niedziela, 31 grudnia 2017

Rozdział 11 cz.2

Następnego ranka Kasjan wyciągnął go na zewnątrz, żeby aż do zachodu słońca ćwiczyć walkę mieczem. Z początku miał ochotę odmówić, ale już po kilku uderzeniach ostrza poczuł się jak nowo narodzony. Wysiłek fizyczny zadziałał kojąco, nawet jeśli dla starszego rycerza to była jedynie zabawa.
Aaron nie należał do drobnych chłopców, wręcz przeciwnie. Jednak przy Kasjanie wyglądał na słabego, małego rycerzyka, posiadał mniej wyszukaną technikę, brakowało mu intuicji. Nie wynikało to jedynie z różnicy doświadczenia. Mężczyzna najwyraźniej przyszedł na świat jako wojownik i na tym skupiło się jego życie.
Stąd też Aaron co chwilę lądował na piachu. Wcale go to nie zrażało, czuł jedynie ulgę, zwłaszcza że Kasjan nie rzucał w jego stronę kpin. Jedynie kilka razy na jego twarzy zakwitł typowy uśmiech sugerujący rozbawienie.
Zresztą, Aaron radził sobie dobrze. Do perfekcji brakowało mu dużo, ale o wiele mniej niż rówieśnikom. Przede wszystkim należał do dobrych obserwatorów.
W codziennym życiu wcale nie przysparzało mu to chwały. Często widział więcej niż powinien, co go dekoncentrowało i wprowadzało w stan zagubienia. Nawet tutaj… wiedział, że Kasjana i Idę łączy o wiele więcej niż początkowo przypuszczał. Spędził z nimi dość czasu, żeby dostrzec bliskość, której szukali i z którą wcale się nie kryli. Czasami nie dowierzał, bo przecież rycerze praktycznie bez przerwy zachowywali dystans, w stosunku do kobiet również. Z tym, że nie wiedział zbyt wiele o małżeństwie, bo w gwardii taki związek to ewenement. Dlatego widział, jak Ida bawi się palcami dłoni Kasjana. Jak ten drzemie z głową na jej kolanach… i wiele więcej. Wcale mu to nie przeszkadzało, ale zdecydowanie powodowało rozkojarzenie.
W walce z kolei istniał dla niego tylko przeciwnik, a zdobyte informacje układały się na idealnie uporządkowanej planszy. Tak jak teraz. Nawet jeśli przegrywał raz za razem, to ciągle atakował inaczej, bogatszy o doświadczenie z poprzedniej potyczki.
W końcu obydwoje siedli na ganku – starszy mężczyzna wyjątkowo orzeźwiony, a on szczególnie zmęczony, oczyszczony z całego szlamu okropieństw, które oglądał w ostatnim czasie.
– Jak długo znasz Lilianę? – zapytał go znienacka Kasjan. Jego głos brzmiał zdawkowo, ale Aaron nie dał się zwieść.
Mimo to nie potrafił sformułować odpowiedzi.
– Nie jest twoją siostrą, w każdym razie nie z krwi. Ciekawi mnie, od jak dawna żyjecie razem – kontynuował, jakby czytając jego myśli.
„Żyjecie razem” to określenie, które nieszczególnie przypadło do gustu Aaronowi. Jakby nie patrzeć, od wielu lat mieszkali w Lagarze, wśród innych rycerzy. Nawet jeśli Liliana czasami… często u niego spała, wciąż daleko temu do wspólnego życia.
– Skąd to pytanie? – rzucił pozornie niezainteresowany.
– Unikasz odpowiedzi. – Kasjan westchnął głośno. – Nie mam zamiaru o tym rozpowiadać, ale oczekuję w zamian szczerości.  
Aaron przyglądał się spokojnej twarzy Kasjana, milcząc. Nie ufał nikomu na tyle, żeby opowiadać o przeszłości. Jednak jeśli on i tak znał prawdę, to jaki sens tkwi w kłamstwie? Gdyby mężczyzna chciał go wydać, miał okazję dawno temu. Ponad wszystko Kasjan nie był typem szpiega.
– Od dzieciństwa… dość wczesnego – rzekł w końcu, bacznie obserwując rycerza obok.
Tym razem Kasjan dłuższy czas milczał, zbierając myśli. W końcu wziął głęboki oddech i wyrzucił:
– Coś jest między wami?
Aaron zamrugał w kompletnym braku zrozumienia.
– Tratujesz ją na ogół jak rodzeństwo, ale na ogół to nie dość. – Zmarszczył brwi. Po chwili zrezygnował z owijania w bawełnę i powiedział o wiele ostrzej – Posłuchaj mnie, Aaron, naważyłeś piwa, musisz je teraz wypić.
– Jakie piwo? Nie mam żadnego…
– To przenośnia, bystrzaku – zakpił z niego chyba po raz pierwszy, a Aaron odwrócił zmieszany głowę.
– Nie rozumiem.
– To skup się – dodał zniecierpliwiony Kasjan. – Wstępując do gwardii, zostałeś zapisany z konkretnymi informacjami, podobnie ona. Jeśli wyjdzie na jaw, że Liliana nie należy do twojej rodziny, zaczną badać teren wokół was. Za krzywoprzysięstwo grozi kara śmierci. Dopóki otwarcie nikt tego nie przyzna, wszelkie podejrzenia pozostaną podejrzeniami. Bo rodzeństwo rzadko cechuje większe podobieństwo. Z drugiej strony jakikolwiek… związki… między bratem a siostrą kierują wprost na stryczek. Teraz jaśniej?
– Nie – odparł niemal obrażony.
– Nie pozwól, żeby to wyszło poza platoniczną relację.
– Co to platoniczna relacja? – burknął zirytowany, czym zbił Kasjana z tropu.
– Po prostu nie wkręć was w żaden romans.
– Dlaczego nie?
Jeśli wcześniej Kasjan kroczył po niepewnym gruncie, to teraz podłoże rozpadło się pod jego stopami.
– Wyobraź sobie, ja ktoś zobaczy cię w takiej sytuacji z siostrą. Doniesie władzy, która was powiesi – wyjaśnił, masując skroń.
– Co innych obchodzi, co robimy…
– Aaron, bogowie! Kazirodztwa zabrania prawo. Tak samo jak zabójstwa, zdrady, kradzieży. Ciebie i Lilianę nie łączą więzy krwi, ale tego nikt nie wie. Jeśli stracisz nad tym kontrolę, sprowadzisz tragedię na was oboje. Rozumiesz?
Aaron zacisnął zęby, ale kiwnął głową.
Na całe szczęście Kasjan na tę chwilę wyczerpał chęci doradzania mu i kolejne chwile spędzili w ciszy.
Później Aaron leżał w łóżku, odganiając niechciane myśli, próbując pozostać głuchym na niekończący się szept ostrza. Jednak niewyraźne słowa leniwie krążyły po jego umyśle, kiedy on sam rozważał dzisiejsze wydarzenia, przypominając sobie obrazy z przeszłości.
Wiele rzeczy pamiętał… ale niektóre z nich bardziej.
Jak małą dziewczynkę, która praktycznie bez przerwy wyrzucała do świata zdania, bez ładu, odpowiedniej kolejności, czasami bez znaczenia, nie czyniąc z tego żadnego użytku.
Jak słowa kobiety w tonącym w czerni lesie.
„Teraz jesteś za nią odpowiedzialny. Nie pozwól jej umrzeć”
Miała mokre od potu włosy, przekrwione oczy, smutny uśmiech. Pod brodą pojawiły się pierwsze pęcherze, w kącikach ust zobaczył ślady niedawno wyplutej krwi.
Nic nie powiedział, bo jako kilkuletni chłopiec, nie wiedział co.
„Nie pozwól jej umrzeć”
Kobieta pomachała im na pożegnanie, ale Liliana tego nie dostrzegła, zbyt zajęta kroczeniem przed siebie. Chwyciła jego dłoń, a on jej nie odepchnął.
… bo dłoń była ciepła, czyli dziewczynka nie umierała.
Szli tak przez cały dzień, dopóki ich drogi nie przecięła rzeka. Wtedy usiedli przy brzegu i zapewne by tak skonali, gdyby jakaś tajemnicza siła nie zmusiła ich do walki o przetrwanie.
Tak naprawdę nie wiedzieli, gdzie ich niósł los. Tylko instynkt zmusił Aarona do szukania ciepłego miejsca do spania, jedzenia. Było cholernie ciężko. Cały czas chodzili zmarznięci, głodni, bezmyślni. Dopiero kiedy na ich drodze stanął człowiek, życie zaczęło nabierać kolorów. Aaron obserwował go w ukryciu. Widział, które z roślin zjada, co ze sobą nosi.
Później odnajdywał innych ludzi, ale nigdy nie zabierał ze sobą Liliany, która bezpieczna pozostała z daleka od stworzeń uzbrojonych w miecze, noże i inne niebezpieczne narzędzia. Dzięki tym wędrówkom poznał, czym były kłótnie, walki, rozmowy. Nauczył się zabijać zwierzęta, rozpalać ogień, chociaż niejednokrotnie te zmagania wymykały się spod kontroli. Cudem przeżyli… a każdy kolejny dzień wyglądał jak walka o wiele bardziej bezlitosna niż którakolwiek w gwardii.
Niby to pamiętał, ale jakby za mgłą. Chociaż inne wydarzenia tonęły w próżni wspomnień.
Nie potrafił przywołać twarzy pierwszego człowieka, którego pozbawił życia, chociaż większość rycerzy przywiązywało do tego ogromną wagę. Aaronowi zabijanie przyszło zatrważająco lekko, jakby przyszedł na świat, żeby zostać mordercą. Odkąd sięgał pamięcią, już miał krew na rękach, a każde napotkane stworzenie oceniał w kategorii przeciwnika, którego należy zlikwidować albo zgubić.
Nawet wstąpienie do Gwardii  Królewskiej naznaczył śmiercią, w dodatku nie jedną. Nie znał imion, właściwie nie do końca odróżniał ich do reszty… ale bez trudu potrafił policzyć.
Siedem osób.
Zanim usłyszeli o możliwości zamieszkania w tajemniczym zamku, w wolnym czasie okradali mniej uważnych przechodniów, za co później kupowali jedzenie, o ile wcześniej jego też nie przywłaszczyli. Innym razem zdobywali przedmioty, które wymieniali u pasera – człowieka, którego nie obchodziła ich przeszłość ani przyszłość. Ponieważ stale zmieniali miejsce pobytu, co rusz trafiali na innego osobnika, czasami dostawali porządne lanie, innym razem tylko policzek. Przy odrobinie szczęścia wymieniali towar na kilka miedziaków. W jednej mieścinie dostali nawet srebrną monetę, więc zostali tam na dłużej.
Wartość pieniądza docenili z czasem. Kiedyś Aaron poprosił wędrowca o złowienie ryby, w zamian usłyszał „Ludzie nie robią nic za darmo. Płacisz złotem, potem czoła albo życiem”.
Aaron nie posiadał złota, a życia nie chciał oddać. Zabrał więc wędrowcowi rybę i uciekł, a na jego czole naprawdę pojawiły się kropelki potu.
Ludzie za odpowiednią ilość srebra byli w stanie zrobić prawie wszystko. Należało jedynie pilnować, żeby nikt nie znalazł interesu w ofiarowaniu większej sumy.
Dotarcie do Lagary również wymagało pieniędzy. Gwardia nie żądała zapłaty wstępnej, ale rycerz miał zostać dostarczony przez opiekuna, żeby nie został posądzony o bezprawną ucieczkę. Aaron i Liliana musieli takiego kupić, a Dobromir wcale nie był ich pierwszym trafem. Przed nim propozycje składali innym, w różnych miejscach. Czasami okradano ich ze wszystkiego, innym razem bito prawie do nieprzytomności. Jeden ich wyśmiał, bo „za tyle, nie dam wam nawet kartofla. Przynieście worek srebra, to pogadamy”.
Uzbieranie worka srebra wydawało się niemożliwe dla dwójki zagubionych dzieci. Worek srebra to z trzysta monet, a każda warta była dziesięć miedziaków. Aaron z kradzieży mógł zapełnić najwyżej dno, za pracę dostawali kawałek chleba albo i nie.
Jedyną opcją pozostawało włamanie do któregoś z domów. Na nic bardziej zmyślnego nie mieli ani czasu ani zdolności.
Aaron poszedł sam, żeby w razie czego ratować siebie, a nie ich dwoje. Liliana miała wiele zalet, ale w walce pozostawała właściwie bezbronna.
Wybrał gospodarstwo jak najbardziej oddalone od miasta.
Niestety, w izbie nie znalazł nic cennego. Został za to zaatakowany przez gospodarza, którego w obronie zabił.
Pierwszy…
Nie był bardziej niebezpieczny niż zwierzę w lesie. Z łatwością wbił metalowy pręt wprost w jego pierś.
Zabrał ze sobą kilka lepiej wyglądających przedmiotów i buty. Zanim dobiegł do wyjścia został uderzony krzesłem w plecy.
Upadł na ziemię, ale zdążył zobaczyć młodego mężczyznę wraz z kobietą, która krzyknęła głośno:
– Przecież to chłopiec!
– Demon! – ryknął przerażony i rzucił w Aarona dzbanem, ale on był szybszy. Przeskoczył na komodę, potem na stół, w końcu wprost na przeciwnika. Zwalił go na podłogę, wykorzystał odłamek rozbitego naczynia i rozciął nim szyję mężczyzny. Krew zdążyła ubrudzić mu łokcie, nim uciekł w kąt, bacznie obserwując kobietę.
Trzęsła się okropnie i płakała, a on wyskoczył przez okno.
Drugi.
Tak jak zazwyczaj, poszli z Lilianą wymienić skradzione przedmioty do pasera. Jednak tym razem o morderstwie w gospodarstwie było głośno, więc zamiast ceny usłyszeli „ty mały popaprańcu, niech cię szlag!”.
Pozbawienie go życia zajęło Aaronowi więcej czasu niż przypuszczał, ale to tylko kolejna walka o przetrwanie. Rozbity nos i zwichnięta ręka prawie nie bolały, chociaż po paserze musiał zabić jeszcze dwóch innych mężczyzn. Ostatniego nie dałby rady, ale Liliana wylała na przeciwnika ciecz, którą znalazła w niewielkim flakoniku. Kila kropel spadło na udo Aarona, przedzierając się przez za duże ubranie. Tej rany nigdy nie dali rady zaleczyć.
Zabrali ze sobą srebrne monety, którymi wypełnili worek i uciekli, tym razem daleko…
… i jeszcze tam daleko usłyszeli o wstrząsającym morderstwie, o które oskarżono jakiegoś złodzieja i powieszono.
Pięć osób.
– Gdybym cię zaatakowała, też byś mnie zabił? – zagadała do niego Liliana, kiedy zajadali gotowaną soczewicę. Mieli tego dnia szczęście. Uprzejmy gospodarz za przekopanie pola zaofiarował im pełnowartościowy posiłek i nawet pozwolił spać w stodole.
– Nie – odpowiedział Aaron, z taką pewnością w głosie, że nie pozostawił ni szczeliny na wątpliwość.
– Dlaczego?
– Bo wtedy już by ciebie nie było. Jak tamtego…
„Nie pozwól jej umrzeć”
Te słowa wciąż dźwięczały w jego uszach. Chociaż chęć obrony znacznie wykraczała poza ten rozkaz, to tylko w ten sposób potrafił ją uzasadnić.
To Liliana wybrała żebraka, który zaprowadził ich do zamku. Zrobiła to bez zastanowienia, ale ona zawsze miała szczęście. Nigdy nie chorowała, nikt jej porządnie nie zranił, ludzie nie rzucali w nią bezlitosnych spojrzeń. Tym razem to też ze względu na Lilę Dobromir zgodził się im towarzyszyć.
Na tym na nieszczęście nie zniknęły ich zmartwienia. Kiedy grupa leśnych zbirów zobaczyła zniedołężniałego starucha i dwójkę dzieci ze srebrem, od razu wyszła z ukrycia. Aaron zabił przywódcę w jednym skoku, mężczyznę za nim całkiem przypadkiem – kopiąc w pierś, przez co ten spadł z niewielkiego mostu i uderzył skronią w kamień. Reszta bandy uciekła w popłochu.
Siedem osób.
– Wiesz, że zabijanie jest złe, co? – wycharczał do niego Dobromir, a Aaron nie zrozumiał, więc milczał.
Siedem osób.
Tyle zapłacił za życie rycerza.

