Trochę spóźniona witam z kolejną częścią ; ) Tkwię teraz po uszy w sprawach natury ekhm... naukowej, więc ciężko mi znaleźć czas na odpowiednie przygotowanie rozdziału, dlatego z góry przepraszam za wszelkie błędy... chociaż, jakby nie patrzeć, kiedy mam mnóstwo możliwości na poprawę, te i tak się pojawiają. Nie miejcie mi tego za złe ; ))
Miłego czytania!
Miłego czytania!
***
Liliana wstała z trudem i za
pomocą urządzenia namierzającego próbowała określić kierunek, w którym powinna
się udać. Wciąż czuła zawroty głowy, ale dała radę utrzymać pionową postawę.
Ruszyła naprzód, aż jej nogi
zaczęły tonąć w mokrej ziemi. Błoto, które jeszcze przed chwilą sięgało kostek,
dochodziło aż do kolan. Z każdym krokiem było coraz gorzej. Chociaż próbowała
odnaleźć twarde podłoże, na którym mogłaby się oprzeć, wciąż trafiała tylko na
przeklętą mieszaninę piachu i wody. Zamarła, kiedy zaczęła tracić czucie w
stopach. Była załamana. Chciała, żeby ktoś ją odnalazł. Ktokolwiek. Nawet jeśli
miała zginąć, to nie tu. Nie tak.
Przez całe życie nieustannie
musiała o coś walczyć, już od najmłodszych lat los nie szczędził jej trudów.
Nigdy nie narzekała, nie płakała nad zagrożeniem. Nawet kiedy przez kilka
tygodni nie miała czego włożyć do ust. Teraz jej ciało drżało z przerażenia, a
umysł nie potrafił stworzyć żadnego planu, który mógłby pomóc w tej
beznadziejnej sytuacji.
Kiedy już całkowicie straciła
nadzieję, usłyszała wołanie. Doskonale znała ten głos. Próbowała odwrócić głowę
w stronę źródła dźwięku, ale nie mogła. Bagno skutecznie zatrzymywało ją w
jednym miejscu i powoli pochłaniało.
– Aaron! – krzyknęła, z
trudem chwytając najbliższą z gałęzi. – AARON!
Łzy napłynęły jej do oczu, więc
otarła je ze złością wolną ręką. Drugą zacisnęła na gałęzi, która opóźniała jej
całkowite zanurzenie w błocie. Spocona dłoń ześlizgiwała się coraz niżej, więc
wbiła paznokcie w kawałek drewna, który utrzymywał ją na powierzchni.
Usłyszała ciche skrzypienie, które z każdą sekundą zyskiwało na sile. Licha
część drzewa nie mogła poradzić sobie z jej ciężarem i odrywała się od pnia.
Chciała chwycić kolejną, ale ta pozostawała poza jej zasięgiem. Jęknęła głośno.
Nagle zobaczyła, jak zza
krzewów wybiega Aaron. Miał zakrwawioną lewą rękę, więcej nie była w stanie
dojrzeć. Znajdował się zaledwie kilkanaście kroków od niej, ale na tyle daleko,
że bagno mu nie zagrażało. Przynajmniej dopóki nie zdecydował w nie wskoczyć.
– STÓJ! – wrzasnęła, zanim
chłopak zdołał wykonać choćby jeden krok więcej. Nie musiała nic dodawać.
Aaron uderzył łokciem w jedną
z gałęzi. Nie dał rady jej wyrwać za pierwszym razem, drewno było grube i nie
chciało ustąpić. Chłopak spróbował drugi raz, chwycił mocno i wygiął, dopiero
wtedy część drzewa zwaliła się na podłoże.
Liliana zarechotała, ale sama nie wiedziała, czy wyrażało to szczęście czy
rozpacz.
– Chwyć to – powiedział,
podając jej drugi koniec gałęzi. – Wyciągnę cię.
Nie miała czasu na wahania.
Złapała mocno i chociaż nierówna kora boleśnie wbiła się w jej dłonie, nie
puściła.
Wydobycie dziewczyny z gęstej
masy nie było wcale łatwe, nawet dla Aarona. Nic nie mówił, ale usłyszała jego
dyszenie. Ciało jakby zastygło w błocie, za nic w świecie nie ruszyło choćby o
centymetr.
Próbowała przyciągnąć nogi do
brzucha, ale tylko zachłysnęła się powietrzem. Kaszlała głośno, do ust
wtargnęła mokra ziemia.
