Czas na rozdział trzeci. Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim wpisem, czuję się zmotywowana do dalszej pracy : ))
Z góry przepraszam za błędy, bo pewnie są, ale ja jestem ślepa i ich nie widzę. Jak tylko coś rzuci mi się w oczy, to poprawię.
To chyba tyle. Miłego czytania!
***
Czyści
Widok z pałacu królewskiego na rozległe tereny otaczające
stolicę wyglądał niesamowicie. Sam zamek znajdował się na wzniesieniu, otoczony
grubym murem, jak również specjalnie skonstruowaną fosą, mającą bronić króla
przed najgorszym. Kasandra jednak nie była głupia i doskonale wiedziała, że w
razie ataku wroga zamykanie się przed światem może przynieść więcej szkód niż
pożytku. Tak jak było z domem, który odebrali jej ludzie Śródziemia. Tylko
dzięki zaprojektowanym tajnym przejściom, uciekła grupka osób, należała do niej
ona, matka, a także kilku rycerzy. Jednak spokój ducha odzyskali dopiero w
towarzystwie wuja, mieszkającego prawie trzy tygodnie drogi od miasta.
Na swój sposób bawiło ją, że koniec końców i tak trafiła do
miejsca, niemalże identycznego jak z czasów dzieciństwa. Różnice zamykały się w
szczegółach, które stopniowo zmieniała. Kiedy zamieszkała w zamku, ogrody
wyglądały jak hodowla kwiatów, chociaż ich większą część pokrywała trawa i
kamień. Po ślubie zdecydowała przeobrazić to miejsce w krainę pełną bujnej
roślinności, fascynującą i tajemniczą, jak z opowieści matki. Przysporzyła tym
służbie więcej pracy, ale przecież taka była jej rola. Jakiś czas temu uzyskała
również zgodę króla na zmianę wystroju sali balowej. Sambor doceniał gust
Kasandry oraz pełne zaangażowanie kobiety w życie dworskie, które królowa
ignorowała już od wielu lat. Tylko mąż nie wyrażał zadowolenia, uznając ich
pokoje za pstrokate i pełne niepotrzebnych śmieci. Urodził się minimalistą,
tylko etykieta odciągała go od chodzenia w stroju średniej klasy rycerza. Na
początku takie zachowanie ją bawiło, później drażniło, obecnie co najwyżej
nużyło… tak jak wiele innych rzeczy, ale już zdążyła przywyknąć. Nie była
przecież wyjątkowa, podobny los czekał niemalże każdą kobietę w tym kraju.
– Jesteś zadowolona? – powiedziała do malutkiej osóbki,
którą trzymała w ramionach. – Lubisz patrzeć przez okno, Mirando?
Dziewczynka zaśmiała się z radością, chociaż najpewniej to
nie krajobraz tak zachwycał, lecz głos matki. Była niezbyt ładnym dzieckiem,
bardzo podobnym do najstarszej siostry. Miała rzadkie, rude włosy i nazbyt duże
oczy. Jednak dla Kasandry nie miało to żadnego znaczenia. Uroda jedynie
podnosiła cenę na targu próżności. Czyniła to zresztą w niewielkim stopniu, o
wiele większą rolę pełniło pochodzenie. Przed fatalnym związkiem mogła ratować
kobiety tylko mądrość. Niestety ta rzadko szła w parze z piękną buzią.
Obdarzone olśniewającą powierzchownością pozornie mogły zapewnić sobie więcej,
ale to złudzenie mijało wtedy, kiedy było już za późno, by zadecydować o
własnej przyszłości. Brzydkie dziewczęta nie musiały żyć w iluzji, że czeka ich
życie usłane różami. Dlatego Kasandra żadnej ze swoich córek nie życzyła urody.
Sama nie prezentowała się wyjątkowo na tle innych wysoko urodzonych kobiet i po
latach dziękowała za to losowi. Była niską, drobną osobą, nieszczególnie
pociągającą mężczyzn. Wielu wątpiło, że będzie w stanie urodzić dziecko z taką
fizjonomią, a chociaż po czterech ciążach ciało delikatnie się zaokrągliło, to
wciąż pozostawało nieproporcjonalne. Podobnie jak wszystkie kobiety z jej
kraju, posiadała bardzo delikatne rysy twarzy, przez co wszelkie zmarszczki
pozostawały szczególnie widoczne. Prawie przezroczyste brwi musiała barwić,
wąskie usta malować, włosy przycinać aż do ramion, bo mimo drogich olejków
wciąż nie wytrzymywały klimatu, w którym przyszło im żyć. Kasandra w młodych
latach porównywała się do dam przebywających na dworze i szczerze im
zazdrościła mocnych, ciemnych kosmyków, szerokich bioder i wyrazistych warg,
czego los z oczywistych powodów jej poskąpił. Mimo to nie musiała wzdychać do
księcia, bo była mu przeznaczona od najmłodszych lat. Nie trzepotała rzęsami,
nie tworzyła romantycznych poematów. Czasami żałowała kobiet, pożądających
mężczyzny, który należał do niej i tylko do niej. Nigdy nie ukrywała, że
pozbędzie się każdej naiwnej, która położy na nim swoją piękną rączkę. Bez
względu na okoliczności.
– Pani – z zamyślenia wyrwała ją jedna ze służących.
Dziewczyna stała na środku komnaty z pochyloną głową. – Królowa prosi o
rozmowę.
Kasandra westchnęła, po czym wskazała ręką stojącej kilka
kroków dalej opiekunce, by podeszła. Starsza kobieta zaraz znalazła się przy
niej, odbierając Mirandę z lekkim przestrachem.
– Oczywiście, Frydo – odrzekła wyniośle Kasandra.
Nie lubiła żadnej z kobiet, które opiekowały się cudzymi
dziećmi. Dostrzegała w nich coś niepokojącego, fatalną cechę, mogącą zrujnować
delikatne umysły pociech, z którymi spędzały tyle czasu. Jednak okoliczności
narzucały jej korzystanie z ich usług. Zabawne, że zazwyczaj życie zmusza nas do
przebywania w towarzystwie osób, które wywołują rozdrażnienie, a tych
ukochanych wysyła daleko w świat.
– Czekam prawie jak na audiencję u króla – usłyszała
melodyjny głos tuż przy wejściu. Był on tak samo przyjemny jak wywołujący
dreszcze. Po wielu latach przywykła do podwójnego wrażenia, które wywoływał,
ale wciąż na jej rękach pojawiała się gęsia skórka.
