– No aż tak słabi też
nie są, żeby nie dać rady młodzikowi.
Fred powiedział to z
lekceważeniem, ale ani na Aaronie ani na Kasjanie nie zrobiło to większego
wrażenia.
– Myślisz, że jak
gwardia, to wykosi bez wysiłku? No ciekawe… NIE PATRZ TAK NA MNIE! – huknął mężczyzna,
widząc rozbawienie w oczach Kasjana. – Świetnie, sam na to zapracowałeś.
Po tych słowach
odwrócił się i odszedł, żeby przywołać rosłego mężczyznę o kruczoczarnej
brodzie.
Aaron spojrzał na
Kasjana, próbując odczytać jego intencje. Jednak wyraz twarzy starszego rycerza
pozostał nieodgadniony.
– Walcz tak, żeby nie
zrobić mu krzywdy, bo Fred będzie wściekły – powiedział do niego, klepiąc po
ramieniu. – I tak, żeby mieć potem siłę wracać. Jak nie dasz rady, zrezygnuj.
Aaron kiwnął głową, nie
spuszczając spojrzenia z przeciwnika, który powoli wkraczał w jego przestrzeń.
Kasjan podał mu kij, którym miał walczyć, a on zacisnął na nim palce.
Przyjął pozycję do
ataku, a rycerz naprzeciw niego parsknął i stanął w lekkim rozkroku.
– Zapytaj go o imię –
powiedział Kasjan na tyle cicho, że mężczyźni niedaleko nich nie
mogli go usłyszeć.
– Po co? – mruknął
chłopak, próbując nie tracić koncentracji.
Fred również tłumaczył
coś jego przeciwnikowi, najpewniej udzielając rad, jak wygrać z gwardzistą.
Musiał sporo wiedzieć o technikach z Lagary, skoro znał wielu jej mieszańców.
– Nigdy nie wygrasz walki, jeśli nie będziesz
wiedział, kim jest twój przeciwnik – powiedział Kasjan, również nie spuszczając
wzroku z rycerza naprzeciwko. – Możesz go uderzyć, powalić, a nawet zabić, ale
to nie zwycięstwo.
Aaron zmarszczył brwi,
uważnie słuchając, ale nie do końca trafiały do niego słowa starszego
gwardzisty. Kasjan kierował swoim losem w sposób, którego nie rozumiał nie
tylko on, ale i pewnie połowa mieszkańców Lagary.
– Poznając imię wroga –
kontynuował powoli, głosem niemal dydaktycznym, gdyby nie nuta
zniecierpliwienia, która zaburzyła całe wrażenie – okazujesz mu szacunek i
jednocześnie zyskujesz motywację, cel, który nie pozwoli ci na zapomnienie. Od
tego zawsze zaczyna rycerz, inaczej postępuje pospolity żołdak albo zbieg.
Takie określenie pewnie
by pasowało do Aarona, ale chłopak nie zdążył o to dopytać, bo przeciwnik
stanął naprzeciw niego i zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów.
– Jak cię zwą? –
zawołał do niego Aaron, z lekkim ociąganiem, wciąż niepewny słów rad Kasjana.
– Gawin – odpowiedział
przeciwnik, unosząc brwi.
– No to zaczynajcie –
rzucił Fred, stając w lekkim oddaleniu.
Gawin otworzył usta,
żeby coś powiedzieć, ale nagle zmienił zdanie i zaatakował.
Aaron od razu
przeskoczył w bok.
Zanim dojdzie do
konfrontacji, musiał poznać styl tego Gawina. Mężczyzna sprawiał wrażenie silnego,
szczególnie po ocenie sposobu poruszania. W tym wypadku bezpośrednie starcie na
nic się nie zda, w pierwszej kolejności musiał go spowolnić.
Uniknął kija przeciwnika,
mijając go pod ramieniem i stając za plecami.
„Silni ludzie zazwyczaj
tracą na zwinności, ale nie należy ulegać pozorom” dodał w myślach. Aaron mimo
postury walczył szybko, bo tak nauczyło go życie.
Gawin odwrócił się, by
ponownie zaatakować, ale nie włożył w uderzenie całej siły. Dlatego Aaron
sparował cios własną bronią.
Tak jak przypuszczał,
rycerz był silny, zapewne zdecydowanie mocniejszy od niego. Musiał przez to
zrobić krok w tył i wywinąć kij, żeby uwolnić ramię od ciężaru.