Nieco dalej Aaron parsknął
zniecierpliwiony i szarpnął tak mocno, że jej ciało nieznacznie drgnęło, co
wcale nie było przyjemne. Powoli płynęła w stronę brzegu, czując tak ogromną
żałość jak nigdy w życiu.
Kiedy w końcu stanęła na
twardym podłożu, zachwiała się niebezpiecznie i upadła na kolana. Aaron kucnął
zaraz przy niej, przez dłuższą chwilę żadne z nich nie wypowiedziało słowa.
Dotknęła jego dłoni, żeby poczuć, jak ich palce automatycznie splatają się w
bezpiecznym uścisku. Cały czas patrzyła w jego ciemne oczy. Kiedy ścisnęła dłoń
chłopaka mocniej, stęknął i dopiero wtedy oderwała spojrzenie od twarzy i
przeniosła je na zranioną kończynę.
– Nie możemy tu zostać –
powiedział spokojnie, chwytając drugą ręką jej przedramię.
Liliana kiwnęła głową. Zlustrowała
go spojrzeniem od stóp do głów, próbując dociec, co w jego obrazie jej nie
pasowało… a z pewnością nie wszystko było na swoim miejscu.
– Gdzie jest twój miecz? –
zapytała w końcu, dostrzegając pustą pochwę przy pasie chłopaka.
– Zgubiłem – odparł w typowym
dla siebie tonie.
– Weź mój. – Wyciągnęła w
jego kierunku swoją broń, a on odepchnął ją ze złością.
– Nie potrzebuję go.
– To jak będziesz nas
ochraniał?
Nie odpowiedział. Mimo to
mogła się domyślić, co siedziało w jego głowie. Nie zdążyła tego skomentować,
bo coś zeskoczyło z jednej z gałęzi i wylądowało tuż przed nimi.
Był to mężczyzna o skórze
białej jak mleko, naznaczonej licznymi znamionami i bliznami. Jego ciało
wydawało się wychudzone, długie palce zaciskał na niewielkim łuku, spojrzenie
jasnych oczu o nietypowym kształcie wbił w Aarona. Włosów nie miał w ogóle,
głowa pozostała gładka, chociaż rozrysowano na niej przedziwne znaki. Twarz nie
wyrażała niczego ponad pogardą, kiedy celował swoją strzałą prosto w serce
chłopaka.
Nie zdążył. Nie zdawał sobie
sprawy, że w nawet nie miał na to szans. Liliana wiedziała już w momencie, w
którym spojrzała w oczy Aarona. Czuła dokładnie to samo co wiele lat temu.
Chłopak błyskawicznie oderwał
stopy od podłoża i wskoczył na jedną z gałęzi, żeby przedostać się na inne
drzewo. Czysty tylko zacharczał nieprzyjemnie, najwyraźniej uznając, że jego
przeciwnik próbuje uciec. Nie miał przecież żadnej broni. Mężczyzna przeniósł
swoje spojrzenie na Lilianę, która chwyciła miecz w obie ręce i przygotowała
obronę. Nie wiedziała jednak, jak miałoby to jej pomóc przed atakiem
strzał.
Nie podjęła decyzji, bo z
drzewa tuż nad głową Czystego zeskoczył Aaron. Uderzył butem w nos przeciwnika,
który zalał się krwią i walnął plecami o pień. Chłopak nie dał mu czasu na złapanie
oddechu. Już był przy nim, kopnął kolanem w brzuch tak, że trzymany do tej pory
przez niego łuk spadł na ziemię. To jednak nie był koniec. Nadepnął na nagą
stopę i chwytając za przedramię, przewrócił na brzuch. Jego ręka zawinęła
się wokół szyi, druga chwyciła za głowę. Mężczyzna usiłował wyrwać z silnego
uścisku, ale chwilę później jego ciało znieruchomiało i opadło bezwiednie na
ziemię.
