DERWAN
Stała sztywno jak kłoda, wbijając spojrzenie w okno, a tak
naprawdę nie dostrzegając nic. Przez długi czas nie potrafiła ruszyć żadną
częścią ciała, zupełnie jakby zamarzła. Marianna spoglądała na nią z
niepokojem, co chwilę poprawiając suknię, która i tak prezentowała się
nienagannie.
Kasandra jeszcze nigdy w swoim życiu nie była tak wściekła…
chociaż to słowo nijak nie oddawało stanu, w którym obecnie tkwiła. Zimna furia
to wciąż za mało… albo po prostu niewłaściwie. Właśnie dlatego potrafiła
zapanować nad mięśniami i po prostu nie zrobić nic.
– Marianno – powiedziała do córki, kiedy już poskładała
myśli. – Przyprowadź do mnie Sarę. Pilnuj, żeby nikt was nie zatrzymał. Powiedz
również Kostylii, żeby przyszła tu posprzątać.
– Posprzątać? – zdziwiła się dziewczyna, patrząc na
uporządkowane pomieszczenie.
– Właśnie tak.
Córka wyszła pospiesznie z komnaty i dopiero wtedy Kasandra
pozwoliła sobie usiąść w fotelu. Zacisnęła górne zęby na wardze, omal jej nie
przegryzając, ale to wciąż nie było dość. Zwłaszcza kiedy w polu widzenia
znalazła się ta koperta.
Podeszła do stolika, na którym leżał nieszczęsny list i
poczuła, jak jej dłonie zaczynają drżeć.
Wzięła głęboki wdech, przymykając powieki. To w założeniu
miało uspokoić jej nerwy. Była pewna, że poskutkowało. Chciała zabrać kopertę z
tak widocznego miejsca, by schować ją do szuflady. Zamiast tego złapała za
róg blatu i z nietypową dla siebie siłą przewróciła go na ziemię. Wazon, który
zdobił mebel, został rozbity na kilka części, a kwiaty rozsypały się na
posadzce.
Odetchnęła głęboko, ale w niczym jej to nie pomogło.
Chwyciła za nogę taboretu i rzuciła nim o ścianę. Głośny
trzask był jak miód na jej uszy.
Przeszła po rozbitym wazonie, żeby wziąć za kolejną rzecz,
na której mogła wyładować frustrację.
Niszczyła wszystko, co wpadło w ręce, dysząc wściekle.
Komnata powoli zamieniała się w pobojowisko, nie oszczędziła przedmiotów
cennych ani tych drobnych. Kiedy nie dostrzegła już nic, co dałaby radę
podnieść, opadła na dywan i zacisnęła palce na jego krawędzi.
Była roztrzęsiona. Jak małolata. Wiedziała, że prezentuje
co najmniej żałosny obraz przyszłej królowej. Niemal zawsze trzymała nerwy na
wodzy, bo złością jeszcze nikt nic w zamku nie uzyskał. Tylko że teraz nie
miała pojęcia, jak wymazać z jej świadomości wiadomość o nadchodzącym
nieszczęściu. Teściowa by poklepała ją po plecach, matka wyśmiała, bo w końcu
jaki wpływ na losy królestwa miał krótki epizod w życiu Dymitra.
Tylko że w tym momencie Kasandry nie obchodziło nic poza
jej własną dumą.
– Jeszcze zobaczysz… ty głupku…
Zamilkła, kiedy usłyszała pukanie do drzwi.
Jednak o wiele za dużo czasu zajęło jej zbieranie myśli.
Wciąż czuła kołatanie w klatce piersiowej, szczękę miała zaciśniętą, a myśli
przeładowane ostatnimi wydarzeniami. Lekko otępiała próbowała doprowadzić
siebie i otoczenie do porządku. Ustawiła kilka poprzewracanych przedmiotów,
poprawiła fryzurę…
Nie sądziła, że aż tak ją poniesie.
– Pani, to ja, Kostylia – usłyszała kobiecy głos za
drzwiami.
Odetchnęła z ulgą. Nie miała sił, żeby składać wyjaśnienia
komukolwiek, a jej na pewno nie musiała.
– Możesz wejść.
Kiedy drobna brunetka zamknęła za sobą drzwi, jej twarz
zastygła w zdumieniu. Dopiero po chwili otrząsnęła się i bez zbędnych
komentarzy zaczęła sprzątać. Zbierała połamane przedmioty, odkładając je w róg
pomieszczenia. Te nieuszkodzone odkładała w miarę możliwości na miejsce.
Poprawiła dywan, jedną zasłonę, postawiła fotel. Kasandra przez długą chwilę
stała w bezruchu, z zamkniętymi oczami. Wkrótce zaczęła ogarniać wnętrze wraz z
Kostylią, a przynajmniej próbowała, dopóki służka nie zatrzymała jej z
nieuzasadnionym przestrachem.