***

Od czasu ostatniego spotkania z demonem, pozwolili Aaronowi na trzy dni odpoczynku. Dzięki temu odzyskał siły, uspokoił nerwy. Odprężony mógł obserwować spadający śnieg, który tworzył na ziemi lekką pierzynkę.
W tym samym czasie Ida i Kasjan dyskutowali o czymś żywo, co nieszczególnie go ciekawiło. Nawet jeśli powinno.
– … jak wygoniłam bandytów – mówiła Ida, a Aaron jej słuchał, bo nie potrafił inaczej. – Powiedzieli, że mam płacić podatek dla ich nowego pana.
– Załatwię to – rzucił krótko Kasjan, przeczesując ręką włosy.
– Mnie nie słuchają, bo jestem kobietą, w dodatku urodę też mam nie taką jak trzeba.
– Nie taką jak trzeba…?
– Oczyść te brudne myśli, dobrze wiesz, o czym mówię.
– Jutro pojadę.
– Pojedź dzisiaj.
Kasjan parsknął z irytacją, ale nie polemizował. Usiadł na krześle naprzeciw Aarona i oparł brodę na pięści.
– Zagadałem ze składnią, żeby przysłali ci mundur – rzekł do Aarona. – Musimy poczekać kilka dni na posłańca, ale w końcu zaczniesz jakoś wyglądać.
– Wiedzą, że tu jestem?
– Tylko ci zaufani, więc w razie czego, nie opowiadaj skąd pochodzisz… ale tobie nie muszę tego mówić, nieprawdaż? – Kasjan ziewnął, prostując przy okazji łokcie, ale jego twarz wciąż pozostała skupiona.
Ida postawiła przed ich nosem miski wypełnione czymś przypominającym zielone błoto. Pachniało nie najgorzej, na pewno lepiej niż różne formy ciecierzycy w Lagarze.
– Na jutro mam królika – powiedziała prawie uroczo, co kompletnie do niej nie pasowało. – Ale jak nie załatwisz tej sprawy, to będziesz jadł słomę.
Kasjan wywrócił oczami, ale i tak się uśmiechnął.