Próbowała ukryć zdenerwowanie, ale wizyty matki jej męża
zawsze pociągały za sobą lawinę nieprzyjemnych zdarzeń. Czasami były one mniej,
innym razem bardziej poważne, ale Kasandra nie przypominała sobie, żeby
kiedykolwiek przyniosły radość.
Do pomieszczenia wkroczyła kobieta tak piękna, że Kasandra
przy niej mogła porównać siebie tylko do szczura. Mimo wieku królowa Aurora
pozostawała olśniewająca, niczym bogini, która w przypływie łaski postanowiła
zstąpić z niebios i wkroczyć w pospólstwo. Miała piękne, ciemne włosy splecione
w elegancki kok, podkreślony kosztowną, aczkolwiek skromną spinkę. Nie była
przesadnie wysoka ani chuda, jakby jej ciało tworzył najlepszy rzeźbiarz samego
Boga. Usta miały naturalnie ciemny kolor, a choć czujne oko mogło dostrzec
drobne jak na pięćdziesięcioletnią kobietę zmarszczki, to migdałowe, ciemne
oczy odwracały od nich uwagę. Książę Henryk nazwał ją ucieleśnieniem wszystkiego
co najlepsze w królestwie za każdym razem, gdy zaszczycał zamek swoją
obecnością.
– Matko – ukłoniła się. – To radość, móc cię dziś zobaczyć.
– Daruj sobie te konwenanse – odparła kobieta. – Nie musimy
się nimi posługiwać, kiedy jesteśmy same.
Kasandra zamrugała ze zdziwieniem, ale po chwili skinęła
głową na służącą, dając znak do opuszczenia komnaty, po czym wskazała królowej
najwygodniejszy fotel, jaki znajdował się w zasięgu wzroku.
– Nie musiałaś przychodzić – rzekła, siadając zaraz
naprzeciw kobiety, dokładnie pilnując, żeby uczynić to zgodnie z etykietą. –
Wiesz, że mogę cię odwiedzić w każdej chwili.
– Wtedy pewnie czekałabym do wiosny – odparła Aurora.
– Rozumiem, że to coś pilnego? – zapytała z udawaną
ciekawością. Oczywiście domyślała się, w jakiej sprawie mogła do niej przyjść.
Wciąż miała nadzieję, że krążące po zamku plotki były fałszywe, ale wyraz
twarzy Aurory pozbawił ją złudzeń.
– Król zawarł pokój z państwem południowym. Żeby wzmocnić
przyjaźń między naszymi rodami… – Właściwie nie musiała kończyć. Kasandra
mogłaby to zrobić za nią. Właśnie wynegocjowali jej córkę i zamierzali oddać w
brudne łapska barbarzyńców. – Marianna poślubi księcia Awrama.
– Brata tego, który zasiada na tronie? – zaśmiała się Kasandra.
– Tylko tyle warta jest wnuczka wielkiego Sambora?
– Nie każda z twoich córek będzie królową…
Kasandra zacisnęła zęby, żeby powstrzymać złośliwy
komentarz. Doskonale zdawała sobie sprawę, że spośród czterech dziewczynek co
najwyżej jedna będzie mogła założyć pewnego dnia koronę. Jednak oczekiwała, że
to właśnie Mariannie przyjdzie się zmierzyć z tym ciężarem. Nawet w najgorszych
koszmarach nie przeczuwała, że ta słodka istota zostanie przeznaczona brudnym
ludom południa, jako jedna z nic nie znaczących księżniczek.
– Moja opinia w tej sprawie i tak nie ma znaczenia –
odpowiedziała w końcu. – Ale dziękuję, że przekazałaś mi te wieści osobiście. O
zgodę, oczywiście, król musi zapytać mojego męża. – A ona dopilnuje, żeby pod
żadnym pozorem jej nie uzyskał. Choćby miała za to spłonąć na stosie. Władca
zawsze działał wedle własnych rozmyślań, jednak jeśli nie chciał, aby ten kraj
w przyszłości upadł, musiał liczyć się ze zdaniem swojego następcy.
– Rozumiem, że jesteś niepocieszona. Każda matka przeżywa
dramat, gdy zostaje zmuszona do rozstania z dzieckiem – Aurora chwyciła jej
dłoń i ścisnęła z troską. W oczach kobiety pojawił się prawdziwy żal, smutek,
który obie były w stanie zrozumieć, ale nie mogły powiedzieć o nim głośno. –
Jednak pokój z południem jest dla nas konieczny. Po zdobyciu źródła plemiona
Czystych z pewnością będziemy walczyli z rycerzami wschodu.
– Wiec to prawda? – zdziwiła się Kasandra. – Król naprawdę
ma zamiar… ale czy to możliwe, matko?
– Oczywiście, kochana – zapewniła ją Aurora, a jej oczy
błyszczały niezdrowo. – Magowie już niejednokrotnie udowodnili, że są w stanie
czynić cuda. Król wysłał nawet specjalną grupę, aby zdobyła próbkę wody… jeśli
okaże się użyteczna… – Zamilkła, jakby zadziwiona, że wypowiedziała własne
myśli na głos. – W każdym razie wśród rycerzy jest Gaja.
– Wysłali ją w tamte tereny? – Twarz Kasandry zastygła w
przerażeniu.
– Czy to nie ty przeforsowałaś rozkaz, żeby wśród Gwardii
Królewskiej mogły walczyć kobiety? – zwróciła uwagę królowa, a twarz Kasandry
przybrała kamienny wyraz. – Nie rób takiej miny. Nie trzeba być szczególnie
bystrym, żeby dostrzec, że Dymitr nie wpadłby na taki pomysł sam. Tak czy
inaczej, skoro naciskałaś, żeby pierworodna została rycerzem, to powinnaś też
się liczyć z niebezpieczeństwem, które niosą za sobą wyprawy.
Tylko, że to nie było normalne zadanie i Aurora doskonale o
tym wiedziała. Na wschodnich terenach wciąż toczyły się bitwy, a wszelkie
plemiona zbliżone do granicy tylko ten konflikt nakręcały, szczując na siebie
wrogie nacje. Czyści byli z nich wszystkich najgorsi. Wielokrotnie słyszała,
jak jej mąż musiał walczyć z ich przeklętym zacietrzewieniem… a Gaja była
nieostrożna, lubiła rzucać się w wir walki. Dlatego nie przywykła do życia
dworskiego. Czy wytworzenie substancji, która równie dobrze mogła istnieć tylko
w świecie fantazji, była warta życia tysięcy osób, które miały zginąć w
konflikcie ze wschodem?