Aaron wstał szybko,
zabierając po drodze strzały, który trzymał przy sobie Czysty. Zaraz potem,
trzymając już drewniany łuk, celował między drzewa. Nie trafił najwyraźniej w
swój cel, ale spłoszył trzech osobników, którzy dopiero dotarli na miejsce
zdarzenia. Jeden z nich zeskoczył tuż za plecami Liliany, ale dziewczyna
automatycznie obróciła się na pięcie i korzystając z miecza, rozcięła mu
biodro. Przeciwnik odskoczył szybko, prychając wściekle, po czym
zaatakował z całą swoją siłą, zwalając Lilianę na wilgotne podłoże. Uderzył
czołem w głowę dziewczyny, przez co zabrakło jej tchu. Jednak nie dał rady
zrobić nic więcej, bo nagle tuż obok niego stanął Aaron i uderzył kamieniem w
jego skroń. Mężczyzna stracił przytomność, przygniótł Lilianę swoim ciałem.
Udało jej się jednak wydostać w odpowiednio krótkim czasie, by stanąć obok
jednego z drzew.
Mogła dostrzec dwie leżące
postacie zaledwie kilka kroków przed nią. W tym wypadku żadne pytania nie były
potrzebne. Aaron podszedł do niej, a na jego twarzy widniało tylko skupienie.
– Chodźmy tędy – wskazał
dłonią na wybrany kierunek. Prowadził dokładnie tam, gdzie kapitan zabronił im
iść.
– To nas tylko oddali od
pozostałych – stwierdziła i nagle zdała sobie sprawę, że Aaron przybiegł do
niej sam, a tak naprawdę nie mieli zielonego pojęcia, gdzie byli Gaja, Foma i
Milan. Chciała o to zapytać, ale nie zdążyła.
– Jeśli ruszymy w tę stronę
trafimy na kolejną zgraję Czystych – powiedział chłodno, zarzucając łuk na
ramię. – Musimy spróbować się od nich oddalić.
Po tych słowach ruszył, a ona
poszła za nim, bo i tak nie miała lepszego planu.
– Dlaczego akurat tam? –
zapytała, kiedy ponownie zaczęli stąpać po wzniesieniu.
– Nie wiem – odparł,
marszcząc brwi. – Sądzę, że coś tam jest…
– Aaron…
– Nie masz się czym martwić –
przerwał jej. – Ten las jest wielki, a Czyści nie należą do tak licznych
plemion. Jak zatrzemy za sobą ślady, być może w ogóle nas nie znajdą…
„Ale nigdy nie wrócimy do
zamku” dodała w myślach, nie znalazła odwagi, by powiedzieć na głos.
Szła powoli, rozglądając się
dookoła, ale wyglądało na to, że Aaron miał rację – żaden człowiek z plemienia
ich nie ścigał.
Ta wędrówka mogła trwać
zaledwie chwilę jak i pół nocy, Liliana straciła rachubę czasu. Dopiero kiedy
Aaron stanął na niewielkiej polanie, dostrzegła, że niebo było o wiele
jaśniejsze, niż kiedy wkraczali do lasu. Chciała pójść dalej, ale towarzyszący
jej chłopak nawet minimalnie nie zmienił pozycji. Podążyła jego spojrzeniem i
dostrzegła, że tuż przed nimi leżą porozrzucane fragmenty ostrz, rękojeści,
połamanych strzał i innych broni, zajmując niemalże całą przestrzeń. Wszelkie
elementy wydawały się bezużyteczne.
Jakkolwiek po stoczonej
bitwie zazwyczaj porzucano nieprzydatne narzędzia, to nie mogła uwierzyć, że
Czyści pozostawili coś takiego na pamiątkę. Ponadto czuła niepokój, jakby
otaczało ich coś niebezpiecznego. Cisza panująca w tym miejscu przytłaczała, a
ze zniszczonych broni emanowała zła energia. Dlatego kiedy Aaron wyciągnął dłoń
w kierunku jednej z nich, złapała go szybko za rękę. Nie powiedziała nic, nie
była w stanie wydobyć głosu. Jednak on najwyraźniej zrozumiał, bo wyprostował
się, by z lekkim ociąganiem ruszyć w obranym przez nich wcześniej kierunku.