– Masz ochotę na przejażdżkę? – zwrócił się do Aarona. 

***

Postanowiłam dodać rozdział dzisiaj, bo ponoć jaki nowy rok, taki cały rok, a ja w przyszłym roku chcę mieć zawsze wszystko zrobione wcześniej haha. 

W związku z okazją życzę wszystkim szczęśliwego nowego roku, niech wam moc, wena, szczęście i wyobraźnia sprzyja! 

Podejrzewam, że to za jakiś czas, ale napiszcie mi, co sądzicie o tej części. Nie było tu akcji jak przy wiązaniu sznurowadeł, ale cieszę się, że mogłam nieco więcej napisać o Aaronie. Dlatego też ciekawi mnie, co o nim myślicie, jego stosunku do walki i Liliany. Jakieś przemyślenia? 

Ślę sto sztucznych ogni, tych najładniejszych! 

środa, 27 grudnia 2017

Ogłoszenia parafialne po raz któryś

To już chyba będzie tradycja, że na kilka dni przed opublikowaniem rozdziału daję notkę informacyjną, więc standardowo - już niedługo pojawi się kolejna część, a tym razem kilka krótkich informacji. 

Przede wszystkim - po długich miesiącach (albo i nie) zmagań, udało mi się dodać całość na wattpada i postaram się publikować i tu i tam jednocześnie. Jeśli ktoś woli tam - serdecznie zapraszam. Jeśli ktoś lubi i tu i tam - też zapraszam. Ogólnie zapraszam. Możecie też dać mi znać, jeśli gdzieś tam istniejecie, bo ja na wattpadzie nic nie znajdę, za dużo chaosu. 

Druga informacja - ostatnimi czasy mało czytam w świecie blogów, ale wszystko w swoim czasie nadrobię. Nie mam zbyt wiele czasu to jedno, ale przede wszystkim mam problem z patrzałkami i staram się nieco ograniczyć czytanie z ekranu. Tym bardziej, że przy monitorze pracuję i piszę. Kiedy nadejdzie pora, wszystko nadrobię. 

A chyba powrócę do czytania blogów, bo ostatnio przeczytałam książkę i muszę zapomnieć, że ona istnieje haha. 

W następnym części - pojawi się dużo informacji na temat dzieciństwa Aarona i jego relacji z Lilianą, trochę więcej o samym Aaronie, który posiedzi nieco więcej z Kasjanem. Mam nadzieję, że wam się spodoba. 

Trzymajcie się - wszyscy, którzy wpadniecie! 

piątek, 24 listopada 2017

Rozdział 11 cz.1

Moje imię to...

Dom, w którym przebywał, zmienił się nie do poznania. Jego ściany pokrywały pajęczyny zakrzepniętej krwi, niemal każdy krok wywoływał skrzypienie drewnianej podłogi. Drzwi oraz okna uderzały o framugę w rytm złowieszczej muzyki.
Dzisiejsza wyprawa w ten „inny” świat wyglądała dokładnie tak samo jak poprzednim razem. Jedyna zmiana dotyczyła niego samego. Potrafił skupić uwagę na otoczeniu zamiast własnym strachu, obserwować.
Był sam. Wszyscy obecni do tej pory w pomieszczeniu roztopili się jak woskowe lampy. Ich pozostałości kleiły stół i krzesła.
Ręka przyrosła mu do szczątków miecza, którego nie potrafił puścić. Rękojeść oplotła palce niczym bluszcz, zmuszając do używania broni, którą uznawał za przeklętą.
Zrobił krok. Deska pękła pod jego ciężarem, a on został wciągnięty w podziemny świat, gdzie spomiędzy korzeni wystawały  gnijące ciała – ludzkie przemieszane ze zwierzęcymi. Próbował się przebić, drapiąc rękami ziemię, tworząc dziury, szczeliny. Skoro mógł dostrzec wszystko to, co obumierało w cuchnącym piachu, to z pewności miał szansę uciec na powierzchnię. Jednak żeby to zrobić, musiał chwytać rozpadające się nadgarstki, powykręcane ramiona, zdarte kopyta. Tłumaczył sobie, że trupy nie czują. Jednak gdy dotykał ich srebrną rękojeścią, wzdrygały się i uciekały wgłęb mokrej ziemi. Przede wszystkim nie skupiał uwagi na ich twarzach. Wtedy zobaczyłby ich łudzące podobieństwo do osób, które znał… a przecież musiał odnaleźć potwora.
Jeden z martwych zaczął obejmować go w pasie, wtulając głowę w jego szyję. Starszy mężczyzna, z kilkoma siwymi włosami i długimi palcami – tyle był w stanie zobaczyć.
Zamarł.
Nie czuł na skórze oddechu, ciało było porażająco zimne, wilgotne. Nie próbował się uwolnić, zamiast tego patrzył, bo on… musiał gdzieś tu być.
Stłumił strach, który pojawiał się wraz z myślą o spotkaniu. Powtarzał w myślach usłyszane wcześniej słowa.
„Tutaj jesteś bezpieczny”
„Tutaj jesteś bezpieczny”
„Tutaj jesteś bezpieczny”
… i tak w kółko.
W końcu otaczająca go masa zaczęła topnieć, niczym śnieg po spotkaniu ze słońcem.
Pływał w jeziorze wraz ze wszystkimi martwymi ciałami i dopiero wtedy zabrakło mu powietrza.
Próbował dotrzeć na powierzchnię, ale umarli zaczęli chwytać go za kończyny i ciągnąć w dół.
Zaatakował uszkodzonym mieczem i przekonał się, jak strasznie był ostry. Przez przeszkody przechodził jak przez masło. Dzięki niemu już wkrótce przedostał się do źródła tlenu.
Nie zobaczył nad wodą drzew ani nieba. Zamiast tego otaczały go gęste, czerwone opary. Poszukał wzrokiem brzegu, a jak na zawołanie nieopodal wyrosła niewielka wysepka.
Brakowało mu sił, żeby płynąć, ale niepokój podprowadził go do brzegu. Odepchnął od siebie kawałki kończyn, które wypływały tylko po to, żeby przeobrazić się w parę i tworzyć szkarłatną mgłę.
On sam czuł, jak jego ciało nie wytrzymuje gorąca, a przecież nie tak miał zginąć.
Na czworaka dał radę dotrzeć na suche podłoże. Kłęby pary zdążyły dotrzeć do chmur, które przygotowywały chłodny deszcz. Nie oderwał nawet kolan od gruntu, kiedy ciężkie krople krwi zaczęły spadać na jego głowę oraz otoczenie, przykrywając wszystko wokół.
Oparł się na udach i rozejrzał, a chociaż miał świadomość obecności obcej istoty, nie potrafił jej zlokalizować. Poczuł świszczący oddech przy uchu.
Nic nie zdążył zrobić.
Potwór przebił jego klatkę piersiową na wylot.
Ostatnim, co zobaczył, była wielka szpona znienawidzonej istoty.

