Za murami fantazji
Zimne krople uderzały w podłoże z taką siłą, że nawet
pokryte liśćmi drzewa nie chroniły przed deszczem. Nadar czuł, jak jego ubranie
moknie, a zimno przenika przez klatkę piersiową i wlewa strumieniami do spodni.
Przeklinał głośno, złorzeczył, ale nic nie mógł zrobić… bo Kasjan postanowił
stać na skale i wpatrywać się w horyzont. Nie to, że cokolwiek zobaczył. Mgła
rozścieliła swoją iście artystyczna pierzynę, otulając świat… a zresztą kogo to
obchodzi?
Podróżowali razem przez wiele lat, więc mieli okazję poznać
każdą, najmniejszą część swojej osobowości. Dlatego wiedział, że jego
towarzysz, jak coś postanowił, to nawet zamieszki nie dawały rady go
powstrzymać.
Gdyby to ktoś inny zmusił go do postoju w taką ulewę,
pewnie by wybił mu zęby… ale Kasjan to Kasjan, a Nadar go lubił.
… a warto dodać, że Nadar niewiele osób lubił.
Pamiętał dzień, w którym go poznał. Słyszał o nim, czasami
mijał na dziedzińcu, ale nigdy nie zwracał uwagi. Dopiero kiedy przeniesiono
tego dzieciaka pod komendę Zosimy, musiał skupić na nim uwagę. Nie okazał się
może takim gówniarzem, jak w wyobrażeniach Nadara. Dzieliły ich zaledwie dwa
lata, ale Kasjan wciąż miał mniej niż dwadzieścia pięć lat, a on więcej. Teraz
byli prawie o dekadę starsi… prawie… no prawie.
Wtedy wcale nie zachwycała go myśl, że miał walczyć u boku
człowieka o głowę od niego wyższego, z wielkimi łapami i mieczem cięższym od
większości kobiet, które… odwiedzał. Nie ze względu na jakieś poczucie
niższości, po prostu życie mu pokazało, że wielką broń nosiły bezmózgi, a
pokaźna postura nadrabiała za zdolności walki. Kasjan doprawdy nie należał do
wielkoludów, daleko mu do niedźwiedzia, tylko – kto do cholery nosi taki miecz?
– Mam nadzieję, że jesteś lepszym rycerzem niż wyglądasz –
burknął na przywitanie. – Zazwyczaj nie wątpię w decyzje dowódców, do oddziałów
niezależnych nie przyjmują debili z przerośniętym ego… ale jak na ciebie
patrzę, to ryj masz iście szlachecki.
– Tak straszcie cię interesuje moja pozycja społeczna? –
zapytał kompletnie niezrażony, co nieco zbiło Nadara z tropu.
– W zasadzie, to mam ją w dupie. Ciekawi mnie tylko, jak
walczysz – odparł szczerze, drapiąc poparzoną skórę za uchem. Czasami okropnie
go swędziała.
– Ale lubisz sobie pogadać?
– No lubię – zarechotał, wyciągając do niego rękę.
Sam nie rozumiał, dlaczego to zrobił. Z jakiegoś powodu
wiedział, że coś ich łączyło, chociaż widzieli się po raz pierwszy. Kasjan
chyba poczuł to samo, bo jego uścisk był silny, ale pozbawiony tej chorej
rywalizacji, która cechowała większość rycerzy.
– Możesz mówić co chcesz i ile chcesz, bo ja rzadko słucham.
Nie skłamał. Naprawdę, Kasjan pozostawał głuchy na
wszystko, co akurat mu nie pasowało. Zupełnie jakby trochę żył tutaj, a trochę
w jakiejś odrębnej rzeczywistości, gdzie sam sobie dowodził, rządził, a w sumie
to siedział na tronie z koroną na głowie.