Nagle Aaron chwycił ją za
przedramię, zepchnął za plecy i zanim zdążyła zareagować, już naprężył łuk i
wypuścił strzałę w kierunku drzew. Obcy grot musnął jego policzek, kiedy
Liliana wyciągnęła miecz. Nie wiedziała, kogo ma atakować. Próbowała dostrzec
przeciwników wśród drzew, ale ci nie pokazali się, dopóki Aaron nie utracił
ostatniej ze swoich strzał. Kiedy jeden z Czystych zeskoczył z drzewa, chłopak
złapał Lilianę za nadgarstek i pociągnął za sobą. Biegli tak szybko, że
krajobraz zlewał się w ciemną plamę. Przeskakiwali przez pozostałości broni, a
przynajmniej dwa groty uderzyły w ich plecy, nie mogąc przebić twardego
pancerza. Kiedy dotarli na skraj polany, Aaron rzucił się na nią, przygniatając
do ziemi. Tuż nad ich głowami śmignęły trzy strzały. Liliana poczuła suchość w
gardle, kiedy zobaczyła, że przed nimi stoją nie dwa ani nawet nie trzy
osobniki, lecz co najmniej kilkanaście. Jeden z nich ruszył naprzód. Wyglądał
inaczej niż pozostali, ale nie mogła mu się przyjrzeć.
Mężczyzna zaraz znalazł się
przed nimi, kopnął Aarona w twarz, Lilianę złapał za włosy i odepchnął na bok.
– Nie! – krzyknęła,
wyciągając ręce w kierunku chłopaka. Zobaczyła, jak po jego twarzy spływa
strużka krwi, chwyciła miecz, zaatakowała. Jednak Czysty z łatwością uniknął
ciosu. Zanim zdążyła ponownie unieść broń, za jej plecami stanęła dwójka
kolejnych przeciwników, poruszających się tak szybko, że z trudem nadążała za
ich ruchami. Aaron wstał prędko, żeby
zasłonić ją przed kopnięciem atakującego. Cios był na tyle silny, że chłopak
odskoczył kilka kroków do tyłu.
„Skup się” myślała, kiedy
kolejny Czysty uderzył ją w brzuch, pozbawiając tchu. „Skup się”. Jeden z nich
trzymał w ręku sztylet. Zaatakował Aarona, który z trudem zatrzymał cios. Nie
był w stanie uniknąć drugiego przeciwnika, który uderzył w niego kilka razy
bronią przypominającą kij. Kolejne kopnięcie sprawiło, że Aaron odleciał do
tyłu i uderzył plecami o twardą ziemię. Liliana próbowała przebić się przez
otaczających ją przeciwników, ale ci nie pozostawili jej złudzeń. Pozbawili
miecza, a potem uderzyli rękojeścią w skroń.
„Skup się. Inaczej zginiemy…”
***
Aaron wrzasnął z bólu, kiedy
stopa przeciwnika uderzyła w jego klatkę piersiową. Chciał się odwrócić, ale
kiedy tylko oparł ciężar ciała na łokciu, otrzymał kolejny cios w szczękę.
Kątem oka dostrzegł leżącą półprzytomną Lilianę, a do jego uszu wciąż docierał
szept, którego nie potrafił zrozumieć. Uderzył czołem o kamień, jednak głos
wciąż nieznośnie roznosił swój dźwięk po umyśle. Zanim się zorientował,
przeciwnik połamał mu lewą rękę, zgniótł stopę. Ból pulsował w każdej części
ciała, ale i tak walczył, dopóki wciąż był przytomny.
Nie widział już żadnego z
Czystych, sparaliżowało go uczucie, które do tej pory było mu obce. Nie
potrafił w żaden sposób tego nazwać. Klęczał, pochylony nad ziemią, zostawiając
na niej krople krwi. Wiedział, że przeciwnik podchodził do niego z uniesioną
bronią… a on nie miał już siły.
Wtedy to zobaczył. Jedna z
leżących wokół niego rękojeści wyróżniała się spośród innych, co nie miało nic
wspólnego z jej budową czy kształtem.
Ona do niego mówiła.
Wyraźnie słyszał jej zachęcający szept, mimo że nie rozpoznawał słów.
Zbierając w sobie ostatni
sił, sięgnął po pozornie bezużyteczny kawałek ostrza i kiedy Czysty stanął tuż
za jego plecami, błyskawicznie odwrócił się i wbił ułamany miecz prosto w jego
brzuch.
Krew wypływała z jego rany,
oczu, ust i nosa, zalewając przestrzeń, tworząc prawdziwe bagno. Wszystko
tonęło, czerń nocy pochłaniała gwiazdy, ludzi i drzewa. Nie pozostało nic poza
nim i jego przeciwnikiem. Jednak ten przypominał teraz bardziej lalkę, powoli
rozpadającą się na drobne kawałki. Jego głowa opadła bezwiednie na skręconej
szyi, a dolna cześć ciała rozpuszczała w szkarłatna ciecz niczym kwas. Chciał
odskoczyć, uciec, ale nie mógł. Jego palce przylgnęły do rękojeści, a ostrze
tkwiło w makabrycznym ciele. Szarpał z całych sił, ale nie był w stanie nic zrobić.