***

Wymiotował przez cały dzień. Zwrócił wszystko, co zjadł dzisiaj, wczoraj i trzy lata temu. Cały czas płukał głowę w lodowatej głowie, a potem drżał z zimna. Co chwilę sprawdzał, czy jego serce wciąż bije, czy nie wyrwano go z piersi. Ida podrzucała mu napary z ziół, ale nie miał ani chęci ani siły ich przełknąć.
– Jesteś pewna, że to dobra droga? – zapytał Kasjan, kiedy Aaron wypluł kromkę chleba, którą przeżuwał z dobre piętnaście minut.
– Nie jest dobra, tylko jedyna – powiedziała kobieta. – Musi poznać naturę ducha, rządzące nim prawo, inaczej zostanie pożarty od środka.
Wytarła czoło chłopaka mokrą ścierką. Był to gest, do którego zdążył przywyknąć, chociaż na początku odskakiwał jak oparzony.
– Chcesz odpocząć? – zwróciła się do niego, a on pokręcił głową, bo w łóżku spędził cały dzień.
Od czasu jego przybycia do domu Idy minęły już trzy tygodnie, a Aaron na zmianę spał, walczył i chorował… nieszczególnie to odmienne od życia, które prowadził do tej pory, ale tym razem każdy pojedynek kończył ból, a osłabienie trwało o wiele dłużej.
O tym, że wyląduje w domu Idy, wiedział o wiele wcześniej, już podczas pierwszej wizyty w tym miejscu. Tylko że wtedy nie wyjaśnili mu, dlaczego to wszystko było tak ważne. Po prostu kazali sobie zaufać, a że Aaron nie widział powodu, żeby się sprzeciwiać, to przystał na ich propozycję.
Całość musiała mieć miejsce poza oczami dowódcy, w innym wypadku informacja o przeklętym mieczu rozniosłaby się do niepożądanych osób, które mogły mu zaszkodzić. Odpowiedni zbieg wypadków pozwolił im zrealizować to szybciej niż planowali. Upadek twierdzy na wchodzie, wraz z końcem misji Kasjana i całe zamieszanie związane z wyjaśnianiem źródła ataków – to dało im przynajmniej kilka tygodni na ominięcie rozkazów.
Dlatego jak tylko ponownie się spotkali, ruszyli do Idy, która wiedziała o Czystych więcej niż inni.
Pierwszego dnia pobytu próbowała mu wyjaśnić cel jego przyszłych zmagań, ale te nieszczególnie do niego przemawiały. Zwłaszcza, że tak naprawdę eksperymentowali i nie do końca wiedzieli, do czego ich to zaprowadzi.
– Miecz, na który patrzysz pochodzi z czasów wielkiego cechu, a sądząc po zdobieniach i tym, jaki ma na ciebie wpływ, to pozostałość po legendzie o Królu Życia – mówiła mu, a on słuchał uważnie, chociaż niebyt entuzjastycznie. – Chcesz ją poznać?
Kiwnął głową nieszczególnie podekscytowany, chociaż nie miał zamiaru odmówić. Nie tylko z natury lubił słuchać, ale Idzie nie potrafiłby odmówić niczego. Nawet najnudniejszej opowieści świata.
– Tam, skąd pochodzę, wierzono w istnienie istoty będącej stwórcą wszystkiego, fundamentem przeszłości, teraźniejszości i przyszłości – zaczęła swoim tajemniczym głosem, a on analizował każdy, najmniejszy ruch ust. – Postać bez kształtu, nie do pojęcia nawet przez mędrców. Zgodnie z historią stworzenia świata, to właśnie on zebrał z sobą kilka tysięcy gwiazd, aby z ich najlepszy części zbudować planetę, na której powstało życie. Wkrótce okazało się, że opieka nad człowiekiem sprowadza na niego wiele trosk. Oddał więc część mocy swoim dzieciom, które miały wyrażać jego wolę.
– Lata mijały, a Król Życia coraz chętniej dzielił potęgę, narzucając przywileje, ale również obowiązki – opowiadała, przy okazji sprawdzając wszystkie jego rany, by zaraz przetrzeć je cuchnącym płynem, którego zapach przypominał Lagarę.
Wtem wyszło na jaw, że kontrolowanie tysięcy istot, które posiadały fragmenty jego zdolności, zaczynają go przerastać. Ci bardziej gnuśni wykorzystywali talent dla zaspokojenia własnej pychy. Powstały klęski, plagi, zdrada, rozpusta. Wściekły Król zebrał nieposłusznych i wygnał ich do Krainy Płaczu, by tam przemienić w skałę. Na obronę tego miejsca wyznaczył najstarszą z córek, Zorzę. Była to istota o ludzkiej urodzie, kwintesencja kobiecości. Miała włosy w kolorze kory dębu, plecione wiatrem, a oczy niczym dwa bursztyny otoczone wachlarzem długich rzęs. Jej skóra błyszczała w słońcu, a ciało przypominało dorodny owoc, który kusi, budzi pożądanie.
– Opowieści o Zorzy powstało co najmniej kilkanaście – dodała już bardziej rzeczowo – ale tylko jeden z przekazów stanowi źródło informacji o ostrzu, które widzisz przed sobą. Jeśli pójdziemy jego tropem…
Zorza, jak większość kobiet w legendach, oddała serce mężczyźnie. Kowalowi, który zawitał na jej terenach w poszukiwaniu dobrego surowca. Powiedziała mu „Ze złoża z tych skał wykujesz broń o potędze wykraczającej poza twoje sny. Ono zapewni ci zwycięstwo nad Królem Życia, jednak dopiero po jego śmierci będziemy mogli być razem. Czy zaczekasz na mnie”? Melferd, bo tak zwali ów kowala, zauroczony nie tylko Zorzą, ale i perspektywą władania światem uległ jej propozycji i już wkrótce wykuł sześćdziesiąt siedem broni z żelaza ukrytego w skałach przemienionych istot.
Gniew Króla Życia dosięgnął ich. „Dopóki pozostaniesz mi wierny, nic ci nie zagrozi” obiecała Zorza, nim została zamieniona w sześćdziesiątą ósmą broń przez ojca, który pozostałe sześćdziesiąt siedem mieczy rozesłał po świecie, aby pozbawić Melfreda możliwości ich zjednoczenia. „Pozostaniesz przy życiu, głupi kowalu, żebyś na zawsze pamiętał o tym, czego nigdy nie będziesz miał” rzekł do niego król i odszedł. Nie przewidział jednak, że uczucia Zorzy sięgają o wiele dalej niż jego moc.
Wołanie ukochanej Melfred słyszał już od początku, ale siedem lat zajęło mu odnalezienie zaginionego miecza. Dostrzegając niebezpieczeństwo, Król próbował pozbawić kowala życia, ale nie mógł go dosięgnąć. Zorza bowiem władała mocą ułudy, który zmieniła nie tylko samego Melfreda, ale i wszystko, na czym spoczął jego wzrok.
Z tym, że wieczna tułaczka z mieczem w niczym nie przypominała tego, co obiecano zachłannemu mężczyźnie. Liczył on bowiem na władzę u boku piękności. Z czasem ulegał złym emocjom, a wykorzystała to napotkana wiedźma. Zaproponowała mu „odnajdę dla ciebie wszystkie zaginione miecze w zamian za ten jeden, który nosisz przy sobie”. Jak prawie każdy mężczyzna w legendach, Melfred nie zorientował się, że wiedźma to tak naprawdę przemieniony król, który zgodnie z obietnicą ofiarował kowalowi sześćdziesiąt siedem mieczy, zabierając w zamian jedynie zdradzoną córkę.
Melfred sformował wojsko, którym już wkrótce zaatakował króla. Ku jego zaskoczeniu, żaden z ofiarowanych mieczy, które w jego rękach wydawał się niepokonany, nie okazał żadnych właściwości w stosunku do jego towarzyszy. Zorza sama odnalazła kowala, by pozbawić go tego, czego sama już nie miała. Melfred skonał, a jego ciało rozpadło się na tysiące cząstek duchowości, a te wstąpiły na pierwszych ludzi. Ostrze, które zabiło kowala, pękło, tak jak i serce Zorzy.
Aaron nie odrywał spojrzenie od Idy, która zakończyła opowieść z pełną dramatyzmu nutą, charakterystyczną dla zwiastunów tragedii. Ten głos wypełnił jego myśli niczym mgła – leniwie, ale dokładnie, nie pozostawiając miejsca na nic innego.
– Gdzie w tym wszystkim morał? – zapytał Kasjan, na którego magia historii najwyraźniej nie zadziałała. Przy Idzie wyglądał nadzwyczaj przyziemnie, ale Aaron nie potrafił określić tego ani za wadę ani za zaletę.
Odpowiedziała mu uśmiechem, a w takich chwilach wyglądała niezwykle. Jakby skrywała tajemnicę, której żaden z nich nie pozna.
– Opowiadane mi legendy nie zawierały przesłania, tylko ostrzeżenie – rzekła w końcu, chociaż słowa skierowała do Aarona. – Jeśli ta niesie w sobie choćby iskrę prawdy, to ostrze przed tobą jest pozostałością broni wykutej na Górze Płaczu.
– Skąd wiesz? – zapytał, ledwo rozpoznając swój głos.