– Ależ pani, to nie przystoi – wyjąkała.
– Muszę zając czymś ręce – odparła krótko, podnosząc z
ziemi pęknięty świecznik.
– W pani stanie…
– Nie jestem w żadnym stanie, Kostylio – powiedziała, zanim
dziewczyna powiedziała coś, co mogło przynieść kolejną katastrofę. – To plotki.
– Zgrabnie ukryła w głosie zdenerwowanie, chociaż czuła gorycz, której nie
uleczyło nawet zdemolowanie wnętrza komnaty.
– Przepraszam, pani.
Kostylia drżała, tak jak dłonie Kasandry, jednak księżna
nie była zła. Położyła rękę na jej przedramieniu i powiedziała wyrozumiale:
– Nie musisz się niczego obawiać. Po prostu lepiej dla
własnego dobra nie słuchaj wszystkiego, co wokół ciebie mówią.
Nie było to do końca zgodne z jej przekonaniami. Kasandra
zawsze uważała, że w zamku lepiej mieć uszy i oczy szeroko otwarte… a usta
zasznurowane. Jednak Kostylia wciąż należała do osób zbyt młodych, żeby
dostrzec subtelne różnice między prawdą a kłamstwem.
Kasandra nabyła tę zdolność na krótki czas przed ślubem.
Jednak to, jak potem wyszło na jaw, na niewiele się zdało. Jakby już i tak nie
miała dość problemów z tym całym Derwanem, który siłą odebrał jej Sarę! Teraz
jeszcze doszła sprawa z Dymitrem…
Królowa Aurora twierdziła, że to kwestia czasu. Taki los
kobiet, muszą cierpliwie znosić wyskoki mężczyzn. Romanse to nawet nie zdrada,
bo nałożnica zawsze pozostanie tylko fizyczną przygodą.
Mimo to Kasandra naiwnie sądziła, że Dymitr oszczędzi jej
tego upokorzenia.
… już ona mu pokaże.
Jemu i wszystkim, bo Dymitr należał do niej i Kasandra nie
miała zamiaru się z nikim dzielić.
Znajdzie sposób.
Zawsze znajduje...
Marianna wróciła z Sarą jeszcze zanim pomieszczenie zostało
w pełni uporządkowane. Jednak były to osoby, do których Kasandra miała
bezwzględne zaufanie. Gdyby zjawiła się teściowa, pewnie musiałaby udawać, że
wyszła na spacer.
Jej córka wciąż sprawiała wrażenie poddenerwowanej, ale
Sara… ona była w pełni spokojna.
Dziewczyna niedawno skończyła dwadzieścia pięć lat.
Uznawano ją za dość młodą, żeby budzić ciekawość mężczyzn, ale za starą na
ślub. Większość służących nigdy nie wychodziła za mąż, ewentualnie przyjmowano
do pracy wdowy. Niektóre z nich narzekały, marząc o wielkiej miłości, nie
wiedząc, że włożenie na palec obrączki nie miało z nią nic wspólnego.
Sara była inna. Ambicje młodej kobiety sięgały dalej niż do
łoża byle jakiego mężczyzny. Przyszła na świat w małej wsi jako córka biednego
gospodarza. Kogo mogli zaproponować jej rodzice? Przecież nie księcia z bajki.
Przybyła do zamku na zaproszenie księżnej Kasandry, która
poznała ją przejeżdżając przez jej rodzinne ziemie. Tereny, które zresztą nie
należały do rodziny Sary. Ojciec, a po jego śmierci ojczym, dzierżawił pola od
bogatszego pana.
W stolicy Sara wyładniała. Kasztanowe włosy nabrały blasku,
blada twarz delikatności, a w szarych oczach zabłysnęła nadzieja. W krótkim
czasie zdobyła zaufanie Kasandry. Była oddana, miała dobre serce, ale przy tym
wszystkim nie dawała sobą manipulować. Tylko odzywki stosowała często wiejskie,
ale to Kasandra potrafiła wybaczyć. Zwłaszcza, że z biegiem lat takie zwroty
stosowała coraz rzadziej.
Dlatego nie chciała Sary nikomu oddawać, a już zwłaszcza
komuś tak podejrzanemu jak Derwan.
Cóż… Flora i jej bękart będą musieli poczekać.
– Widziałaś go już? – zapytała.
Kostylia, dostrzegając napiętą atmosferę, pozbierała rzeczy
i pobiegła do wyjścia, ale Marianna ją zatrzymała.
– Nie, pani – rzekła Sara.
– Zostań – Kasandra zwróciła się bezpośrednio do Kostylii.