Magowie potrafili tworzyć rzeczy, które nie mieściły się w
głowie przeciętnego człowieka. Spełnienie roszczenia króla mogło przywrócić im
upragnioną pozycję w kraju, którą utracili wiele lat temu. Jednak ich czary
wymagały spełnienia określonych reguł i poświęceń. Co złożyć w ofierze
zamierzał Sambor?
– A skoro już mowa o Dymitrze – kontynuowała Aurora. – Król
mi mówił, że wczoraj powrócił do stolicy. Czy to prawda?
– Tak – odpowiedziała Kasandra. – Jednak wyrusza zaraz za
kilka dni.
– Powinnaś jak najlepiej wykorzystać swój czas, kochana –
powiedziała z troską. – Ten kraj potrzebuje stabilizacji, którą zapewnia mu
panowanie jednej dynastii. Jeśli nie urodzisz syna…
– Wiem – uśmiechnęła się. – Słyszę to praktycznie za
każdym razem, gdy mój mąż wraca do domu. Jednak medycy twierdzą, że nie mam
powodów do zmartwień.
– Oni wiedzą, że czas pędzi nieubłaganie, a z każdym dniem
twoje szanse na wydanie na świat kolejnego dziecka maleją. Nie miej mi tego za
złe. Też jestem kobietą, doskonale rozumiem, jak ciężko jest spełnić życzenia
ludu – mówiła monotonnie, jakby recytowała regułkę, której nauczyła się na
pamięć. – Nie tylko jego. Mężczyzna nigdy nie będzie odpowiednio traktował
żony, która nie zapewni mu potomka. Nawet Dymitr.
Miała rację, Kasandra doskonale o tym wiedziała. Jednak nie
mogła tego przyznać, to kosztowało zbyt wiele. Musiałaby wtedy powiedzieć, jak
strasznie ją przerażała perspektywa, w której nie była w stanie sprostać
oczekiwaniom jako przyszła królowa. Nie wspominając o tym, że od kilku miesięcy
mąż nie poświęcał jej więcej niż kilkunastu minut w ciągu całego pobytu w
stolicy.
Życie z Dymitrem nigdy nie należało do prostych. Jednego
dnia odnosiła wrażenie, że dałby sobie wypruć żywcem wnętrzności tylko po to,
żeby zyskać jej uznanie. Następnego odpychał, jakby nosiła na sobie zarazę.
Czasami rozmawiał jak z zaufaną, najbliższą powierniczką. Innym razem traktował
niczym wroga. W chwilach słabości powiedział, że chciałby jej wierzyć, ale nie
może, bo jest oszustką. Miał racje, tylko czy wyróżniała się pod tym względem
wśród innych kobiet? Żadna z nich nie mogła pozwolić sobie na pełną szczerość.
Jeśli nawet odrobinę przelały na drugą osobę, ryzykowały życiem nie tylko
swoim, ale również swoich mężów i dzieci. Kasandra nigdy Dymitra nie okłamała,
nawet jeśli nie zawsze mówiła mu prawdę. Nie miała sobie nic do zarzucenia. On
tego nie rozumiał, więc od prawie piętnastu lat balansowali na krawędzi.
– Kasandro! – Aurora potrząsnęła jej ręką, wyciągając z
otchłani wspomnień. – Jesteś pewna, że nic ci nie dolega?
– Nie – odpowiedziała, odwracając twarz w stronę okna. – Po
prostu martwię się o Gaję.
***
Tereny leśne nie wytrącały z równowagi rycerza gwardii. Od
najmłodszych lat żyli otoczeni przez florę tego typu, o wiele gorzej radzili
sobie z przemierzaniem gór, gdzie każdy fałszywy krok mógł strącić ich w
przepaść. Podobnie działo się nad samym morzem, gdzie często o życiu
zadecydowało odpowiednio wczesne przewidzenie sztormu. Wielcy podróżnicy mówili
nawet o ziemiach pokrytych w całości suchym piachem albo skutych lodem. Las był
drugim domem dla rycerzy, nawet jeśli nie przypominał tego otaczającego Lagarę.
W każdym można było poczuć znajome rozluźnienie, kroki automatycznie omijały
pułapki, zmysły wyłapywały niebezpieczeństwo. W każdym.
Tylko nie w tym.
Liliana jeszcze nigdy nie widziała przed sobą czegoś
takiego, a przecież w dawnych latach przemierzyła niemalże pół królestwa.
Kapitan zapewnił ich, że jeszcze nie przekroczyli granicy, więc nie powinni się
obawiać. Jednak jego słowa, zamiast uspokoić, przeraziły jeszcze bardziej.
Skoro już tereny wokół tego plemienia przyprawiały o gęsią skórkę, to nawet nie
chciała wiedzieć, jakie emocje zapanują nad nią podczas przebywania na terenie
Czystych.
Ziemia pod nogami była dziwnie miękka, jakby stąpali po
grubiej warstwie mchu. Niemalże bez przerwy maszerowały po niej pająki, przy
czym należały one do gatunków, z którymi nie mieli jeszcze nigdy do czynienia.
Niektóre były wielkości pięści, z grubym tułowiem i krótkimi, włochatymi odnóżami.
Inne tworzyły cały klan mikroskopijnych stawonogów, mogących spokojnie pokryć
klacz Liliany. Z każdym krokiem odstępy między poszczególnymi drzewami
zmniejszały się, aż w końcu zostali zmuszeni zostawić konie i ruszyć bez ich
towarzystwa. Najmniej zadowolony w tym wszystkim pozostawał czarny potwór,
chyba jako jedyny nieprzywiązany do żadnego z pni. Walił kopytem w ziemię,
zabijając przy okazji grupkę żuków, które akurat przemierzały ścieżkę. Jednak
nawet gdyby bardzo chciał, nie byłby w stanie przecisnąć się przez plątaninę
gałęzi, która stała na jego drodze.
To jednak nie był koniec ich kłopotów.