– Legendy tworzono zazwyczaj wokół wielkich bohaterów albo niezrozumianych przedmiotów – rzucił Kasjan. – Nie ma żadnego powodu, żeby dawać wiarę bajce o Zorzy i Melfredzie, ale faktem jest, że miecz istnieje. Napomknął o nim pisarz Antykost w swoich kronikach, które z kolei oparcie znalazły na pradawnych zwojach. Wspominał, że wśród niektórych plemion prowadzono kult przełamanego ostrza, nie wyjaśnił, z jakiego powodu. Po unicestwieniu ludów międzyrzecznych, które zresztą szczyciły się kanibalizmem, badacze z Natory przeprowadzili na nim badania, ale ostrze nie przejawiło żadnych szczególnych właściwości. Mimo to, jak napisał jeden z nich, postanowiono wszelkie przełamane ostrza znaleźć, aby krwawa legenda nie okazała się przepowiednią. Nie wiadomo, o jaką „krwawą legendę” mu chodziło, ale odnaleziono kilkadziesiąt albo i kilkaset mieczy i „usunięto w niebyt”.
– W plemieniu Czystych istnieje bardzo silna wiara, że nie wolno przenosić tego, co raz zostało wniesione do lasu – dodała Ida, a Aaron przypomniał sobie przekazane mu jeszcze przed wyprawą informacje. – Miejsce, gdzie znalazłeś miecz, to pozostałość po rozegranej tam dawno temu bitwie pradawnych z rycerzami wodza, który później został pokonany przez króla. Walkę wygrali Czyści, ale okoliczności potyczki nie są jasne. Zgodnie z przekazaną mi opowieścią, na polanie odnaleziono wiele martwych ciał, a w samym centrum pola bitwy mężczyznę, nie należącego do żadnej ze stron. To było jedyne ciało, którego nie zwrócono nikomu, a kiedy Najstarszy dotknął go dłonią, rozpadł się na plamę krwi i wrósł w ziemię. Jego uzbrojenie było jednym śladem istnienia tajemniczego człowieka. Stwierdzono, że to kolejny cud źródła, więc miejsce miało pozostać bez skazy. Nikt tam nie zaglądał od lat.
– A co ma z tym wspólnego legenda? – zapytał Aaron, zagubiony w ilości informacji, które mu przekazano.
– Jeśli podejdziemy do niej bardziej przyziemnie – rzekł Kasjan – to wyciągniemy z niej wiele prawdopodobieństw. Przede wszystkim, że Zorza jako miecz mogła nawiązać kontakt jedynie z Melfredem, który z kolei miał jako ta „duchowość” natchnąć pierwszych ludzi, czyli po prostu plemiona. Nie bez powodu nazywamy ich pradawnymi.
Aaron kiwnął głową, skupiając całą uwagę na mężczyźnie przed nim.
– Jednak czegoś w tym brakuje, bo w takim razie dlaczego ci „natchnieni” nie wykorzystali przełamanego ostrza? Musieli nie posiadać jakiegoś ważnego elementu – tłumaczył dalej, opierając się o drewniany blat. – Z drugiej strony wiedzieli o jego wyjątkowości, a pospolici ludzie nie.
– Kiedy dotykam rękojeści – wtrąciła Ida. – Jestem pewna, że to nie normalna broń. Nie potrafię ocenić jej natury ani tym bardziej nawiązać kontaktu z istotą, o której nam powiedziałeś. Mimo to wiem, że to coś nadludzkiego.
– Aaron, z pewnością widzisz już, że posiadasz w sobie krew plemienną. – Kasjan podrapał się w roztargnieniu po brodzie. – Nie wiem, jak to możliwe, ale musisz pochodzić od pradawnych, dam sobie rękę uciąć że od tych cholernych, świętoszkowatych Czystych.
Ida posłała mu zezłoszczone spojrzenie, ale nie przerwała, chociaż skrzyżowała ręce na piersiach.
– Z pewnością jednak posiadasz w sobie coś jeszcze, czego nie ma Ida ani nikt z jej plemienia. Może to przodek z drugiej linii albo fakt, że wychowano cię na rycerza, nie mam pojęcia. Dlatego możesz nawiązać połączenie podobne do tego między Melfredem a Zorzą.
– Jakie to podobieństwo? – Aaron poczuł, jak ogarnia go irytacja, nad którą z trudem panował. – Kiedy dotykam tego… czegoś… potwór wyrywa mi serce! Też mi połączenie, fantastyczne.
– Zorza ofiarowała Melfredowi moc w zamian za wierność, ale on nie składał wobec niej przysięgi – wyjaśniła cierpliwie Ida. – Nie wiedział, jak głęboko sięga ta zależność, dlatego w momencie zdrady nie mógł przewidzieć jej skutków. Ty też najpewniej nie rozumiesz, na czym polega siła miecza, ale nie dasz rady przed nią uciec.
Wskazała na niewielki, wyżłobiony na rękojeści znak – spiralę przeciętą prostymi liniami, tworzącymi coś na kształt krzewu.
– Symbol już od dawna nieaktywny – wyjaśnił Kasjan. – Kiedyś tak przedstawiano kowali, owalne kształty jako gorące żelazo, a proste linie jako szpikulce, którymi szlifowano miecz.
Usiadł obok Aarona i wziął pęknięte ostrze do ręki.
– Teraz każdy kowal może mieć własny znak, którym rozsławia imię, ale kiedyś żyło ich tak mało, że wszelkie kształty na rękojeści znaczyły tylko tyle, że broń stworzyła osoba z cechu, przez co nie zawiedzie w boju. Poza tym – wskazał na rękojeść – jest za długa i nierówno ukształtowana. Wtedy nie znano dzisiejszej techniki, ale ten miecz źle układa się w dłoni. Z którejkolwiek strony go nie obejrzysz, widać na nim zamierzchłe czasy. Jeśli te powiązania cię nie przekonują, wątpię, by cokolwiek to zrobiło. Co nie zmienia faktu, że nie mamy czasu do stracenia.
– Nie dam ci odpowiedzi na wszystkie pytanie – Ida zwróciła się bezpośrednio do Aarona, patrząc mu prosto w oczy. – Sam musisz je odnaleźć, a żeby to zrobić, zacznij od zrozumienia prawa ostrza.
– Jak mam to zrobić, jeśli to coś mnie zabija? – nie mógł powstrzymać jęku.
– Pokonaj „to coś” – skwitował Kasjan. – Walka ma miejsce w podświadomości, która należy tylko do ciebie. Zabija cię tam nie istota, ale twoje własne lęki i niewiedza.
– My nie zostawimy cię ani na chwilę. – Ida dotknęła jego policzka, a on zamarł. – Z nami będziesz bezpieczny.
W ten sposób przez prawie miesiąc szukał sposobu, żeby dojść do porozumienia ze stworem, który za każdym razem rozrywał go na kawałki. Tajemnicza istota przerażała go, obrzydzała, gdyby miał wybór, nigdy więcej by nie dotknął przeklętej broni. Jednak Ida z Kasjanem mieli inne plany, a on nie potrafił powiedzieć „nie”.
W przerwach między tymi sesjami, rozmawiali…. chociaż Aaron najczęściej milczał. Nie dlatego, że nie przepadał za towarzystwem Idy oraz Kasjana, najzwyczajniej nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Najczęściej słuchał, a robił to nadzwyczaj chętnie.
– Jesteś prawdziwą Czystą? – zapytał pewnego ranka kobiety, kiedy Kasjan zniknął za drzwiami, zaraz po burknięciu, że musi wysłać list. – Czy…
– Czystej krwi – powiedziała zdawkowo, jakby rozmawiali o pogodzie. W kwestiach związanych z Aaronem wyglądała na bardziej przejętą.
– Co w takim razie robisz tutaj? – nie zabrzmiało to uprzejmie, ale nie wiedział, jak zapytać inaczej.
– Mieszkam.
– Dlaczego?
– Zakochałam się – odpowiedziała z uśmiechem. – Bardzo lekkomyślnie, bardzo mocno, a kiedy człowiek kocha, mało rzeczy uznaje za istotne.
– Na przykład więzy rodzinne?
To poruszyło ją o wiele bardziej. Przez chwilę Aaron chciał wycofać wszystko, co powiedział, ale wtedy Ida posłała mu jeden ze swoich łagodnych uśmiechów i przeczesała ręką włosy.
– W momencie, w którym musiałam wybrać między braćmi i Kasjanem, nie zdawałam sobie sprawy z... – przerwała na chwilę i zmarszczyła czoło. – Poniosły mnie uczucia, wydawało mi się, że zawsze będę mogła wrócić. Z tym, ze Czyści nie akceptują obcych, nie wybaczają zdrady. Chciałam poznać ten inny świat, a że Kasjan był tak samo niedojrzały jak ja, to zabrał mnie ze sobą. Wcześniej wyrzucałam sobie, że zniszczyłam porozumienie między moimi ludźmi i królem, odseparowałam męża od rodziny. Teraz widzę to zupełnie inaczej.
Podniósł wzrok, szukając odpowiedzi na jej bladej twarzy.
– Nie da się zawrócić czasu, nie odzyskamy tego, co raz straciliśmy. Możemy jedynie czerpać radość ze wszystkiego co mamy, wierzyć, że nasze życie ma cel, którego nie pojmiemy, bo nasze umysły są za małe. Zresztą to nie tak, że z naszego małżeństwa nie wynikło nic dobrego. – uśmiechnęła się smutno. – Mało na świecie rzeczy, którego można jednoznacznie ocenić. Coś o tym pewnie wiesz, czy nie tak?  Ty i Liliana nosicie w sobie sporo tajemnic.
Nie próbował nawet ukryć zaskoczenia. Za każdym razem, gdy ktoś wspominał o do tej pory najbliższej mu osobie, stawał się spięty, niemal gotowy do ataku. Z tym, że Ida nie była jego wrogiem… cokolwiek miała na myśli.