– Taka nauka życia dobrze na ciebie wpłynie.
Młoda służąca nie należała do szczególnie obytych, ale
cechowała ją zdolność szybkiego przyswajania informacji. Nie miała
niepokojących skłonności do plotkarstwa, więc Kasandra postanowiła powoli ją
wprowadzać.
Marianna podprowadziła dziewczynę bliżej kobiet, kiedy
księżna usiadła w fotelu.
– Pewnie go nie poznasz aż do jutrzejszej ceremonii –
rzuciła do Sary, która nie dała po sobie poznać rozczarowania. – Ale Kostylia
ponoć go mijała, czy nie tak?
– Ja… – Służąca zadrżała, zszokowana uwagą Kasandry. – Tak,
to prawda – zdecydowała w końcu powiedzieć, kiedy jej twarz pokrył rumieniec.
– Opowiedz coś o nim – rozkazała Kasandra i chociaż jej
głos nie brzmiał napastliwie, to Kostylia poczuła się jak na egzaminie.
– To mężczyzna przed trzydziestym rokiem życia, nie
wyróżnia go uroda, chociaż wydaje się taki… – nie potrafiła dokończyć. Gdyby
użyła słowa „tajemniczy”, wyszłaby na nierozgarniętą dziewuchę. Nazwanie go
pociągającym wywołałoby negatywne wrażenie, skoro już wkrótce miał należeć do
Sary. Z tym że określenie go przystojnym mijałoby się w prawdą.
– Nie można mu ufać – wtrąciła Marianna. – To krewny
wygnańca ze Słonecznej Doliny, coś ukrywa, prawie zawsze milczy, a mieszka na
dnie kraju.
Sara skrzywiła się nieznacznie, trzymając w uścisku
zasłonę, przy której stała.
– Wiesz, że możesz odmówić, Saro – powiedziała jej Kasandra.
– Wtedy popadnę w niełaskę króla – odparła kobieta. – Ale
jeśli zechcesz, żebym tak uczyniła, pani, nie będę się wahać.
– Bynajmniej. Gdybym to ja tkwiła teraz na twoim miejscu, z
pewnością powiedziałabym „tak”. – Zrobiła pauzę, ale ciszy nie przerwała ani
Sara ani Marianna. – Przybył tutaj tylko po to, żeby spełnić obietnicę? Nigdy w
to nie uwierzę! – prychnęła. – Ze wszystkich kobiet w tym państwie, zażyczył
sobie akurat ciebie, Saro. Nie wiem, dlaczego, ale nie uzyskam tej wiedzy,
jeśli on nie zabierze tego, po co tu przyjechał.
– Chcesz, żebym odkryła jego zamiary, pani? – zapytała
Sara, spoglądając na Kostylię, która próbowała zlać się ze ścianą.
– Jako żona, będziesz musiała pozostać wierna mężowi.
– Doskonale to rozumiem – powiedziała zgodnie z prawdą.
W końcu lata w towarzystwie Kasandry musiały ją czegoś
nauczyć. W tym wypadku Sara wiedziała, że wierność można rozumieć na wiele
sposobów. Księżna przecież nigdy nie zadziałałaby na szkodę następcy tronu… ale
potrafiła zagrać mu na nosie. Dla jego dobra.
Nie musiała nic więcej mówić. Księżna kiwnęła krótko głową,
nie spuszczając wzroku z kobiety, która towarzyszyła jej od wielu lat. Już
wkrótce miała ją stracić, najpewniej na zawsze.
– Kostylio. – Kasandra przemówiła bezpośrednio do
młodej służki. – Dopilnuj, żeby ta kompania, która ma odebrać Derwana
za dwa dni, została odpowiednio przywitana.
Jeśli przekazane jej informacje nie mijały się z prawdą,
tajemniczy mężczyzna powróci na ziemie wraz z żoną i kilkoma południowcami.
Należało zrobić pierwszy krok, żeby dotrzeć do prawdy... a jeśli nawet Derwan
potrafił trzymać język za zębami, to w jego kompanii z pewnością odnajdą
jakiegoś durnia.
– Ja? – wyjąkała Kostylia. – Co miałabym robić jako
służąca?
– Chodź ze mną – Sara chwyciła dziewczynę za ramię i
pociągnęła do wyjścia, kłaniając się po drodze księżnej i Mariannie.
Kasandra odprowadziła ją spojrzeniem, chociaż kasztanowy
odcień włosów Sary stał się dla niej nagle jakby bardziej wyrazisty.
***
Milan chciał opuścić zamek jak najszybciej, to jedyne, co
wiedział. Myśli o konieczności błądziły po jego głowie i nie chciały odpuścić.