W trakcie wyprawy przed pierwszą konfrontacją z
południowymi zamęciarzami, Nadar wciągnął go w drugą rozmowę. Miało to miejsce
dziesięć dni po ich pierwszym spotkaniu. Do tamtej pory nieustannie coś
komentował, ale nie wchodził w dłuższe dyskusje. Dlatego też właśnie ta
wieczorna utkwiła mu w głowie.
– Nigdy wcześniej nie pracowałeś jako rycerz niezależny,
co? – zapytał w większej mierze retorycznie, bo doskonale znał odpowiedź.
– Niezależność mam w naturze – odparł Kasjan, grzebiąc
kijem w ognisku, które rozpalili kilka godzin wcześniej.
Powoli dogasało, ale mężczyźni nie znaleźli więcej suchego
drewna. Nadar praktycznie nie widział twarzy swojego kompana, zaledwie ciemne
oczy odbijały liche światło ogniska.
Musiał przyznać, że Kasjan z gęby pasował do tej sekcji
rycerzy. Chociaż samo słowo „niezależność” nijak przystawało do rzeczywistości.
Wszyscy podlegali odpowiedniemu dowódcy, Racławowi oraz obecnemu następcy
tronu. Ich polecenia nie podlegały dyskusji. Tak samo ciężył na nich obowiązek
szacunku wobec starszych rangą i służbą. Różnice polegały na tym, że oni
wyruszali bez kapitana, zdani na siebie jak również osoby im towarzyszące.
Zaufanie miało kluczowe znaczenie, chociaż trudno określić jego zakres. Rycerze
wymyślili własny sposób, ale ten nie zawsze zdawał egzamin.
– Nie musisz wiele o sobie gadać, tutaj każdy ma tajemnice
– rzucił Nadar, siadając na kupie piachu, która tworzyła niewielkie
wzniesienie. – Mamy taką zasadę, ze partner wie o tobie dwie rzeczy. Jedną,
jako odpowiedź na pytanie i drugą, którą sam chcesz mu zdradzić. Ani mniej ani
więcej. Minimum zaufania, zabezpieczenia, więcej nie chce mi się słuchać.
Możesz oczywiście odmówić, ale wtedy nasz związek nie ma przyszłości – skończył
wysokim, kobiecym głosem, parodiując jedną ze swoich kochanek.
– Wbrew temu, co sądzisz – rzekł po chwil namysłu Kasjan,
nie odrywając wzroku od dogorywającego ognia. – Nie mam nic do ukrycia.
– Taa, jasne – prychnął. Jednak nie chciał wnikać, bo nie
tak widział swoją rolę. Nie posiadali zresztą tyle czasu. – Jesteś młodszy, to
przysługuje ci wątpliwy zaszczyt pierwszeństwa.
Kasjan długi czas nic nie mówił, stąd też Nadar sadził, że
obmyśla coś iście diabelskiego, co miałoby zbić go z pantałyku. Szybko
skorygował takie myślenie, bo mężczyzna zadał pytanie najbardziej banalne z
możliwych.
– Skąd masz tę bliznę? – Wskazał na ślad po oparzeniu na
głowie Nadara, który nie powstrzymał rechotu.
W końcu ciekawość partnera przypominała tę typowego
gówniarza.
Każdy, kto walczył, nosił na ciele mnóstwo śladów. Chłopców
kopiących na polu ziemniaki to interesowało, ale nie rycerzy. Ci zwracali uwagę
na inne sprawy, a jeśli w ogóle napominali o ranach, to w ramach ogólnego
narzekania, ewentualnie dla zabicia czasu.
– Ojciec przywalił mi w łeb pogrzebaczem. Tak się ostało. –
odpowiedział, wzdychając głośno.
Na całe szczęście, jakkolwiek pytanie nie należało do
zmyślnych, reakcja na odpowiedź nie należała do szczeniackich. Kasjan jedynie
kiwnął głową, powstrzymując komentarz.
– Teraz twoja kolej – rzucił tylko, odgarniając ciemne
kosmyki z twarzy.