Chociaż kobieta nie kontynuowała tematu, ta sprawa nie została pozostawiona na długo, nawet jeśli tamtego dnia nie znalazł śmiałości, żeby zapytać.

***

Witam jak obiecałam z kolejną częścią, mam nadzieję, że przypadła wam do gustu. Pewnie jestem nieobiektywna (na pewno), ale lubię ten rozdział, lubię go sobie czytać, przeglądać i recytować. Chociaż oczywiście nie jest idealny ; ) 

Wyszły już pierwsze informacje o tajemniczym mieczu, chociaż mogą się one wydawać nieco pogmatwane (dla Aarona z pewnością haha). No i szok, bo w tej części nie było żadnej nowej postaci :D 
Jakie są wrażenia z walki Aarona z mieczem? Chciałam to opisać w miarę obrazowo, ale czy mi to wyszło nie mogę ocenić. 
Co myślicie o samej historii wokół ostrza? 
No i jak do was przemawiają na tym etapie relacje między tą trójką - Aaronem, Idą i Kasjanem :D 

Trzymajcie się ciepło! 

wtorek, 21 listopada 2017

Trochę bełkotu

Cześć! 

Ponieważ na dniach dodam kolejną część bloga, to postanowiłam wystosować do każdego zbłąkanego przybysza kilka słów :D 

Przede wszystkim widzę, dostrzegam i rozumiem, że ten blogowy świat nie ma się teraz najlepiej i nie mam pojęcia, czy to ulegnie zmianie. Akceptuję jednak, że czytelników będzie mniej, a rozdziały będę publikować i tak, bo czemu nie? "Szept ostrza" i tak się pisze, a konieczność publikowania zmusza mnie do nieco bardziej zorganizowanej pracy. Dlatego jeśli ktoś się obawia, że spakuję walizkę i ucieknę, to nope (co jest dosyć zabawne, bo jakiś czas temu ktoś na blogach mi powiedział, że z moim podejściem pewnie szybko zniknę haha). 

To tak w ramach wstępu, a teraz nieco ważniejsza informacja. Planuję w najbliższym czasie nieco poprawić początkowe rozdziały opowiadania. Jak można się domyślić, będzie to zmiana w treści (gdyby chodziło o przecinki, nie zawracałabym gitary, nie?). Jednak nie trzeba się bać, bo mam zamiar to zrobić obok, w ramach podmieniania rozdziałów, a nie ich kasowania. Sama zmiana nie będzie również polegała na rozszerzaniu pewnych wątków, a wręcz przeciwnie. 

Na ten moment "Szept ostrza" to długie opowiadanie i chociaż znajduję się już w środku historii, to wciąż nie na jej końcu i mogę z dystansu spojrzeć na początkowe wydarzenia. Niektóre oczywiście były konieczne, ale inne miały na celu popchnięcie fabuły i myślę, że nie ma sensu tego tak rozwlekać. Tak czy inaczej - zmiany nie przeistoczą znienacka tego, co się wydarzyło, jedynie mogą nieco namieszać w odbiorze. 

Podsumowując - zmiany będą, ale jeśli ktoś dotarł do tego momentu, w ogóle nie musi się tym przejmować ; ) Napisałam po to, żeby nikt się nie zdziwił. 

Oczywiście w międzyczasie będą publikowane kolejne rozdziały, co będzie moim priorytetem (najpierw pisanie, potem poprawa, inaczej nigdy nie skończę). A co nas w tych rozdziałach czeka? 

Jedenastka będzie najprawdopodobniej podzielona na 4 części, ale pojawi się tam dużo, oj dużo informacji. Przede wszystkim wyjdą pierwsze, jeszcze nieco niepoukładane, informacje na temat pochodzenia i przyszłości przełamanego ostrza, które tak poturbowało Aarona. A skoro już zdecydowałam się na jego perspektywę (która nie była łatwa), to od razu wyjdzie więcej historyjek o dzieciństwie jego i Liliany. Jako wisienka na torcie (czy tort smaczny, już ocenicie sami) dużo o Kasjanie i Idzie, przy czym na tym etapie powinno już być jasne kim jest a kim był ten rycerz na czarnym koniu. 

Na koniec rozdziału - ważne imię, ale czyje? 

Mam nadzieję, że wam się spodoba, a na razie ode mnie tyle

Trzymajcie się ciepło w tę ukrytą za maską jesieni ZIMĄ 

; )) 