Liliana nie mogła wyjść ze zdumienia, że podczas trwającej
kilka dni wyprawy nie spotkało ich żadne zagrożenie. Oprócz grupy bandytów,
którą Nadar przegonił samym spojrzeniem, swobodnie poruszali się po wschodnich
terenach. Nie dotarli doprawdy na pola bitewne, jednak to wciąż pozostawały
ziemie, o których mówiono ze lękiem. Teraz dumała, czy przypadkiem los nie
oszczędził im strachu, wiedząc, że wkrótce wkroczą do plemiennych lasów.
Chciała zapytać kapitana, z jakiego powodu zdecydowali się na podróż nocą,
jednak ten uciszył ją, zanim zdołała wydobyć z ust jakikolwiek dźwięk. Nawet
Nadar sprawiał wrażenie szczególnie ostrożnego, a kiedy Gaja wychyliła się, żeby
chwycić za jedną z szczególnie uciążliwych gałęzi, złapał ją za nadgarstek i
popchnął do przodu, nie racząc złośliwym komentarzem.
– Nie oddalaj się, Aaron – powiedział kapitan do stojącego
kilka kroków za Milanem chłopaka.
Szli dalej, a z każdą chwilą w Lilianie rosło przeczucie,
że ich plan posiadał luki, przez co wszyscy skończą tragicznie. Już na samym
początku sposób myślenia kapitana nie miał dla niej sensu, tak jakby
przekazywał im czynności, zapominając o wyjaśnieniu celu ich wykonywania.
Dostali sześć fiolek, ale tylko jedną z nich mieli zapełnić wodą. Potem kapitan
kazał możliwie najszybciej dotrzeć do punktu zbiórki. Nie dawał im złudzeń, od
początku zapowiedział, że będą ścigani. Jednak aż do momentu dotarcia nad samą
granicę, nie mogli zostać złapani.
Czyści nie dysponowali szczególnymi umiejętnościami walki,
jak niektóre plemiona w Królestwie. Jednak doskonale poruszali się po własnych
terenach, znali jego sekrety, niebezpieczeństwa i pułapki. Co więcej,
korzystali z broni dystansowej, najczęściej zatruteych strzał, więc miecz
rycerski finalnie mógł okazać się bezużyteczny. Kapitan powiedział im, że pod
żadnym pozorem nie mogą zostać trafieni, a kiedy dojdzie do walki
bezpośredniej, ich zadaniem było błyskawicznie skapitulować. Jak w takich
warunkach ktoś mógłby wynieść choćby kawał patyka, Liliana nie wiedziała.
Problem pojawiał się również w samym dotarciu do źródła.
Dopóki nie wepchną swoich łapsk w ich świętość, plemię nie stanowiło dla nich
zagrożenia. Tylko że nie tylko oni mogli pozbawić ich życia. Sam las przelewał
na gości mordercze plany. W dodatku w pewnym momencie mieli zostać całkiem
sami, bez silnego wsparcia starszych rycerzy..
– Dzieciaku, co ty robisz? – warknął zdenerwowany Nadar,
łapiąc za ramię stojącego w miejscu Aarona.
– Ja… słyszałem coś – powiedział, lekko otępiały. Rozglądał
się dookoła, jakby szukając źródła głosu.
– Stójcie – rzucił krótko do pozostałych kapitan. Sam
ruszył w kierunku Aarona i Nadara, żeby ostatecznie chwycić chłopaka mocno za
ramiona. Przypatrywał mu się przez z chwilę z niewyraźną miną, ale ten pochylił
głowę i unikał jego spojrzenia.
– Jesteśmy niedaleko od lasu Czystych, najprawdopodobniej
zaczną was śledzić od chwili w której przekroczycie granicę. Przy każdym kroku
będziesz coś słyszał, to nie może cię rozpraszać, rozumiesz? – Aaron kiwnął
głową, ale mruknął pod nosem:
– Po prostu myślałem, że ktoś nas wołał…
– Całkiem możliwe. To też nie może cię rozpraszać, więc
masz wziąć się w garść.
Chłopak podniósł głowę i prawie w tym samym momencie kapitan
go odepchnął, jakby lekko roztargniony.
– Idziemy – powiedział twardo, chociaż zerknął jeszcze na
Aarona.
Zaraz potem ruszyli, omijając przeszkody, który postanowił
przed nimi las. Co jakiś czas potykali się o wystające korzenie, aż w końcu
Foma wpadł w głęboki dół. Na całe szczęście nie połamał sobie nóg, akcję
zakończyła skręcona kostka. Kapitan rozważał nawet, czy lekko niedysponowanego
rycerza nie wyłączyć z wyprawy, ale ten z gorliwością go zapewnił, że nie czuje
bólu ani żadnych problemów z chodzeniem. Mężczyzna nie powinien mu wierzyć,
pewnie nawet tego nie zrobił, jednak na tym etapie zmiana planów mogła okazać
się nazbyt uciążliwa, więc kiwnął tylko głową i kazał Fomie iść zaraz przed
Nadarem.
Liliana nie potrafiła ukryć wrażenie, że kapitan z jakiegoś
powodu ich nie lubił. Cały czas czuwał nad bezpieczeństwem, rozwiewał wszelkie
wątpliwości, jednak w jego oczach pozostawała jakaś forma rozdrażnienia, która
nie miała nic wspólnego z tą, którą raczył ich Nadar. Mężczyzna podróżujący z
nimi na samym początku posiadał znacznie prostszą osobowość. Nie chował emocji,
kiedy kogoś nie znosił, od razu dawał mu znać. Jeśli gadanina młodych zaczynała
nudzić, ziewał potężnie. Nie miał ochoty na towarzystwo? Po prostu znikał im z
oczu. Kapitan zachowywał się inaczej, od troski przechodził do niechęci. Z
czego to wynikało, Liliana mogła dumać i tysiące lat, ale wątpiła, by doszła do
rozsądnych wniosków.
W pewnym momencie kapitan zatrzymał się i zaczął wodzić
palcami po ziemi. Pilnujący tyłów Nadar podszedł do niego, po czym dwaj
mężczyźni rozpoczęli wymianę zdań, którą tylko oni rozumieli. Piątka młodych
zbliżyła się do jednego z drzew, tworząc własną, bezużyteczną formację obronną.
– Chyba łazi mi po głowie – powiedziała ze wstrętem Gaja, a
Liliana zobaczyła jednego z pająków wśród rudych włosów dziewczyny. Na całe
szczęście z opresji wyratował ją Foma, wyciągając stworzenie i wyrzucając je
daleko w las.