Nadar znał już swoje pytanie. Wymyślił je, jeszcze zanim
przydzielono ich do jednej grupy.
– Jesteś bękartem króla? – rzucił jakby od niechcenia,
chociaż nie mógł zaprzeczyć, że nie był całkiem obojętny. Nie zżerało go od
środa jak niektórych, ale i tak rzucił ukradkowe spojrzenie na
towarzysza.
Ten zmarszczył brwi, ale nie wyglądał na przejętego.
Najpewniej pytano go o to nie raz. Plotkarstwo należało do standardowych
rozrywek w Lagarze, o wiele gorszych niż bójki.
– Nie – odrzekł w końcu… a Nadarowi to wystarczyło.
– Ja mam jednego – zmienił temat. – Chwała, bo nie wie, że
to ja zbałamuciłem jego matkę. Oby tak pozostało.
Tym razem wyraz twarzy Kasjana uległ zmianie. Mężczyzna
wbił spojrzenie w Nadara, ale co dokładnie miało to oznaczać, diabeł wiedział.
– Oby tak pozostało? – zapytał cicho. – Obleciał cię strach?
– A gdzie tam! Bachor żeby miał przerażać – prychnął Nadar.
– Ale co mu po takim zjebanym ojcu? Lepiej niech siedzi tam, gdzie teraz
siedzi. A to małżeństwo… pierwsza klasa – zarechotał głośno. – Zresztą, kto się
na to decyduje? Śluby są dla samobójców.
– Ja mam żonę – rzekł twardo Kasjan, jakby właśnie toczył
wojnę na słowa.
– Jakaś miejska dziewka? – zapytał niezrażony. Fakt, że
jego partner zupełnie inaczej patrzył na świat, wcale mu nie przeszkadzał. –
Chociaż… nie wyglądasz na takiego. Pewnie wziąłeś odpicowaną szlachciankę.
– Nie. – Położył się na plecach, patrząc na jaśniejące na
niebie gwiazdy. – Moja żona jest jedną z Czystych…
***
Po tylu latach Nadar wciąż nie wiedział, w jaki sposób
Kasjan przygruchał sobie plemienną kobietę. Do niedawna nie miał do czynienia z
krewnymi Idy, ale sam kontakt z ludźmi o pradawnych korzeniach nie pozostawiał
złudzeń. Oni strzegli własnej krwi o wiele bardziej niż ziemi, którą przecież
traktowali jak świętość. Nie pozwalali na żadne związki mieszane.
Pewnie gdyby go zapytał, to by się dowiedział. Jednak tak
naprawdę, wisiało mu to.
– Skończyłeś już? – zapytał, plując wodą, kiedy Kasjan
zeskoczył ze skały i podszedł do Krodo.
Koń prychnął wściekle, prezentując cierpliwość i uległość
rozszalałego dzika, ale pozwolił rycerzowi poprawić siodło.
– Najlepiej, jakbyśmy zdążyli przed zmrokiem – rzucił tylko.
– Jesteś tego pewien? – wycedził po raz setny, zrzucając
przemokniętą pelerynę, która na tym etapie jedynie mu ciążyła.
– Nie mam zamiaru roztrząsać tego po raz kolejny.
– Zrobisz, jak uważasz – zawołał, zarzucając materiał na
szyję klaczy, która mu towarzyszyła w podróży. – Po prostu twoje
zainteresowanie tym chłopakiem mnie ciekawi. Nigdy nie przejawiałeś
przywiązania wobec kogokolwiek z Lagary.
Kasjan nie uznał za istotne, żeby odpowiedzieć, ale Nadar
wiedział swoje. Nawet jeśli młodszy rycerz przedstawił zestaw logicznych
argumentów na takie a nie inne zachowanie, to on wyczuł w nim dziwne,
niewytłumaczalne emocje. Dotyczyło to tak samo Idy, pomysłodawczyni tego planu,
tylko że ona zawsze myślała pokrętnie.