Nagle z ciemności zaczęła
wyłaniać się istota tak potworna, że zastygł w strachu. Nie był w stanie tego
opisać, po prostu zaczął drżeć. Nie czuł nic na myśl o śmierci. Nie ulegał
przerażeniu, kiedy trafiał na silniejszego przeciwnika. Zawsze żył wolny od
wahań, a jednak teraz całe jego ciało reagowało jak nigdy wcześniej. Wprawdzie
to coś wciąż pozostawało w znacznym oddaleniu, ale obecność
intruza była wręcz namacalna.
Postać szła jakby nie do
końca wiedziała, którą z kończyn powinna użyć do chodzenia. Jej ciało wyginało
się niebezpiecznie przy każdym kroku, można było dostrzec każdy poszarpany
mięsień, wyłamaną kość, brak skóry. Twarz przypominała demony na starodawnych
rycinach, które nigdy nie powinny istnieć. Miała zamknięte oczy, wielką paszczę
z ostrymi zębami. Jej nieproporcjonalnie długie ręce kończyły długie pazury,
którymi spokojnie mogłaby rozszarpać niedźwiedzia.
Nieuchronnie zbliżała się do
Aarona. Nawet kiedy rozpaczliwie próbował rozdzielić dłoń z przeklętym mieczem,
ta tylko zacisnęła się na rękojeści. Głos uwiązł mu w gardle, kiedy istota
padła na kolana tuż obok niego i zamarła. Miał nadzieję, że zapadła w sen albo
straciła nim zainteresowanie. Jednak nie miał odwagi ruszyć, nie wiedział, co
miał robić.
Nie słyszał absolutnie nic
poza swoim przyspieszonym oddechem. Spróbował jeszcze raz wyciągnąć ostrze z
przeciwnika, włożył w to całą swoją siłę. Zacisnął zęby, żeby nie wydobyć z
siebie żadnego rozpaczliwego dźwięku, ale kiedy ponownie spojrzał na klęczącą
obok makabryczną istotę, ta otworzyła oczy.
Nie mógł oderwać wzroku od
jej wielkich, zajmujących większą część gałki ocznej źrenic ani czerwonej
tęczówki, dokładnie takiej jak przedstawiali w najstraszniejszych legendach.
– Oddaj mi go – wycharczała i
był to jeden z najpotworniejszych dźwięków, jakie słyszał w swoim życiu.
Nie zdążył nic zrobić, bo
ciało przeciwnika całkowicie rozpadło się, zostawiając go samego z połamanym
ostrzem i makabryczną istotą.
Wstał i najszybciej, jak
tylko potrafił pobiegł przed siebie. Jednak potwór znalazł się znikąd tuż przed
nim i wgryzł w ramię, wyrywając kawałek mięsa. Nie wykrztusił z siebie żadnego
dźwięku… żadnego jęku, krzyku, wołania. Po prostu uderzył go okropny ból, ale
zapomniał o nim kompletnie, kiedy szpona istoty przebiła jego brzuch, wypruwając
wnętrzności. Nigdy nie czuł czegoś podobnego. Chciał wrzeszczeć w agonii, ale
wciąż nie mógł nawet pisnąć. Nie widział już nic, nie słyszał, pozostało mu
tylko to coś… coś tak potwornego, że nawet nie był w stanie tego nazwać bólem.
Próbował odepchnąć od siebie potwora, ale zabrakło mu sił.
Ostrze wypadło mu z ręki, a
jego otoczyła ciemność.
***
Nie wiedziała, co się działo.
Jej skronie pulsowały po uderzeniu metalu, oczy zaszły mgłą. Próbowała zmusić
umysł do znalezienia równowagi, ale nie potrafiła nawet powiedzieć, gdzie była
ręka i do czego służyła noga. Jednak nawet minimalna orientacja nie była jej
potrzeba, żeby zdać sobie sprawę z popłochu, w który wpadli Czyści. Uniosła
lekko brodę, ale zobaczyła tylko klęczącego na ziemi Aarona i leżące obok niego
rozszarpane ciało. Ludzie plemienia stracili nią zainteresowanie, wszyscy
rzucili się na chłopaka. Chciała ich zatrzymać, ale biegli tak szybko, omijając
ją jak najmniej istotną przeszkodę.