Aaron wyglądał na niespokojnego, cały czas trzymał dłoń na
rękojeści miecza, gotowy do ataku. Zmarszczone brwi nie stanowiły dla Liliany
żadnej nowości, ale zaciśnięte zęby czy czujne spojrzenie kojarzyło się z
dawnymi czasami. Już od dawna chłopak nie działał w ten sposób. Chciała do
niego podejść, okazać jakąś formę wsparcia, ale on utrzymywał dystans między sobą
a resztą kompani.
– To znaczy, że jeśli nie uda nam się wrócić do rana, to
zwyczajnie utoniemy? – usłyszała głos Nadara. – Genialnie.
– To nie kłopot – odpowiedział mu drugi mężczyzna. – Jeśli
nie opuścimy lasu przed wschodem słońca, zdechną nam konie i nie będziemy
mieli, jak wrócić.
– Doceniam twoją hierarchię wartości, kapitanie.
– Wiedziałem, że ci zwiadowcy nadają się tylko do
sprzątania łajna w stajniach – burknął pod nosem mężczyzna. Przez dłużą chwilę
uderzał palcami w leżący na ziemi kamień, skupiając myśli, dopracowując
strategię, która najwidoczniej miała ulec zmianie. Po chwili podniósł się z
ziemi i zwrócił bezpośrednio do młodych. – Wygląda na to, że z tej strony
otaczają nas ruchome bagna. – Liliana spojrzała na niego zaskoczona, bo jeszcze
nigdy nie słyszała o czymś takim. – Tłumaczenie tego w tym momencie nie ma
sensu, ale musicie wiedzieć, że zaraz po świecie te tereny wypełni morze błota,
przez którą przeskoczycie tylko cudem. Dlatego teraz nie ma miejsca na żadne
pomyłki, nie zwalniajcie tempa, nie zostawajcie w tyle!
Po tych słowach zaczął iść, a oni podążyli za nim. W
przeciwieństwie do nich, poruszał się bardzo płynnie w plątaninie gałęzi i
nieznanego pochodzenia roślinności. Liliana nie mogła wyjść ze zdumienia, jak
ktoś tak potężny może jednocześnie tak swobodnie przechodzić przez najmniejsze
szczeliny. Ona, ze swoim niewielkim wzrostem, miała z tym ogromny problem.
Gdyby kapitan nie utorował im drogi, pewnie zdążyłaby się dziesięć razy zgubić
albo utknąć w którymś z krzewów.
Tym razem nie pozwolili sobie na rozluźnienie, szli w
kolumnie, jeden kroczył śladami drugiego. Liliana znajdowała się tuż za Fomą,
cały szyk kończył Nadar.
– Więc już tu jesteście – wymruczał w pewnym momencie
kapitan. Próbowała podążyć jego wzrokiem, ale nie dostrzegła niczego
szczególnego. Przynajmniej nie rzuciło jej się w oczy nic, co odbiegałoby od
normy w tym podłym lesie.
Nie zatrzymali pochodu, cały czas parli do przodu. W pewnym
momencie wokół zaczęła pojawiać się całkowicie nowa roślinność i naprawdę nie
wymagało spostrzegawczości dojście do wniosku, że była to flora o wiele
bardziej niebezpieczna niż ta, z którą mieli do czynienia wcześniej. Lilianę
najbardziej zaniepokoił wijący krzew przypominający ostrokrzew, z grubszymi
pędami i pokrywającymi je grubymi kolcami. Starała się trzymać z daleka, ale
nie dawała rady. Przejścia między gałęziami były tak wąskie, że zahaczenie o
okropne rośliny należało do rzeczy pewnych jak nadejście dnia po nocy. Na całe
szczęście w wyniku potyczki jedynie rozerwała swój płaszcz, o wiele gorzej
poradził sobie Aaron, co wywołało u niej przerażenie. Chłopak jeszcze nigdy nie
wyglądał na aż tak rozkojarzonego podczas sytuacji wymagających maksimum
skupienia, a rozcięty lewy łokieć tylko utwierdzał dziewczynę w przekonaniu, że
w tym lesie znajdowało się coś dziwnego, czego tak naprawdę wcale nie chciała
spotkać.
Po jednym z drzew przebiegło małe stworzenie przypominające
wiewiórkę, gdyby nie ostre kły wystające z jej pyska. Liliana wyciągnęła rękę w
kierunku miecza, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby walczyć tak
wielką bronią z tak małym zwierzakiem.
– Przyciągnęła go krew – wyjaśnił jej kapitan, spoglądając
na zranionego Aarona. – Zapewne wkrótce zjawi się tu więcej takich, ale żaden z
nich wam nie zagraża. Przynajmniej jeśli zachowacie odpowiednią ostrożność.
Nie była przekonana. Jeszcze zanim kapitan zakończył swoją
przemowę, zobaczyła minimalnie trzy kolejne upiorne wiewiórki, a każda wydawała
się posiadać dodatkowo ostre pazury. Jedno takie stworzenie faktycznie może nie
dałoby rady ich skrzywdzić, ale cała zgraja?
– Najlepiej by było trochę je rozkojarzyć – powiedział,
chociaż Lilianie sądziła, że mówił to bardziej do siebie niż do nich.
Jedna z wiewiórek skoczyła na Aarona, który machinalnie
wyciągnął rękę i złapał ją za szyję. Stworzenie szamotało się w uścisku
chłopaka, przynajmniej dopóki ten szybkim ruchem nie skręcił mu karku. Zaraz
potem ze wstrętem wyrzucił martwe zwierzę daleko w tył, a Liliana mogła
zobaczyć jak otacza je stado wiewiórek, by zaraz potem zacząć rozszarpywać
ciało na kawałki.
– Chłopak już się nimi zajął – zarechotał Nadar, popychając
rozdrażnionego Aarona. – Mamy chwilę czasu, zanim im się znudzi, lepiej dobrze
je wykorzystać.
Kapitan nie odpowiedział, ale znacząco przyspieszył. Teraz
młodsi rycerze musieli niemalże biec, co wydawało się wręcz absurdalne w takich
warunkach. Gaja przez przypadek uderzyła głową o jeden z pni, aż oczy zaszły
jej łzami. Foma z nie do końca sprawną nogą z trudem przeskakiwał przez wyższe
przeszkody, w pewnym momencie po prostu wytarł nosem podłoże. Kapitan tylko
spojrzał na nich z politowaniem, ale na całe szczęście oszczędził im
komentarza. Być może też nie miał na to czasu, bo uwagę poświęcał mijaniu
kolejnych przeszkód. Sam, jako przewodnik, stał przed najtrudniejszym zadaniem.