wtorek, 17 października 2017

Rozdział 10 cz.2

Pierwszego dnia przedzimy, jak zwykli nazywać obecną pogodę, miejscowi zawitali we wsi Stodiuk. Nie było ich wcale tak wielu, ale dość żeby zwracać na siebie uwagę.
Sara widziała ich z daleka i chociaż oczekiwała garstki dzikusów, zastała normalnych, cywilizowanych ludzi. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Na tle górskiego krajobrazu wyglądali niemal bajecznie. Chociaż pokryte zielenią i bielą wzniesienia już wcześniej wstrzymały jej oddech. Zmęczona oraz sfrustrowana nieustającą jazdą konną  nie potrafiła docenić piękna przed oczami. Po całym dniu odpoczynku uroda otaczającej przyrody zachwycała o wiele bardziej. Nawet jeśli na zewnątrz robiło się coraz chłodniej, a tego dnia na kasztanowe włosy Sary opadło kilka płatków śniegu.
Stała na ganku gospody w towarzystwie kompanów Derwana, których imion nie mogła… albo nie chciała zapamiętać. Założyła na tę okazję kremową suknię z zielonymi zdobieniami, którą podarowała kobiecie księżna Kasandra. Strój należał do skromnych, ale wystarczająco ciekawych, żeby Sara nie wyglądała jak służąca, którą przecież już nie była. Chociaż nawet bez niej czułaby się jak prawdziwa dama. Po gorącej kąpieli przygotowanej przez gospodynię i porządnym praniu ogarnął ją wyśmienity nastrój. Znalazła nawet chęci, żeby włosy upiąć w nieco bardziej finezyjny kok, a na policzki nałożyć róż.
„Proszę jaka odmiana” skomentował ten wygląd Zygryd, mrugając porozumiewawczo do Derwana. Ten minął ją bez słowa, ale Sara zdążyła przywyknąć. Na ten moment jej stosunek do zachowania męża nazywała obojętnym.
W ich stronę zmierzał cały pochód złożony z kilkunastu jeźdźców i czterech powozów. Grupę prowadził niski, gruby mężczyzna z garbatym nosem. Zaraz za nim jechało jego przeciwieństwo – człowiek niezmiernie wysoki i przeraźliwie chudy. Miał siwe, przerzedzone włosy, pociągłą twarz i skórę tak bladą, że przypominała umarłego. Gdyby nie gruby, ozdobiony kożuchem płaszcz, niewiele odróżniałoby go od oszczepu. Zwłaszcza że minę miał co najmniej nietęgą, jakby wkroczył do krainy smrodu. Jego chłodne spojrzenie spoczęło na Sarze i wtedy zmarszczył nos.
Dziewczyna poczuła, jak jej palce zaczyna pokrywać pot, więc wytarła je szybko o spódnicę.
W pierwszej kolejności Derwan przywitał szczupłego, później skinął grubszemu, by ściskać dłoń każdego przybyłego.
Sara stała, jakby stopy wrosły w  drewniany podest, aż w końcu Zygfryd popchnął ją do przodu i zaprowadził do grupy, która aktualnie wyraziła szczere zainteresowanie Milanem.
– Nigdy nie widziałem gwardii – mówił ten grubszy. – Poza samym Racławem, ale on wtedy był podrostkiem, nie starszym niż ty. Ile właściwie kopiesz?
Milan zmarszczył brwi, nie rozumiejąc pytania.
– Ile masz lat – podpowiedziała mu Sara, kiedy cisza zaczęła wżynać się w kości. Wtedy też została dostrzeżona przez wszystkich przybyszy a ich wzrok wcale nie należał do przyjemnych.
– Szesnaście – odpowiedział sucho Milam.
– Szesnaście ziemnioków? – wyraził zdumienie mężczyzna, a stojący obok niego kompan zwęził usta. – Wyglądasz na wimcyj. Co najmniej osiemnaście ziemniaków, albo i nawet…
Nie zdążył dokończyć. Przerwał mu gromki śmiech chudego. Jego głos odbijał się echem od otoczenia, a po chwili zawtórowali mu pozostali.
Milan wcale nie wyglądał na rozbawionego, co najwyżej skonsternowanego.
– Idź ty z tymi ziemniokami – wycharczał w końcu wysoki mężczyzna, ocierając łzy, które płynęły po jego policzkach. – Tym razem zasłużyłeś na pięć punktów.
– To i tak lepiej niż twój żart, Letor, o ciecierzycy i starej świni – oburzył się towarzysz. – Poza tym, spójrz na jego facjetę. Uważym, że zasłużył na co najmniej osiem punktów.
– Osiem to byś dostał, jakby mój bratanek się zaśmieł. Gdzie on właściwie jest?
– Wita chyba każdego konia, Kaznar – powiedział Zygfryd, szczerząc zęby. – A ta panna, to jego jest. – Poklepał Sarę po głowie.
– Jak jego, to już nie panna – zaśpiewał Letor. – Jak cię zowią, panienko?
– Sara – rzekła, rezygnując z poprawiania ludzi, których przecież nie znała.
– Niezbyt zmyślnie – mruknął.
– Stara trochę – skomentował Kaznar. – Dobrze, że Wichlera jest z nami.
Na całe szczęście z odpowiedzi na te nieprzyjemne uwagi wybawił ją sam Derwan.
– Nie widzę potrzeby, żeby ją tu sprowadzać – rzucił, ciągnąć za sobą białego wierzchowca.
– Nie jestem od potrzeby, tylko powinności – wychrypiała osoba, która do tej pory kryła się za plecami Sary.
Miała potargane, brudne włosy sięgające pasa, w które wplotła mech i gałązki sosen. Jej oczy były malutkie, paciorkowate, pozbawione rzęs, za to z krzaczastymi brwiami. Na prawym policzku widniała blizna, ciągnąca się aż do górnej wargi. Kobiecie brakowało przynajmniej kilku zębów, a pozostałe pożółkły jak u żebraka. Przy tym wszystkim miała tak wielkie łapska, że spokojnie rozgniotłaby w nich garść orzechów. Zgarbione plecy, wykręcona prawa noga i brodawka na czole tylko dopełniały ten przykry obraz.
Sara mimowolnie zrobiła krok w tył.
– Nie ma co uciekać, brzydulko, i tak spędzimy razem wieczór – wycharczała złowieszczo kobieta.
– Nie będziesz grzebać tam, gdzie ci nie zezwolę – powiedział beznamiętnie Derwan, przez co jego ostrzeżenie wcale nie zabrzmiało groźnie.
– Oczywiście, że nie. –  Mrugnęła okiem do Sary, którą dopiero wtedy naprawdę obleciał strach.
Na całe szczęście cała grupa zaczęła wchodzić do gospody, gdzie czekało na nich jadło. Sara nigdy jeszcze nie przebywała w towarzystwie ludzi tak głośnych. Cisza zapadała jedynie po nieśmiesznych żartach Letora albo Kaznara. Przy tym panowała wśród nich rodzinna atmosfera. Wszyscy nieustannie czuli potrzebę obmacywania każdej rzeczy, która wpadła im w ręce – talerza, świecznika, poduszki czy sukni gospodyni. Sara nie potrafiła do tego przywyknąć, nie w tak krótkim czasie, więc usiadła w kącie, chowając głowę za wielkim dzbanem.
Mogła dostrzec na nim własne odbicie, pełne strachu i niepewności. Widziała mrówkę, którą wrzucono do gniazda termitów. Tylko czekała, aż zostanie pożarta.
– Weź chociaż ty no przedstaw porządnie tę swoją Sarę, a nie cyrki odstawiesz – usłyszała, jak prycha Kaznar, a że straciła ochotę na wszelką zabawę, niemal położyła głowę na stole.
– Jesteś ty pewien, że to ta, co miała być? – zapytał już poważniej Letor.
– Tak – odpowiedział krótko Derwan.
– Jakaś tako mało wyjątkowa…
Nie chciała tego słuchać, więc wyślizgnęła się z gospody. Przystanęła na ganku, ale że ogarnął ją chłód, to ruszyła dalej. W bezruchu zimno uderzało bardziej.
Zajrzała do stajni i wcale nie była zdumiona, kiedy zobaczyła tam Milana.
Chłopak najwyraźniej również skorzystał z dnia wolnego na sprowadzenie odzieży do nienagannego stanu. Jego ciemne płaszcz gwardzisty odzyskał głębię koloru, co dla Milana wydawało się kluczowym punktem zadowolenia. Chociaż na twarzy nie widniał uśmiech, a uwagę w całości skupił na mocowaniu siodła, w tej chwili wyglądał o wiele mniej sztywno niż zazwyczaj.
– Już wyjeżdżasz? – zapytała, ukrywając płaczliwy ton.
Wiedziała, że gwardziści w podróże wyruszają nocą – czasami z konieczności, innym razem nawyku. Przyzwyczajeni do zimna jak również niebezpieczeństw ukrytych w ciemności, wybierali porę, w której trudniej wyśledzić ich ruchy.
– Tak, pożegnałem już Derwana i jego wuja – wyjaśnił krótko, nie przerywając ciągu czynności. – Nie mogę dłużej zwlekać.
– Rozumiem – kiwnęła głową. – Czy jeśli zobaczysz księżniczkę Gaję, prześlesz moje pozdrowienia?
Nie odpowiedział od razu. Najpierw sprawdził umocowanie siodła, poklepał konia po szyi. Dopiero potem podszedł do niej i złożył rycerski ukłon, tak zgodny z etykietą, że Sara nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
– Oczywiście – powiedział.
– Dziękuję. Szczęśliwej podróży, Milanie.
Pocałował jej rękę, ostatni raz skinął głową i wyprowadził konia ze stajni, zostawiając kobietę całkiem samą.
Sara długo stała jak zaczarowana. Nikt nigdy nie potraktował jej z takim szacunkiem.  Nawet jeśli w zamku traktowano ją dobrze, to żaden rycerz ani dworzanin nie kiwnął, nie pomachał, nie wspominając już o ukłonie. Widziała oczywiście takie zachowanie w stosunku do dam, ale ona należała do służby.
Chciała zostać w stajni. Zaryglować drzwi, zakopać się pod sianem, koczować do wiosny. Chciała, ale tego nie zrobiła. Palce u stóp zdrętwiały od zimna, dłonie zaczęły dygotać. Zaciskając zęby, wróciła do gospody, ale wśród pijanych mężczyzn nie widziała Derwana ani jego wuja czy chociażby Kaznara, którego pozycji nie potrafiła ocenić. Usłyszała kilka sprośnych żartów na temat jej urody, dlatego uciekła na piętro, gdzie mieściła była sypialnia. Zanim dotarła do drzwi, uwagę kobiety przykuł gromki śmiech wydobywający się z jednego z pomieszczeń.
– Starsze od niej rodzom dzieci – usłyszała i zamarła.
– Nie po to ją tu sprowadziłem – rozpoznała bezbarwny głos Derwana i policzki jej pociemniały bo doskonale wiedziała, o kim rozmawiają.
– Bla bla bla, przestań tak zgrzecić – dorzucił złośliwie Zygryd, który najwyraźniej towarzyszył mężczyznom. – W małżeństwie występuje albo to albo plotki, że jesteś fajfusem.
– Nie int…
– Interesują cię plotki – dokończył za niego. – Ciebie nic nie interesuje. Każdy normalny by ją przeciągnął z samej ciekawości, bo mu wolno. A ty czekasz na polecenie od wuja. Masz w ogóle, co w nią włożyć?
– Opanuj że nerwy, Zygfrydzie – polecił mu Lotar.
– Wybacz, ojcze. Nie rozumiem mego kuzyna. Ta Sara musi mieć coś w sobie, skoro król…
– Zygrydzie!
Wcale nie chciała słuchać, jak rozmawiają o niej jak o niedawno zakupionym bydle. Obietnica złożona Kasandrze była jedynym, co zatrzymało ją w miejscu.
– O jego wysokości pomówimy w Katul – rzucił nieprzejęty Derwan.
– Doskonały pomysł. Lepij opowiem ci, Zygfrydzue, co ostatnio zrobił twój syn.
– Ta zaraza? Co znowu? Ostatnio…
Usłyszała kroki na schodach, więc wycofała się wgłęb korytarza. Zanim zdążył przeskoczyć za kotarę przysłaniającą okno, dostrzegła ją córka gospodyni – młoda dziewczyna o nazbyt delikatnej urodzie i cichym głosie.
– Pani Saro – powitała kobietę po raz szósty tego dnia. W rękach trzymała misę z ciepłą wodą, z której ciężarem ledwo sobie radziła. 
– Pomogę ci – zaproponowała nerwowo Sara. –  Gdzie to niesiesz, he?
– Ja… do pani sypialni, pani Saro.
– Co?
Patrzyła w oczy dziewczyny, ale nie znalazła tam nic poza niewinnością. Dlatego złapała za drugą rączkę misy i zaczęła ciągnąć ją w stronę pomieszczenia, które zajmowała od kliku dni. Miała o wiele więcej siły niż dziewczyna, która ledwie dotrzymywała jej kroku.
Wniosły misę do sypialni i postawiły ją koło łoża. Pozornie wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Pościel idealnie usłana, ciężkie zasłony zakrywające światło księżyca, miedziany świecznik….
Pozornie, bo kiedy odwróciła się w stronę drzwi, te zostały zamknięte z donośnym trzaskiem.
– Dobrze, że już dotarłaś – wycharczała Wichlera, oblizując wargi.
Przez ciało Sary przeszedł dreszcz, ale nie cofnęła się. Zgarnęła jedynie córkę gospodyni za plecy.
– Co robisz w mojej komnacie? – zapytała i chociaż chciała zabrzmieć karcąco, w swoim głosie wyczuła strach.
– Jestem medykiem, nakazano mi sprawdzić twoją przydatność. To, że jesteś taka brzydka, nie oznacza od razu, że do niczego cię nie wykorzystają.
– Jak śmiesz!
– Wszystko za zgodą panującego. Twojego męża też, więc skończ te twoje oburzenia wieśniaczko. Młodzinka potwierdzi.
Sara spojrzała ze złością na dziewczynę, jakby ta miała wziąć odpowiedzialność za to, co właśnie ją spotkało.
– Pan Lotar kazał czynić przygotowania – wymamlała, pochylając głowę.
– Przygotowania do czego? – wyszeptała słabo Sara, czując, jak świat nagle zaczyna wirować i tonąć jednocześnie. Nie jadła zbyt wiele, ale nagle wszystko jej ciążyło i powróciło do przełyku.
Wichlera nie odpowiedziała. Jedynie wyszczerzyła wybrakowane zęby, by rzucić na blat stołu komplet blaszanych narzędzi, które Sara widziała pierwszy raz w życiu.
– Co to za spojrzenia? – rzuciła ironicznie. – Większe rzeczy z was jeszcze wyjdą.
Sara nic nie słyszała. Widziała jedynie gruby sznur, który Wichlera owinęła wokół wielkiej łapy.
Musiała uciekać, choćby przez okno.
Zanim zrobiła krok, została rzucona na łóżko przez o wiele silniejszą kobietę. Wierzgała nogami ja dzika. Chciała krzyczeć, ale córka gospodyni włożyła jej w usta białą chustkę, przez co Sara niemal zakrztusiła się własną śliną. Tę słabość wykorzystała Wichlera i przywiązała jej ręce do haka nad łożem.
– Wszystko będzie dobrze – wyszeptała do niej dziewczyna. – Każda kobieta przez to przechodzi. To nawet nie boli.
Nie uwierzyła… ale jej wiara nie była warta nawet sznura, który oplatał jej nadgarstki.
Miała tylko nadzieję, że straci przytomność, zanim Wichlera zacznie swoje zabiegi.
Nie straciła.