Zdołała wstać, kiedy jeden z
nich zbliżył się do Aarona, próbując zaatakować. Zamiast tego padł na ziemię,
wypluwając z ust ciemną ciecz. To samo spotkało kolejnych mężczyzn, podczas gdy
chłopak pozostawał w tej samej pozycji, czarne włosy zakrywały jego twarz, dłoń
zacisnęła się na ostrzu, które podniósł z ziemi.
Obraz przed oczami Liliany
wyglądał makabrycznie. Czyści zalewali otoczenie krwią, kiedy tylko
przekroczyli jakąś niewidzialną granicę zagrożenia.
– Aaron – szepnęła, wiedząc,
że chłopak nie słyszy. Ruszyła w jego stronę, ale w połowie drogi zatrzymał ją
jeden z plemiennych. Jego wielkie oczy błyszczały strachem i złością, kiedy
zepchnął dziewczynę ponownie na ziemię.
– Zostaw mnie w spokoju!
Uderzyła go pięściami w
goleń, a on odskoczył jak oparzony. Na czworaka zaczęła przeć przed siebie,
dławiąc w sobie łzy. Ktoś złapał ją za włosy i próbował pociągnąć za sobą.
Syknęła, ale sięgnęła po ukryty w ubraniu nóż. Rozcięła przeciwnikowi
nadgarstki, potem naznaczyła ostrzem udo i wbiła je w stopę. Mężczyzna upadł na
ziemię, a ona wstała i pobiegła w stronę Aarona. Drżały jej nogi, ale nie
zatrzymała się. Nawet kiedy kilkakrotnie upadła na ziemię, raniąc kolana. Ktoś
ponownie próbował ją zatrzymać, ale ona krzyknęła wściekle:
– Nawet nie próbuj, ty
świrze!
Uderzyła go w podbródek,
następnie łokciem w żebra. Nie traciła więcej czasu. Biegła między martwymi
ciałami, nie myśląc nawet o tym, że mogłaby się stać kolejną ofiarą. Im bliżej
była Aarona, tym większa panika ją ogarniała. Chłopak dygotał okropnie, po jego
czole spływały kropelki potu. Uklęknęła przy nim, ale bała się go dotknąć.
Kątem oka dostrzegła, że już żaden z Czystych nie próbuje podejść do nich,
zaczęli jedynie szykować swoje strzały.
Aaron podniósł powoli głowę,
ale dopiero po dłużej chwili na nią spojrzał. Zobaczyła, jak jego oczy
nabierają szkarłatnej barwy, a on sam zaczyna się od niej odsuwać.
– Błagam, nie – jęknęła,
kiedy wstał i zaczął iść w przeciwnym kierunku. W ten sposób uczynił z siebie
doskonały cel dla strzał. Złapała go za ramię, ale on wrzasnął, zaraz wyszarpał
z jej uścisku. Próbowała go uspokoić, ale chłopak upadł na ziemię i zaczął się
wić, jakby coś paliło go żywcem od środka. Próbowała wyrwać rękojeść z jego
uścisku. Jednak palce przywarły do metalu, za nic na świecie nie chciały
dopuścić do rozłąki. Sięgnęła po kamień leżący tuż obok jej uda. Uderzyła nim w
nadgarstek Aarona, a jego uścisk uległ rozluźnieniu. Zacisnęła zęby i tłukła
twardym przedmiotem tak długo, aż kompletnie stracił czucie w palcach i jego
dłoń automatycznie rozwarła się, upuszczając miecz.
Chwyciła go za ramiona i
przycisnęła do piersi, zasłaniając głowę i szyję. Sama nie spuszczała wzroku w
Czystych i ich strzał, wycelowanych w jej głowę.
Jeden z nich wyszedł naprzód.
Nie wyglądał na najsilniejszego ani szybszego, jednak z pewnością różnił się od
pozostałych. Być może z powodu rzemyka z wilczymi zębami, który nosił na szyi.
Z pewnością miał też więcej znaków wymalowanych na skórze, niektóre nawet
zabarwione były czerwienią i żółcią. Uniósł rękę do góry, a pozostali naprężyli
cięciwę.
– Na twoim miejscu bym tego
nie robił, Mern.