Szybkim ruchem przecinał bardziej uciążliwe gałęzie, ostrzegał przed ukrytymi
przeszkodami.
W końcu zatrzymali się na niewielkiej polanie, gdzie po raz
pierwszy od długiego czasu mogli zobaczyć błyszczące gwiazdy na czarnym niebie.
Ich blask rozświetlał ścieżkę prowadzącą w ciemność. Co czekało na jej końcu? Z
tego miejsca trudno było określić.
– Ściągnijcie płaszcze, będą wam tylko zawadzać –
powiedział kapitan, a przez ciało Liliany przeszedł dreszcz. Wiedziała, że w
końcu dotrą nad granicę, ale nie spodziewała się, że czas upłynie tak szybko.
Bardzo powoli zrzuciła okrycie z ramion, potem podała je Nadarowi, którego
twarz dla odmiany nie przybrała pogardliwego wyrazu.
Zaczęli poprawiać strój, dokładnie dopinać klamry,
zawiązywać sznurki. Robili to w pośpiechu, chociaż bardzo dokładnie. Przywódca
wyraźnie zaznaczył, że od tego może zależeć ich życie.
– Weźcie to – dodał, wyciągając z własnego bagażu fiolkę
wypełnioną bursztynowym płynem. Było to antidotum na truciznę ze strzał
Czystych. W założeniu mieli nie dać się trafić, ale przecież musieli rozważyć
wszelkie opcje. Dawka dwóch kropel zapewniała ochronę na nie mniej niż kilka
godzin.
Milan sięgnął po fiolkę, by schować ją w woreczku
przypiętym do pasa. Wydawał się szczególnie skupiony i czujny, żadna jego
kończyna nie wykonywała niepotrzebnych ruchów. Napełniło to Lilianę otuchą. On
jeden z pewnością był przygotowany na czyhające na nich zagrożenie.
– Pamiętajcie, żeby pod żadnym pozorem nie wdawać się w
walkę – kontynuował kapitan, podczas gdy Nadar dokładnie sprawdzał wyposażenie
każdego z nich. – Jeśli zaatakujecie, oni zrobią to z podwójną siłą. Dopóki nie
wyciągniecie ostrza, nie zabiją was. Do miecza odwołujcie się w ostateczności,
kiedy nie znajdziecie żadnego innego rozwiązania. Unikajcie bocznych ścieżek,
to nie ma żadnego sensu, skoro i tak będą was śledzić. Znacie mapę, więc
znalezienie źródła powinno pójść wam sprawnie. – Zamilkł na chwilę i omiótł
spojrzeniem każdego z nich. Jego twarz złagodniała, aby następnie przyjąć
szczególnie ostry wyraz. – Będziemy czekać na was przy bagnie, w miejscu
dwudziestym szóstym. Ja nie ponoszę porażek na wyprawach, więc wam też nie daję
tego prawa. Idźcie już – zakończył chłodno, a kiedy młodzi przekroczyli granice
lasu Czystych, mruknął do siebie – Powodzenia…
Wow... Akcja się rozwija. Nie mogę doczekać się dalszych części :)
OdpowiedzUsuńNo, postarałaś się Al.
OdpowiedzUsuńRozdział dobry, było kilka błędów,ale z racji, że czytam na tel trudniej je przetoczyc. Może pomogę pisząc,że w ostatnim zdaniu Masz literówkę. Wydaje mi się, że zamiast 'młody' ma być 'młodzi' :D
Co do samej fabuły podobała mi się ta pierwsza część z Kasandrą, tak mi uswiadomiłaś, że tam też są intrygi dworskie, matka nie lubi synowej etc. Pięknie!
No i Gaja to pierworodnego Dymitra. Ciekawi mnie dlaczego upierał się by brała udział w wyprawie. Chciał ją sprawdzić? No i wieczny ból dupy o męskiego potomka.
Trafny pomysł ze zmianą miejsca akcji.
Co do późniejszej części to nie lubię Nadara, rozdział albo był krótszy niż zawsze albo mi to minęło nie wiem kiedy.
Trochę mnie dziwi to rozproszenie Aarona. Będą z tego kłopoty?
W ogóle cała ta misja wydaje się jednym wielkim niewypałem gdzie nikt nie wie o co w tym chodzi.
Ale jestem ciekawa jak ona przebiegnie i co się wydarzy dalej.
Czekam więc wytrwale na kolejny rozdział. Bo ten bardzo mnie zachęca i pozostawia niedosyt.
Pisz kochana, ja wszystko przeczytam, a może mi się nawet spodoba? Xd
Błąd poprawiony, ale literówki będę jeszcze ogarniać ;d Wiem, że to utrudnia czytanie, ale pod tym względem zawsze byłam ślepa.
UsuńPoziom intryg wzrasta wraz z pozycją. Ból dupy o syna jest zbyt piękny, żebym miała o nim nie pisać XD To mało nowatorskie, ale z kolei prawdziwe... i zabawne. Może dlatego Gaja czuje się trochę jak pierworodny a nie pierworodna :D
Ta misja jest dziwna, ale jak się skończy? No będę kłopoty, z Aaronem też ;p
Dziękuję bardzo za komentarz ; )))
Ten rozdział był najlepszy z dotychczasowych. Bardzo dorze przemyślałaś narracje. Wszystko było uporządkowane i wyważone. Uczucia i akcja w drugiej czesci idealnie sie uzupełniły. W pierwszej zas wprowadziłas nowych bohaterow i połączyłaś ich z Gaja (nie spodziewałam sie, dobry pomysł!), jak rownież wyjaśniłaś co nieco na temat misji... Ciekawe, czy uda im sie zdobyć te wodę. Raczej łatwo nie bedzie. Liczę, ze w następnej notce poznamy troche dokładniej sylwetki grupy. Ciekawi mnie, dlaczego kapitan zachowuje się w taki sposob. No, ale przynajmniej na końcu wykazał sie wykazał troche ;). Błędów wlasciwie nie zauważyłam, tak sie wciągnęłam. Oby tak dalej ;). Zapraszam na nowosc na zapiski-Condawiramurs :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo ; ) Czy uda im się zdobyć wodę, to pokażą kolejne części, ale na pewno nie będzie łatwo. W końcu nie bez powodu Racław tak panikował.