– Pantofel – burknął, ale tak jak oczekiwał, Kasjan nie
zareagował.
Dla Nadara również cała ta akcja była podejrzana. W
przeciwieństwie do innych, wierzył w przypadki. Tylko że wysłanie do lasu
Czystych akurat tego dzieciaka, który tak silnie reaguje na właściwości tego
plemienia, nie mieściło się w jego definicji tego pojęcia. Dodatkowo Ida
stwierdziła coś, czego Nadar nie rozumiał, ale ona uznała to za bardzo ważne. Ględziła
o plemiennych pierdołach, Kasjan słuchał tego jak wyroczni, a on mógł co
najwyżej prychać… bo ona zażyczyła sobie Aarona i nikt nie miał mocy wybić jej
tego z głowy.
Szkoda tylko, że przy okazji będą musieli działać poza
rozkazami dowódcy.
Dalszej rozmowy nie prowadzili. Ochotę, o ile taka w ogóle
istniała, odebrał im zryw porywistego wiatru. Wskoczyli więc na konie i pognali
przed siebie, słysząc jedynie uderzenie kopy o błotniste podłoże.
Nadar głupi nie był. Wiedział, że ten dzieciak, Aaron, miał
twarz podobną do Idy. Jeśli ktoś kiedyś spotkał plemię Czystych, to pewnie
dostrzegł i to. Może wysłanie do „swoich” miało go jakoś sprawdzić. Czy ten
egzamin zdał? Na to pytanie próbował odpowiedzieć Kasjan, ukrywając
jednocześnie tajemnicze ostrze i planując przekręt.
Otrzymali typowe zadanie do wykonania, więc młodszy
mężczyzna zrzucił je na Nadara, sam poleciał kombinować. Musiał w końcu zdobyć
informacje gdzie przebywał Aaron, jak go stamtąd wyciągnąć. Oczywiście tak,
żeby nikt się nie kapnął, bo dowódcy o zgodę nie pytał. Mógł zadbać o list od
następcy tronu, ale po co? Przecież tuptanie po granicy robiło większe wrażenie.
Nieładnie w obecnych okolicznościach tak mówić, ale mieli
ogromne szczęście, że padła twierdza w Deszczowych Wzgórzach… i że dzieciak to
przeżył. Skończył z kilkoma ranami, ale dwa tygodnie w lecznicy to więcej niż
dość. Kasjan go znalazł, zanim ten został zbadany… cholera wie, jakim cudem.
Wcale nie tak łatwo wypatrzeć konkretną twarz wśród setek rannych… a on tam
poszedł i odszukał, co chciał. Teraz mieli jedynie tam wrócić po poskładanego
do kupy szczeniaka.
Nie rozmawiali w czasie podróży. Fakt, że z rzadka to
robili. Nie tylko ze względu na milczącą osobowość Kasjana, czy utrudniony
kontakt w trakcie jazdy. Pogoda zaczęła siać taki zamęt, że obydwoje mieli dość
wyprawy, siebie i życia.
Kiedy dotarli do zastępczego obozowiska, woda ściekała z
nich jak ze szmaty wyciągniętej z jeziora. Przypominali bardziej kupę prania
niż ludzi, ale Kasjan i tak dziarsko wkroczył do zamkniętego terenu. Przywitał
go strażnik… a zrobił to, jakby spotkał pana świata.
– Wasza rycerskość! – zawołał sześćdziesięcioletni
mężczyzna w za dużej zbroi.
Gdyby ocenić jego postać względem Nadara, okazałby się
niskim, drobnym człowiekiem, o ciemnych włosach i lichym wąsie. Gdyby ocenić go
względem Kasjana, to okazałby się kurduplem, o włosach brązowych i, ojej, wąs,
jaki śmieszny.