Gawin jednak nie
pozwolił mu przejść do kontrataku. Mężczyzna uderzył łokciem w jego bark, przez
co Aaron stęknął z bólu i na moment stracił koncentrację.
Rycerz nie dał mu
chwili na zebranie myśli. Jego ataki, choć wolniejsze, należały do precyzyjnych
i niemal niedźwiedzich. Nie ulegało wątpliwości, że szala zwycięstwa
przechylała się na stronę Gawina.
Chociaż, tak naprawdę
Aaron nie wygrał do tej pory żadnego rycerskiego pojedynku. Po wielu latach
rozpaczliwej walki o życie, nie potrafił docenić wagi zwycięstwa dla samej
chwały.
Tylko tym razem czuł
inaczej. Nie wiedział, czy to przez fakt, że potrzebował ruchu czy ze znużenia.
Może przez to, że obserwował go Kasjan.
… a może faktycznie to
imię miało jakieś znaczenie…
… lub nie.
Skoczył w bok, potem do
tyłu i znowu. Rycerz atakował go coraz mniej cierpliwie, bo Aaron stosował
coraz zmyślniejsze uniki, ale ani razu nie spróbował go pokonać.
W gruncie rzeczy ruchy
Gawina nie należały do zaskakujących. Dla Aarona te techniki, chociaż
opracowane do perfekcji, stanowiły nudny schemat. Musiał jedynie wybrać jeden z
wychwytów wytrenowanych w zamku.
Zamiast w kij, uderzył
w nadgarstek rycerza, następnie wykorzystując chwilowe osłabienie uścisku na
rękojeści, wywinął bronią, pozbawiając przeciwnika narzędzia walki.
Zaraz potem uderzył go
stopą pod kolanem, przez co mężczyzna upadł. Przycisnął kij do gardła Gawina i
tak naprawdę nie potrzebował ostrza, żeby go zabić.
… i pewnie by tak
zrobił, ale za rękę złapał go Kasjan.
– Wystarczy już –
powiedział spokojnie.
Aaron od razu odskoczył
od przeciwnika, sam zaskoczony swoim zachowaniem.
Odetchnął z ulgą, kiedy
spojrzał w twarz Kasjana, a tam nie zobaczył rozczarowania ani złości.
Fred natomiast patrzył
na Aarona otępiale, a to spojrzenie wcale nie było chłopakowi obce.
– No, tego powinienem
oczekiwać po gwardzistach – rzucił nerwowo Fred, ale zaraz wybuchnął śmiechem,
co nieco rozładowało napięcie.
Gawin wstał i nie
zaszczycając nikogo słowem, wszedł do środka budynku. Jedynym śladem
upokorzenia był leżący na podłożu kij, który w zdenerwowaniu pozostawił.
Niedługo potem Kasjan
pożegnał Freda i mogli swobodnie wrócić do Idy. Jednak zanim wskoczyli na
konia, Aaron zapytał:
– Po co to wszystko? Ta
walka, spotkanie, ja tutaj…?
Nie chciał, żeby na
jego twarzy dostrzeżono zdenerwowanie, więc odwrócił głowę.
– Po to – odparł
bezceremonialnie mężczyzna. – Żebym sobie pokazał, że mam rację.
Poklepał Krodo po
wielkim łbie.
– Zawsze mam rację.
***
– Tak, tak, miałeś
rację – skomentowała ze śmiechem Ida, kładąc się na jego plecach.
Mógł poczuć ciepło jej
ciała i długie włosy, które łaskotały jego szyję i ramiona.
– Zawsze mam –
powiedział już drugi raz w ciągu dobry, chociaż niezbyt wyraźnie. – Jutro
zobaczymy, czy to cokolwiek zmienia.
– Poczekajmy jeszcze
kilka dni – westchnęła. – Wykończysz go.
– Przypominam, że to
twój pomysł – rzucił zmęczony, wbijając twarz w poduchę.
Światło księżyca tej
nocy wyjątkowo drażniło oczy. Najchętniej zasłoniłby okna kotarą, ale ona nie znosiła sztucznej ciemności.
Ida pocałowała go w
kark, a po jego ciele rozeszło się przyjemne mrowienie.
– Poza tym – zaczął z
lekkim ociąganiem. – Nie mogę tyle zostać. Działam już na nerwy dowódcy,
przekraczam granice jego cierpliwości. Powinienem wracać już teraz, ale bez
Nadara to i tak nie ma sensu.
– Kiedy? – zapytała
krótko.
– Nie więcej niż dwa
tygodnie. Przepraszam.