UsuńCo do poznawania sylwetek grupy - każda z postaci ma swoją własną historię, cele, marzenia i będę powoli w to wszystko wchodzić ; )
Na pewno nie bedzie łatwo i nie ligę sie doczekać dalszych wydarzeń. Jestem przekonana, ze każdy z nich ma własna historie, marzenia, cele i osobowości, w końcu sa ludzi, a ja z wielka chęcią sie z tym zapoznam ;) zapraszam Cię na zapiski-Condawiramurs na nowosc :)
OdpowiedzUsuńZ każdym rozdziałem czyta mi się coraz przyjemniej, serio. Kawał dobrej roboty. Podoba mi się to jak stworzyłaś swój świat. Widać, że masz to dobrze zaplanowane, że masz wszystko przemyslane i nic nie dzieje się bez przyczyny. Naprawdę mam wrażenie, że czytam coś dopracowanego, a niestety to jest rzadkość na blogspocie xD Uważam, że świetnie pokazałaś ten las i sama odczułam strach, gdy zaczęli zbliżać się do miejsca rozstania z kapitanem. Ciągle mam wrażenie, że oni są za mało doświadczeni, by podołać takiemu zadaniu. Poza tym skoro Lil ma wrażenie, że ten plan jest niedopracowany i ma za mało luk, to coś w tym musi być. To wszystko nie rokuje dobrze bohaterom, ale świetnie rokuje akcji :D Bo im częściej oni będą się potykać, tym ciekawsze będą rozdziały. Także ja już się nie mogę doczekać tego, co się stanie.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobało też początek i to, że pokazałaś innych bohaterów, inne problemy i inne spojrzenie na sprawę z wodą. To sprawia, że opowiadanie staje się wielowątkowe, a to dziala tylko na korzyść. Podoba mi się!
za dużo luk*
UsuńPrzemyślane jest :D Na tyle, na ile mi mój biedny mózg pozwala. Akcja rozpisana w kilku plikach. Przynajmniej jeśli chodzi o ten główny wątek.
UsuńZ tą ich wycieczką do lasu ewidentnie jest coś nie tak, ale to wszystko okaże się w swoim czasie ; )
Tak czy inaczej bardzo się cieszę, że ci się podoba i dziękuję za komentarz ; ))
Bardzo podobał mi się ten rozdział. Fajnie, że dodałaś nieco inną perspektywę, dzięki czemu mogliśmy spojrzeć na misję drużyny z nieco innego punktu widzenia, z większym rozmachem. Jednak powracając do przygód grupy młodych rycerzy...
OdpowiedzUsuńTak, ta misja zdecydowanie nie jest zaplanowana z idealną dokładnością. W dużej mierze mogą liczyć wyłącznie na siebie i błądzą. Dziwi mnie trochę zachowanie Aarona. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że będzie on najbardziej doświadczony i opanowany spośród całej grupy. Tymczasem do tej pory to chyba jemu zdarzyło się chyba najwięcej potknięć, a i jego nastrój był niesamowicie nerwowy. Jestem ciekawa, jak grupa poradzi sobie w tym lesie. Węszę ogromne kłopoty, ale jak będzie naprawdę? Zobaczymy!
Większość Rycerzyków będzie pisana z perspektywy Liliany, ale co jakiś czas wrzucę fragmenty oczami innego bohatera. Właśnie dlatego ostatecznie zdecydowałam się na trzecią osobę - chcę pokazać świat na kilka sposobów ; )
UsuńAaron będzie miał jeszcze kilka problemów, więc zapraszam ; )
Dziękuję za komentarz :D
którą trzymała ramionach - w - zgubiłaś je
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem, ale niestety będzie krótko, bo jestem cholernie zmęczony, mózg to mi się chyba zlasował, a jeszcze jutro idę na rano do pracy :( Pech!
Co do twojego początku, to z początku sądziłęm iż pomyliłem opowiadania albo że to jest jakiś dodatek, ale bardzo mi się ta odmiana spodobała, gdy już zajarzyłem o co chodzi i że nic nie pomyliłem byłem już pewny. Ta rodzinka, to byłą rodzinka jednej kobiety co wyprawiłą się z tymi wybrańcami cdo tych lasów czystych (boże, jak ja nie po polskiemu piszę, nie?). Dobra, a więc się streszczam zanim nakręcę się bardziej. Wydaje mi się, że oni ich tam wyprawili w złym celu, by ich poświęcić, albo złożyć temu lasowi jako ofiary. Mam złe przeczucia po prostu i nie wyczuwam tam dobrych intencji. Natomiast wracając do Kasandry i Dymitra i tych córek, braku męskiego potomka... genialne i ostatnimi czasy pokochałem takie tematy. Zastanawiam się tylko czy to wydawanie z amąż jednej z córek będzie miało większy sens w opowiadaniu, czy było tylko takim umarłym, na wpół zdechniętym wątkiem pobocznym. Nie chciałbym by był to przypadek po nic, bo jednak wolę spójne opowiadania, gdy coś wynika z czegoś i wszystko jest mniej lub bardziej, ale jednak ważne i nie ma fragmentów zbędnych, nieważnych, nadających się do kosza.
Pozdrawiam, za błędy w komentarzu przepraszam, ale pisałem i na szybko i no... zmęczony byłem, ale czułem, że muszę przeczytać. Jak się wcześniej obudzę (czytaj, jak mnie niedobry bachorcio obudzi), to wejdę i nadrobię jeszcze dwa rozdziały. Widz też, że mnie może dłużej nie być, czasami, ale jak wracam to nadrabiam , bo czynię tak zwłaszcza, gdy mi się podoba. Nie no, dziś to ja naprawdę zdania układam jak pijany, więc już się żegnam, dobranoc, papa.
Literówkę już poprawiłam, dzięki ; )
UsuńTematy braku męskiego potomka też bardzo lubię, więc z pewnością o Dymitrze i Kasandrze jeszcze coś się pojawi.