– Wasza rycerskość? – powtórzył bezgłośnie Nadar, na tyle
zaskoczony, że nawet nie wiedział, jak zakpić.
– Witaj, Fryderyku – Kasjan bynajmniej nie podzielał
zdumienia jego partnera. Wyciągnął dwukrotnie większą dłoń do prawie dwukrotnie
starszego strażnika, a ten, zamiast ją uścisnąć, padł na kolana.
– Niesamowite – skomentował Nadar, kiedy na twarzy wciąż
młodszego rycerza zakwitło zakłopotanie.
– Wstań, cóż ty wyprawiasz – mówił szybko, kiedy Fryderyk
zalał się łzami i omal nie przywalił głową o podłoże w tym swoim
uniżeniu.
Wtedy Nadar nie wytrzymał i parsknął.
– Witam i ciebie, szanowny rycerzu – tym razem Fryderyk
przemówił do Nadara, a ten mógł odpowiedzieć jedynie grymasem.
– Gdzie on jest? – zapytał Kasjan, kiedy strażnik w końcu
wstał i spojrzał gdzieś w okolice jego nosa, by zaraz pochylić głowę.
– Zaraz po niego poślę, wasza rycerskość – zawołał i
podreptał do najbliższego namiotu, a Nadar wybuchnął śmiechem.
– Coś cię trapi? – rzucił Kasjan z irytacją, kiedy Nadar
nie przestawał rechotać pod nosem.
Na dźwięk głosu rycerza chrząknął głośno i odkasłał trzy
razy.
– Nic, wasza rycerskość – odparł, szczerząc złośliwie zęby.
Czekali jedynie chwilę, ale i tak okropnie zmarzli. Wiatr
był zimny i przeszywający, nawet drewniane konstrukcje obozowiska przed nim nie
chroniły.
Co jakiś czas mijali ich rycerze spod chorągwi Zagrzyckich,
zerkając z ciekawością. Zaraz potem doczekali powrotu Fryderyka w towarzystwie
wyższego do siebie młodzieńca o czarnych jak smoła włosach i wciąż świeżym
rozcięciem na bladym policzku. Nie nosił stroju gwardzisty, przez co
prezentował się wręcz egzotycznie.
– Podczas walki na polach wybuchł pożar – odpowiedział na
nieme pytanie Nadara Aaron, poprawiając płaszcz, który sprezentował mu Fryderyk.
– Zaraz przyprowadzę dodatkowego konia, panie – obiecał
strażnik, a Kasjan obdarzył go łaskawym spojrzeniem.
„Co tu się, kurwa, dzieje?” pomyślał Nadar i stwierdził, że
tym razem zapyta. Oleje zmowę milczenia o przeszłości, inaczej jego żołądek nie
wytrzyma.
Los chciał, że nie zdążył zadać pytania, bo giermek zaraz
wrócił z niby białym, ale pożółkłym ogierem. Był okropnie brzydki, miał krzywe
nozdrza, niesymetryczny zad i przykrótki ogon.
Nadar od razu go polubił.
Kasjan nie zwrócił na niego uwagi. Wzrok utkwił w Aaronie,
który z każdym postawionym krokiem maskował wyraz dyskomfortu.
– Dasz radę prowadzić konia? – zapytał go bezbarwnie, bo
ukrywanie emocji zawsze szło mu dobrze.
– Tak – odrzekł zawzięcie chłopak, zaciskając zęby.
– Masz szczeniaku pecha do tych podróży co? – parsknął
Nadar, dosiadając własnej klaczy. – Druga sprawa, a ty znowu ledwo łazisz.
Aaron zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów, ale nic nie
odpowiedział. Sam wskoczył na podarowanego konia i całą uwagę skupił na
przestrzeni przed nim.
– Zdobyłeś tę przepustkę? – Kasjan zwrócił się do Nadara.
– No.