Próbował na nią
spojrzeć, ale w tej pozycji nie potrafił. Natomiast odsunięcie tego słodkiego
ciężaru nie wchodziło w grę.
– Nie szkodzi –
szepnęła, maskując uczucie, z którym on wracał do Lagary za każdym razem. – W
tym roku i tak widziałam cię więcej niż
przez ostatnie pięć lat.
– Przepraszam – mruknął
pod raz kolejny.
Nikt przecież nie
powiedział, że życie będzie usłane różami. Ich przeszłość miała smak słodko-gorzki,
z nutą rozczarowania i nadziei. Nauczyli się ją akceptować, nie żądać więcej,
niż los im ofiarował. Chociaż nie zawsze przechodzili przez to z uśmiechem,
lekkim duchem, potrafili odnaleźć swoje szczęście… bo Kasjan kochał Idę, a Ida
kochała Kasjana. Tyle wystarczyło.
Następnego dnia
rozłożyli na podłodze w kuchni wełniany koc, odsunęli stół, pochowali wszelkie
ostrze narzędzia. Chociaż to najbardziej zabójcze musieli trzymać zatrważająco
blisko. Aaron siedział na parapecie, ukrywając zdenerwowanie, chociaż jego
wzrok niespokojnie błądził po pomieszczeniu. Nawet nie przebywając w
bezpośrednim kontakcie z mieczem, ostrze stale mu dokuczało, zwłaszcza w takiej
odległości.
Kasjan przywołał go
gestem, a chłopak uklęknął tuż przed nim. Na przemian zginał i prostował palce,
ale wyraz twarzy przybrał hardy, niemal zdystansowany.
– Pamiętaj, o czym ci
mówiłam – powiedział do Aarona. – Starcie ma miejsce w twojej podświadomości.
Jesteś tam tak silny jak twoja psychika. Potwór nie wciąga cię do swojego świata,
tylko sieje zamęt w twoim. Zapanuj nad otoczeniem i wykorzystaj go do pokonania
tego czegoś, co próbuje cię zniszczyć.
Chłopak kiwnął głową,
zaciskając zęby. Wtedy Ida wyciągnęła zawinięty w brązowy materiał miecz i
położyła tuż obok niego.
Nawet w takim otoczeniu
wzbudzał niepokój. Gdyby nie otaczająca go aura, pewnie wielu nazwałoby go
starociem. Jednak połamana klinga, rysy na ostrzu, zdarta rękojeść sprawiały,
że w umyśle obserwatora błądziły myśli jedynie o jego krwawej przeszłości… i
być może przyszłości.
– Nie musisz się bać –
powiedziała. – Tutaj jesteś bezpieczny.
Aaron przeniósł
spojrzenie na podłogę, przygotowując myśli na kolejne spotkanie z wciąż obcą
istotą. W końcu, niemal od niechcenia, wziął broń do ręki i zamarł. Jak za
wypowiedzeniem magicznego zaklęcia, po prostu dotknął palcami miecza, by
całkowicie znieruchomieć. W nieznośnie powolnym tempie jego palce zaciskały się
na rękojeści.
– Pamiętaj, żeby nie
patrzeć mu w oczy – przypomniała Ida, a Kasjan warknął jedynie:
– Wiem.
W tym samym momencie
Aaron zadrżał i wypluł niepokojącą ilość krwi. Gorąca ciecz zabrudziła mu ręce
i koc, na którym klęczał. Jego oddech przyspieszył, palce zaczęły niespokojnie
badać podłogę, ale Kasjan nie mógł odczytać wyrazy jego twarzy, bo tę w całości
zakrywały nieco już za długie włosy.
Nagle zerwał się z
ziemi wraz z bronią, sycząc wściekle,
ale Kasjan szybkim ruchem zwalił go na podłogę i przygwoździł do ziemi.
Chłopak próbował
uwolnić kończyny od uścisku starszego mężczyzny, ale on był na to przygotowany.
Zablokował mu ruchy r rąk, chociaż za każdym razem było to coraz mniej skuteczne. Aaron
już nie tylko wierzgał się jak szalony, jego działania nabierały sensu.
Na początku utrzymanie
go w miejscu należało do zadań prostych. Młody rycerz podczas kontaktu z
mieczem nie otrzymywał w darze kolosalnej siły, wydawał się wręcz słabszy niż
zazwyczaj. Poza tym, że każdy żywy organizm, na którym spoczął jego wzrok,
wybuchał od środka, rozlewając naokoło wnętrzności. Jednak w zamkniętym
pomieszczeniu przebywali tylko Ida i Kasjan, a oni nie pozwalali sobie na
wkroczenie w mordercze pole widzenia.