Co do ślubu Marianny, to oczywiście staram się wprowadzać każdy wątek w konkretnym celu, ale też nie wszystko będzie kluczowe dla głównego wątku opowieści. Nie mówię, że akurat ten nie, bo to w końcu ślub wnuczki króla ; )
Dzięki bardzo za komentarz, jest świetny ; ))
szkoda, że moich literówek w tym komentarzu nie poprawiłaś. Chodziło mi o to, że jedna z córek tej królewskiej rodziny podróżuje do tego lasu, razem z tą dziewczyną co jest moim zdaniem nie ma swoim miejscu, jej bratem, Nadarem itd.
UsuńWłaściwie to już dawno czytałam ten rozdział, ale umknęło mi skomentowanie, więc przeczytałam jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuńPierwsza część rozdziału skojarzyła mi się tak baśniowo i bardzo mi się podobało to jak ukazałaś relacje dwóch różnych kobiet i ich wygląd. Pokazałaś sytuację w królestwie z innej, ciekawej perspektywy, na korzyść trójwymiarowości opowiadania. Wyjaśniło się też, że cała ta misja to taka jednak "próbka" i w sumie jak na narażanie życia to cel wyjątkowo niepewny, wyprawa bardzo ryzykowna. I w sumie ja też martwię się o Gaję, jest taka jaskrawa, że nie może umrzeć :P
Druga część równie barwna, ja lubię takie dzikie lasy w opowiadaniach. W ogóle trochę podziwiam tych rycerzy, a trochę nie rozumiem, ryzykują życie na cele państwa, ale takie nieco nikłe w sumie i niepewne. Ja bym pewnie na ich miejscu szybko zwątpiła w to wszystko, no ale nic dziwnego, rycerzem mnie nie wychowano. Ciekawi mnie to źródło i czyści, jak to się wszystko potoczy, bo zapowiada się na złożoną historię.
Pozdrawiam i weny życzę :)
Właśnie można się zastanawiać, czy zdobycie tej wody w takim celu jest warte narażenia życia tylu rycerzy. Czy stoi za tym jakiś szczególny motyw czy może kaprys?
UsuńCo do ryzykowania, to wiesz... taka rzeczywistość. Oni właściwie od dziecka szkoleni byli w Lagarze, takie podróże i ryzyko to część ich przeznaczenia. Zresztą oni nawet nie mają pomysłu, jak żyć inaczej. Jednak przebywają raczej w swoim towarzystwie, nie mieszają z pospólstwem, a jedynie kilka tygodni w roku mogą spędzić z rodziną. Ale o tym można prawić godzinami :D
Dziękuję bardzo za komentarz ; ))
Boże, jak mnie te stare czasy, gdzie potrzeba posiadania syna była najważniejsza irytują, ale jednocześnie fascynują i wolę jak ktoś przedstawia to w taki sposób, a nie ubajecznia "to co że urodziłaś córkę, przecież zawsze można wszystko zostawić przyszłemu zięciowi" a jak córka się decyduje na zakon to "trudno, oddamy biednym wiernym, albo lepiej kościołowi, a co tam, niech za to mercedesa kupi" xD Przepraszam jeśli jesteś osobą wierzącą i uraziłam.
OdpowiedzUsuńJa chyba nie zdecydowałabym się na wyprawę w nieznane, gdyby plan nie był precyzyjny, na dodatek nie pokładałabym wiary nie tylko w dowódce, ale także w swoich towarzyszy. Wydaje mi się, że by wybrać się na taką misję, trzeba być pewnym swych towarzyszy, ich lojalności, pomocy w potrzebie, być z nimi tak zwartymi jakoś, a nie jak oni tutaj wszyscy. Jednak gdyby się ktoś nie zgodził iść na taką misję, to by go za dezercję ukarali, prawda?
Nadal najbardziej lubię Nadara i wydaje mi się, że ty także i dlatego go faworyzujesz nieco w opisach itd.
Pozdrawiam.
Zostawianie wszystkiego przyszłemu zięciowi jest ryzykowne, bo wtedy dochodzi do zmiany dynastii, a przecież władcy mieli hopla głównie na tym punkcie, kraj był często wartością drugorzędną ;p Habsburgowie ponoć zawsze cieszyli się z córek, bo oni lubili się tak cichcem wpleść do innych rodów, z tego powodu zresztą jeden z władców... Austrii (?) rościł sobie prawa do polskiego tronu. Tak czy inaczej to mega ciekawa sprawa, dlatego nie mogłam się powstrzymać od pisania o tym :D
UsuńMyślę, że ja też bym się nie zdecydowała na taką wyprawę. Jednak oni żyją w totalnie innym świecie. Pomijając kwestie dezercji, oni po prostu właśnie tak byli szkoleni. Wyprawa w nieznane to dla nich chleb powszedni.
Nie wiem, czy najbardziej lubię Nadara, bo chyba każda postać ma miejsce w moim sercu. On po prostu jest taki rzucający się w oczy i odniosłam wrażenie, że też tak jest w życiu - w grupie jedna osoba często skupia na sobie uwagę.
Dzięki bardzo za komentarz ; )
Jest świetnie, jest cudownie i, o dziwo, przypomniałam sobie o tym blogu. Znowu mnie troszkę nie było, ale teraz nim się zajmuję i powoli będę czytać. Możliwe, że dodam komentarz na ostatnim opublikowanym rozdziale, bo ostatnio weny do komentowania nie mam żadnej.
OdpowiedzUsuńDlatego powiem tylko, że czyta mi się CUDOWNIE! Uwielbiam takie historie, a dodatkowo prowadzisz ją w taki... płynny sposób? Jejku, dziwnie to brzmi, ale nie mogę znaleźć innego słowa. Ogólnie chodzi mi o to, że czyta się szybko i w sposób ciągły. Dobra, mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi, bo ja się nie mogę jakoś wysłowić.
Weny, czasu i sprawnego kompa
Pozdrawiam
ROLAKA z http://granica-olimpu.blogspot.com
Nawet nie wiesz, jak miło mi słyszeć te słowa ; ) Nie musisz się spieszyć, bo czytanie ma sprawiać przyjemność przede wszystkim tobie.
UsuńStaram się, żeby całość szła płynnie, a to nie jest łatwe haha. Bo kiedy na początku planowałam i rozpisałam wydarzenia, to zakładałam, że będę akcję posuwać nieco szybciej. Ale właśnie żeby zachować tę płynność, to nie mogę pędzić, wszystko musi mieć swoje miejsce i czas.
Pozdrawiam cieplutko ; )) Jak coś, to ja tutaj mieszkam i możesz pytać, o co chcesz ; ))