Nie oczekiwał rozbudowanej odpowiedzi, więc pożegnał
Fryderyka i przywołał do siebie Krodo. Strażnik, który w dawnych latach uczył
go pierwszych podrygów z mieczem, odskoczył do tyłu i wtedy demoniczne zwierzę
przeszło obok niego, by agresywnie przetrzeć kopytami ziemię.
Fryderyk nie pamiętał Krodo, chociaż koń przybył na ich
ziemie, jeszcze zanim mianowano go na strażnika. Zresztą, jako źrebak posiadał
paskudny charakter, ale trudno nazwać go groźnym. Od początku szkolono go tak,
żeby akceptował jednego jeźdźca i chociaż przekroczyło to granice
zdrowego rozsądku, to Kasjanowi pozostawał posłuszny bez względu na
okoliczności.
Wyruszyli bez ociągania i niemal przez całą podróż deszcz
padał im na głowy. Dopiero kiedy stanęli na rozdrożu, niebo pojaśniało i zamiast
ciężkich kropel w powietrzy frunęła zimna mżawka.
– To jest ten moment, w którym możesz się jeszcze wycofać –
rzucił do Nadara Kasjan, odgarniając mokre włosy z twarzy.
– Nie – odpowiedział mu rycerz. – Jadę dalej na wschód, ty
korzystaj z zabawy ze swoją kobietą. – Nie mógł powstrzymać złośliwości.
Parsknął, wyobrażając sobie ten obrazek. – Ale kiedy wrócę, chcę wiedzieć, co
to był za teatr, wasza rycerskość.
Kącik ust Kasjana zadrżał, ale mężczyzna powstrzymał
śmiech… albo przejaw irytacji.
– Dalej na wchód jest granica – wtrącił Aaron, marszczą
ciemne brwi. Pod względem strojenia min wyjątkowo pasował do Kasjana.
– Dzięki, gówniarzu za tę informację, na pewno mi się nie
przyda – zakpił rycerz, ale Aaron albo tego nie dosłyszał albo miał znajomą
Nadarowi skłonność błyskawicznego wywiewu z głowy informacji. Było to na tyle
upierdliwe, że komunikat nawet nie trafiał do części mózgu odpowiadającej za
rozumienie.
– Nie musisz się tym martwić – powiedział do Aarona Kasjan,
a ta informacja najwyraźniej została zakodowana, bo chłopak kiwnął głową.
Starszy rycerz zaraz potem powiedział bezpośrednio do Nadara. – Liczę na
ciebie. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za jakiś czas obraz nabierze kształtów…
– Ale wciąż będzie brakować mu kolorów – skończył Nadar. –
Powodzenia, wasza rycerskość, a ty szczeniaku pilnuj siedziska, żebym następnym
razem zobaczył cię w całości.
Aaron nie nosił żadnych widocznych uszkodzeń, ale sam fakt,
że krzywił twarz przy każdym gwałtownym ruchu, wystarczył. Nie ulegało
wątpliwości, że chłopak wciąż cierpiał przez rany z poprzedniej wyprawy. Samo
zdarzenie z mieczem budziło niepokój, ale przecież przed tym wszystkim Czyści
mocno go poturbowali. Ida z trudem poskładała kości. Byle jaki rycerz na jego
miejscu pewnie by nie opuścił łóżka przez kilka miesięcy. Gwardziści rzadko
sobie na to pozwalali.
Nadar też nie miał chęci się nad sobą rozczulać. Ściągną
koniu wodze i pognał w tylko sobie znanym kierunku.
Czas zająć się tym, co miało być zrobione…
***
Standardowo raz w miesiącu wstawiam rozdział i teraz też macie kilka stron o Nadarze, Kasjanie i Aaronie. Nie będę ukrywać, że lubię pisać o tej trójce. W następnej części będzie nieco więcej o Milanie, pojawi się też ważna, nowa postać.
Napiszcie mi, co myślicie teraz albo kiedyś.
Ściskam wszystkich! ; ))