Z czasem zrozumieli, że
szkarłatne oczy to nie ich jedyny problem. Podczas tych długich, sennych
podróży Aaron rozwijał umiejętności w nieludzkim tempie. Z każdym kolejnym
spotkaniem z mieczem stawał się coraz trudniejszym przeciwnikiem. Nawet jeśli
jego i Kasjana dzieliła przepaść umiejętności, ta różnica powoli ulegała
zatarciu, zwłaszcza jeśli on nie chciał dzieciaka zranić.
„Przynajmniej nie
poważnie” pomyślał, kiedy Aaron podniósł głowę, a on uderzył go łokciem w
potylicę.
W tym stanie chłopak
nie odróżniał wroga od przyjaciela, sam siebie niejednokrotnie próbował zabić.
Tym razem coś, ku zaskoczeniu wszystkich, uległo zmianie.
Chaotyczny ciąg ruchów zmierzał
już w konkretnym kierunku, nawet jeśli oni nie mieli pojęcia, czym ten cel był.
Aaron nie tracił czasu na atakowanie Kasjana, nie szukał wzrokiem kolejnej
ofiary. Zamiast tego próbował uwolnić ramiona z uścisku, by wstać i… wyjść?
Ida stanęła w kącie
kuchni, obserwując dokładnie ich szarpaninę. W końcu chłopak dał radę podbiec
do okna, ale zanim stanął na parapecie, Kasjan go zatrzymał. Zawinął rękę wokół
jego szyi z taką siłą, że Aaron powoli zaczął sinieć.
– Kasjanie… – zaczęła
Ida, ale on jej przerwał.
– Musisz stąd wyjść –
warknął, w końcu puszczając Aarona. Zrobił to jednak tylko po to, żeby
przewalić go na stół, który przewrócił się razem z nim.
Ida nie próbowała
dyskutować. Do tej pory chłopak zawsze pozostawał na ziemi. Skoro teraz stał na
nogach, mógł narobić bałaganu. Potrafiła walczyć, ale nigdy tak jak Kasjan.
Mężczyzna pozostał sam
w pomieszczeniu ze swoim przeciwnikiem. Zablokował mu kolana, ramiona, aż w
końcu Aaron znieruchomiał. Nie dał się zwieść i ani na chwilę nie pozwolił
sobie na brak koncentracji. Zwłaszcza że już za chwilę chłopak uzbierał dość
siły, żeby zaatakować z podwójną mocą. Szczególnie musiał uważać na przełamane
ostrze, którym wymachiwał jak dziki.
Aaron wywinął mieczem w
taki sposób, że Kasjan musiał odskoczyć na bok. Rozpoznał od razu podstawową
technikę Lagary, chociaż nigdy nie używano jej w takich okolicznościach.
Chłopak przeskoczył za stół, zaraz potem na blat i zapewne chciał dostać się na
parapet, ale zahaczył nogą o wiszące przy ścianie dzbany. Zwalił się z łoskotem
na podłogę, ale uderzenie w ogóle go nie spowolniło.
Jak na chłopaka o
takiej posturze poruszał się szybko… za szybko. Chociaż wzrost zdecydowanie mu
przeszkadzał w ciasnej kuchni. Gdyby walka miała miejsce na zewnątrz, z
pewnością dałby radę uciec, a tak…
Kasjan zablokował mu
drogę przez okno, więc Aaron rzucił się na niego z przygniatającą wręcz
wściekłością. Wyczuł w jego ruchach rządzę mordu, coś kompletnie innego od
sposobu bycia tego nieco zagubionego, ale wciąż chłopca.
– Walcz, Aaron! –
zawołał, łapiąc go za ramiona i przewracając na ziemię. – Walcz!
Nie miał pojęcia, czy
chłopak go słyszał. Z jego gardła wydarł się jedynie wrzask dzikiej furii.
– Trochę trudniej
teraz, co? – Złapał go za ciemne włosy. – Nie przerażają mnie twoje jęki ani… –
Przygniótł go własnym ciężarem. – Ani słodkie oczka.
Jak na zawołanie, Aaron
podniósł głowę, ale Kasjan odwrócił wzrok, nie pozwalając mu na użycie najgroźniejszej
broni. Mimo to poczuł, jak coś obok jego policzka pęka, więc ściągnął bordową
zasłonę i zarzucił nią prosto na chłopaka.
