … warte
ceny, którą będziemy musieli zapłacić – usłyszał głos trzeciego dowódcy. –
Wysyłając tam młodych ryzykujemy więcej niż te kilka żyć. Początkujący nie mają
wyczucia, mogą łatwo wpaść w zasadzkę, a wtedy Czyści uznają to za jawny atak
na ich niezależność, mogą nawet zniszczyć źródło.
– Jednak
właściwi rycerze zostaną rozpoznani przy pierwszym kroku w lesie Czystych –
wtrącił pierwszy dowódca. – Muszą tam wejść osoby, które tamci akceptują, a
zaliczają się do nich tylko rycerze o nieszczególnie rozwiniętym instynkcie.
– Niedługo
powinna wrócić grupa zwiadowcza, wtedy będziemy mieli więcej informacji –
powiedział Racław, w jego głosie można było dostrzec zmęczenie.
– One już
nie są potrzebne na tym etapie. Król chce wiedzieć, czy źródło czystych
autentycznie przysłuży mu się w zamku, dopiero wtedy podejmie stosowne kroki.
Przygotuj odpowiednią grupę, wyślij ich za twa tygodnie. Jakkolwiek by to nie
brzmiało, to nie jest prośba. – Następca tronu mówił spokojnie, ale jakaś nuta
w jego głosie wydawała się ostra, przenikliwa.
– Dołączy do
nich dwóch rycerzy właściwych, żeby reagować w odpowiednim momencie – dodał
Racław. – Jednak to wciąż może być za mało, Dymitrze.
– Poślij z
nimi Kasjana – powiedział pierwszy dowódca, a w sali zapadła cisza.
Bart
poruszył się niespokojnie. Nawet Liliana podniosła głowę z zaciekawieniem,
chociaż wspomniane imię nic jej nie mówiło.
– Jest
dopiero w podróży do zamku – powiedział bardzo powoli trzeci dowódca, Domagoj.
– Powinien wrócić dopiero za dwa, trzy tygodnie.
– To chyba
dobrze – rzucił niedbale następca tronu. – W sam raz na przygotowanie planu
działania. Twoi zwiadowcy, drugi dowódco, może zdążą przekazać upragnione
informacje.
– Kasjan po
tym zadaniu miał udać się… – zaczął Racław, ale pierwszy przerwał mu z wyraźnym
zniecierpliwieniem:
– Przełoży
to.
W sali znowu
zapadła cisza, ale tym razem o wiele dłuższa niż poprzednia. Dwaj mężczyźni
wydawali się zatopieni we własnych myślach, tylko Domagoj przenosił swoje
spojrzenie z Racława na następcę tronu, oczekując reakcji. W końcu drugi
dowódca przemówił, chociaż nie sprawiał wrażenie zadowolonego:
– Skoro tego
sobie życzy król, nie mamy innego wyjścia. Czy nie tak, Dymitrze?
Młodszy
mężczyzna uśmiechnął się, być może nawet przepraszająco, ale w tej pozycji Bart
nie mógł określić.
– Czas
ruszać – powiedział pierwszy dowódca, już w zupełnie innym tonie, niemalże
młodzieńczym. Przeczesał ręką włosy, marszcząc przy tym brwi. – Czeka na mnie
pewien bardzo nieposłuszny magnat.
Dwaj dowódcy
kiwnęli głowami z uznaniem, jakby doskonale wiedzieli, jakie plany miał
następca tronu.
– Ach,
jeszcze coś – rzucił po chwili, ponownie przyjmując poważny wyraz twarzy. –
Chciałbym, żeby przygotowana przez was grupa obejmowała Gaję.
Na tym skończyli
dyskusje, pozostawiając dwójkę młodych ludzi w niezbyt przyjemnym uczuciu
rozczarowania. Niezbyt wiele zrozumieli z podsłuchanej wymiany zdań, ale i tak
nietrudno było im dostrzec napięcie, które ewidentnie utrzymywało się między
pierwszym i drugim dowódcą. Czego jednak dokładnie dotyczyło i czy miało to
jakikolwiek wpływ na ich życie… nie wiedzieli. Niejednokrotnie spory natury
politycznej jedynie w niewielkim stopniu oddziaływały na rycerzy, chociaż
czasami kaprysy króla mogły skończyć się dla ich nie tylko utrudnienie
funkcjonowania, ale nawet niewolą czy śmiercią.
Kim była
Gaja i w jakim celu następca tronu żądał jej włączenia do wyprawy? Bart nie
przypominał sobie, żeby spotkał tę dziewczyną choćby raz, a przecież nietrudno
było dostrzec rycerzy płci żeńskiej. Doprawdy nie znał wszystkich kobiet w
Lagarze, przy takim trybie życia, jaki prowadził, nie miał nawet szans na
nawiązanie bliższych relacji z osobami, które akurat nie miały z nim ćwiczeń.
Zerknął kątem oka na Lilianę, ale ta wydawała się nieporuszona, jakby ich
dowódcy rozmawiali o pogodzie i strasznie ją tym znudzili. Przez dłuższą chwilę
leżeli w ciemności, podnosząc się dopiero w momencie, w którym bolące
plecy zmusiły ich do zmiany pozycji.