***


Kiedy Lotar wrócił do głównej sali w gospodzie, większość mężczyzn ledwo stała na nogach. Kilka okazów spało pod stołem, inni śpiewali do talerza, jeden urządzał dzikie tańce przy barze. Lotar zamlaskał z niesmakiem, a jego syn wywrócił oczami. Jedynie Derwan wyglądał na nieporuszonego. Podszedł do najbardziej trzeźwego i zapytał:
– Gdzie jest Sara?
Dopiero wtedy starszy mężczyzna dostrzegł, że kobiety nie było wśród obecnych.
– Pewnie poszła odpocząć – skłamał, chociaż prawda powinna być dla Derwana jasna i oczywista.
Lotar uważał, że pytanie bratanka o zgodę w tej kwestii to aż nadto. Nie widział sensu mieszano go w sprawy, które i tak powinny pozostać między kobietami. Zwłaszcza, że ten i tak nie kwestionował niczego, co mu polecono.
Dlaczego w takim razie Lotara obleciał strach?
Derwan nie zadał dodatkowych pytań. Opuścił ich towarzystwo i poszedł na piętro.
Zygfryd wzruszył ramionami i sięgnął po dzban piwa, ale Lotar stał w miejscu. Czekał. Przewidywał najgorsze, ale liczył na spokojniejszą naturę mężczyzny. Nawet jeśli od urodzenia był „inny”.
Derwan zszedł na dół z dokładnie takim samym wyrazem twarzy jak przez cały dzień. Jednak to nigdy nie wyrażało jego nastroju. To, że minął ich bez słowa, o wiele bardziej.
Zygfryd ruszył krokiem kuzyna, ale Lotar zamiast tego przeszedł na drugi poziom gospody.
Na długim korytarzu zobaczył klęczącą na ziemi Wichlerę. Rękawy sukni miała podwinięte aż po łokcie, a dłonie i przedramiona pokrywała krew. Jednak nie to oszołomiło mężczyznę. W szeroko otwartych oczach kobiety zobaczył grozę. Z trudem łapała oddech, trzymając rękę na sercu. Przy tym wszystkim gadała do siebie w południowym języku, którego mężczyzna nie rozumiał.
– Niesamowite – wycharczała w końcu, wciąż nie mogąc podnieść się z podłogi.
– Co jest niesamowite? – Lotar przerwał jej przerażający amok.
– NIC! – wrzasnęła nagle. – Nic, nic – powtórzyła o wiele ciszej. – Nic, nic, nic – zaśpiewała po raz kolejny.
– Skąd tyle krwi, zranił cię? – zapytał z troską, wyciągając rękę, by pomóc kobiecie wstać.
– To jego wina! – wrzasnęła. – Jakby spełniał swoje obowiązki, to by się z niej tyle nie ulewało.
– Słucham? – wybełkotał, odrzucając myśli, które napłynęły do jego głowy.
– Nic – wycedziła złowieszczo, a potem powtórzyła – Nic, nic, nic, nic, nic…
… nic…
Z nieba zaczął padać zimny deszcz, kiedy Derwan schował do pochwy przełamany miecz. Czuł na twarzy zgniłe krople, ale nie zatrzymał się, dopóki jej nie znalazł.
Widział, jak wymiotuje odgarniając mokre włosy. Kiedy go zobaczyła, spróbowała wstać, ale opuściły ją siły i upadła wprost w cuchnącą wydzielinę.
– Odejdź – kwiliła żałośnie, ale to go nie powstrzymało. Derwan złapał Sarę pod kolanami i plecami, by podnieść ją z mokrej ziemi. Patrzył przed siebie, trzymając na rękach te kupkę nieszczęścia, która łkała mu w ramię, wbijając paznokcie w szyję.
– Zniszczyła mi suknie – wychrypiała.
– Dostaniesz drugą – powiedział.
– Nie chcę! – jęknęła. – To prezent od księżnej, mój własny.
– Dostaniesz drugą w prezencie i na własność. Taką samą.
– W stolicy nie robią takich rzeczy. Nikt mi nie powiedział…
Wniósł ją do gospody, później do sypialni, w której spał razem z Zerandem.
– Wynocha – rzucił krótko do śpiącego mężczyzny, a ten wstał jak rażony piorunem i bez ociągania wywlókł się z pomieszczenia.
Położył Sarę na niewielkim łóżku.
– Nie chcę tego więcej widzieć – szepnęła.
Pomógł jej zrzucić ubranie, a ona nie czuła ani grama wstydu. Rozżalenie ogarnęło ją do tego stopnia, że nie dostrzegała niczego złego w nagości, śladach krwi, niedoskonałościach skóry. Kiedy dotknął uda, mimowolnie zadrżała. Wciąż zmagała się z bólem. Jednak w jego ruchach nie było niczego intymnego. Zmył z niej najbardziej widoczny brud wilgotną ścierką, przykrył ciepłą pierzyną.
– Dlaczego to robisz? – zapytała, wcale nie oczekując odpowiedzi. – Poślubiłeś obcą osobę, bez pozycji, szczególnych zdolności czy urody. Nawet mnie nie lubisz, nigdy ze mną nie rozmawiasz, nie chcesz mnie jako kobiety. Nie sądzę nawet, byś czegoś ode mnie oczekiwał. Po cóż? To jakaś polityka, której głupia służąca i tak nie zrozumie?
Powiedziała to wszystko na wydechu i pod koniec zabrakło jej tchu.
– Wiem, i tak będziesz milczał. Nawet nie udajesz, że jestem w tym wszystkim istotna i dziękuję ci za to… ale jeśli któryś z twoich kompanów znowu nazwie mnie brzydulą…
Nie wiedziała, co mogłaby zrobić. Nie miała nikogo, kto by się za nią wstawił. Nie dysponowała siłą, dzięki której mogła wygrać.
– Nie jestem taka okropna – mówiła dalej, bo kiedy wypełniała cisze brzmieniem własnego głosu, czuła się bezpieczniej. – Może nie przyszłam na świat jako ślicznotka, którą kąpano w mleku. Nie mam nastu lat, pięknego ciała, błyszczących włosów, delikatnych dłoni, niczego… ale nie jestem taka okropna.

– Nie jesteś – powiedział w końcu, przerywając jej monolog. – Nie jesteś i nigdy nie będziesz tak okropna jak świat, na który patrzę. 

***

Widzę, że w ostatnim czasie świat blogów nieco przysnął, dlatego wrzucam kolejny rozdział, żeby się nie stać częścią tej ogólnej śpiączki ;p 

Ciekawi mnie, co teraz myślicie o Sarze i Derwanie, kiedy mogłam w spokoju dokończyć o nich rozdział. Huhu, ciekawe czy będą z tego dzieci, taki z niego romantyczny typ ;d

Następny rozdział to Kasjan, Ida i Aaron, więc będzie krok do przodu, jeśli chodzi o tajemnicę przełamanego ostrza. 

Trzymajcie się ciepło w tym zimnym miesiącu!