Próbował się wyplątać z
ciemnego materiału, ale Kasjan praktycznie go w nim uwięził. Usłyszał jęk
rozpaczy, a chociaż poruszyło go to bardziej niż powinno, nie wypuścił go na
zewnątrz.
Przynajmniej dopóki ręka
Aarona nie przebiła się przez zasłonę i nie złapała mężczyzny za gardło.
Zaskoczenie pojawiło
się na twarzy rycerza, kiedy poczuł uścisk na szyi który pozbawiał go powietrza.
Jakim cudem…
Skąd…skąd ten dzieciak
miał tyle siły?
Drugą ręką Aaron
rozciął materiał, przy okazji raniąc Kasjana w ramię.
Krew jednak
najwyraźniej zrobiła o wiele większe wrażenie na nim niż na starszym rycerzu.
Rozchylił usta, a Kasjan uznał to za najlepszą okazję do wyrwania się z uścisku, żeby przy okazji nie wyrządzić chłopakowi większych szkód.
Odskoczył do tyłu,
wciąż zaskoczony. Ta próba uduszenia nie stanowiła dla
niego większego zagrożenia, ale mimo to dał się podejść, co wcześniej nie miało
miejsca.
Ten jeden niewłaściwy
ruch sprawił, że Aaron zdołał mu umknąć. Pobiegł w drugą stronę i z całej siły
przywalił głową w ścianę. Wrzasnął z bólu, ale to musiało być coś w jego
psychice, bo uderzenie nie mogło spowodować tyle cierpienia.
Kasjan doskoczył do
niego, kiedy chłopak uderzył ponownie czołem o mur, ale ten wtedy upadł na
kolana i zwymiotował. Krew płynęła mu wzdłuż twarzy razem z kropelkami potu,
niemal nie wylądował w cuchnącej kałuży.W porę Kasjan odwrócił go na plecy.
Uderzył jego
nadgarstkiem o podłogę kilka razy, aż w końcu dał radę wysunąć rękojeść z jego
dłoni. Miecz wylądował na posadzce, a on obserwował, jak oddech Aarona powoli
wraca do normy. Zacisnął powieki, jakby bał się kontaktu z rzeczywistością.
Tylko ręka wciąż drżała, ale mogło to wynikać ze znaczącego oparzenia. Zawsze
znikało już po kilku godzinach, ale na początku wyglądało niebezpiecznie.
– Tak szybko? –
zapytała Ida, stając w progu z mokrym prześcieradłem.
– Poczekałbym chwilę
dłużej i roztrzaskałby sobie czaszkę – wyjaśnił i wziął głęboki wdech.
– Aaron – powiedziała
spokojnie do leżącego na ziemi chłopaka, który nagle przewrócił się na bok i
ponownie zwymiotował. Zaraz potem dostał drgawek. Nie zdążył nawet nic
powiedzieć.
Kasjan pomógł mu wstać
i trzymał go cały czas, kiedy szli razem na piętro. Aaron bełkotał coś pod
nosem, co chwilę tracąc oddech. Jednak kiedy trafił wprost do świeżo zmienionej
pościeli, otworzył oczy i skupił je bezpośrednio na nim.
– Tak? – zapytał, nie
oczekując odpowiedzi. Wiedział, że chłopak za chwilę i tak straci przytomność.
Jednak on najwyraźniej
chciał coś powiedzieć. Próbował formułować zdanie, ułożyć słowa, żeby nabrały
sensu. Trwało to dobre kilka chwil, ale Kasjan czekał cierpliwie, nie oczekując
od niego ani sukcesu ani porażki.
– …k….n..inie –
wymamlał niewyraźnie, zaraz potem przygryzł wargę niemal do krwi, żeby tylko
zapanować nad drżeniem.
– W porządku, wrócimy
do tego potem – rzucił, pozwalając, żeby Ida przykryła Aarona kocem i wytarła
twarz mokrą chustką.
Jednak chłopak uniósł
rękę, tę zranioną, więc chwycił go mocno za nadgarstek i położył siłą na
poduszce.
– Strzyga – wymamrotał
wtedy.
– Co? – Zmarszczył
brwi, nie rozumiejąc, o czym mówił… chociaż teraz jego głos brzmiał pewnie, jak
wreszcie przekazał należny komunikat.
Aaron wbił w niego
spojrzenie czarnych jak tunele oczu, ale za chwilę stracił determinację. Opadł
ponownie na pościel, a zanim odpłynął do innej krainy wymamrotał tylko:
– Tak się nazywa…