Nawet kiedy uczestniczył w królewskiej biesiadzie, co jeszcze kilka dni temu
naładowałoby go ekscytacją. Teraz czuł jedynie zniecierpliwienie.
Król Sambor postanowił wykorzystać okazję i ze ślubu
Derwana uczynić huczne przyjęcie, mimo że sama ceremonia wyglądała nader
skromnie. Milan nie wierzył w czyste intencje rzekomego bohatera, ale i te od
czasu tajemniczego snu nieszczególnie go interesowały. Nawet jeśli powinny, bo
król zobowiązał dwójkę gwardzistów do uczestnictwa w weselu, to Milan myślami
już spacerował po Zalesiu. Wybranka Derwana nie przyciągnęła jego uwagi. Nie
była ani brzydka ani ładna… po prostu żadna. Czy mężowi się spodobała trudno
określić, bo wyraz twarzy mężczyzny pozostał nieodgadniony.
Dopiero następnego dnia Milan pozwolił sobie na zadanie
spędzającego mu sen z powiek pytania swojemu kapitanowi. Chociaż odpowiedź
przewidział już wcześniej.
– Nie ma mowy – odparła na propozycję wyjazdu w rodzinne
strony. – Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Nie i koniec tematu.
Nie czuł ani grama zaskoczenia, bo niby dlaczego miałaby mu
pozwolić na rozdzielenie z drużyną, skoro wciąż wykonywali razem zadanie.
Rozważał dezercję, chociaż doskonale wiedział, że nigdy się
na to nie odważy. Być może Mildred by zrozumiała wagę tego, co chciał zrobić,
gdyby zechciał wyjaśnić. Milan postanowił uniknąć ryzyka, więc ograniczył
tłumaczenie do kilku ogólników. Kapitan nie była głupia, nie uwierzyła mu.
– Jutro wracamy do Lagary. Zdobyte informacje przekażemy
dowódcy razem ze słowami króla. Prywatę pozostaw do czasu, aż dostaniesz
przepustkę na wyjazd rodzinny.
– Obawiam się, że będziecie musieli zmienić plany,
szanowni rycerze – przemówił do nich królewski doradca, który najwyraźniej
przeniknął do nich przez ścianę.
Mężczyzna wyglądał jak mag, co wywołało u Milana niechęć.
Na kciuku nosił pierścień podkreślający status, poza tym wyglądał jak
czarnoksiężnik z bajek dla dzieci.
Nie wiedział, co go bardziej wytrąciło z równowagi. Fakt że
ten człowiek podsłuchiwał ich rozmowę czy może to, że w nią bezceremonialnie
wtargnął. Chociaż gdyby poważnie to przemyślał, najbardziej zirytował go on
sam, bo nie dostrzegł obecności intruza.
– Wielki Hentel – powitała go Mildred, a Milan nie mógł
wyjść z podziwu dla jej znajomości ludzi na dworze. W zamku przebywała nie
częściej niż inni gwardziści, mimo to wiedzę miała o wiele obszerniejszą.
– Jego wysokość Sambor Pierwszy życzy sobie, aby Milan syn
Rubena z Zalesia towarzyszył Derwanowi synowi Awrama z Południowego Szlaku w
jego podróży do rodzinnych terenów wraz z wybranką Sarą oraz jego kompanią,
która przybyła dzisiejszego ranka – przemówił na jednym wydechu i wcale nie
wyglądał na zdyszanego. – Następnie ma powrócić do stolicy z wybranym rycerzem
Gwardii Królewskiej, który do niego dołączy w czasie drogi powrotnej, podczas
gdy ty, szanowny rycerzu Mildred, przekażesz wieści od króla bezpośrednio
drugiemu dowódcy, a następnie wraz z wyznaczoną przez niego grupą dołączysz do
przeszukania na Słonecznej Dolinie.
Po tych słowach zapadła cisza. Zarówno Milan jak i Mildred
stali zszokowani, bo takiego scenariusza nie mogli przewidzieć.
– Tutaj mam żelazny list dla Milana syna Rubena. – Doradca
wręczył mu brązową kopertę z królewską pieczęcią, a on nie potrafił wydobyć z
siebie głosu.
– Czy nie rozsądniej zawrócić Milana do Lagary, gdzie drugi
dowódca wyznaczy orszak dla Derwana? – wtrąciła chłodno Mildred.
– Taka wola króla. – Doradca westchnął teatralnie. –
Szanowny Derwan wyrusza przed południem, masz więc czas Milanie synie Rubena
przygotować się do kilkunastodniowej podróży,
– Kilkanaście dni? – prychnęła Mildred. – Akurat! Z panną
będą się wlec przez co najmniej miesiąc.
Doradca posłał jej fałszywy uśmiech, ale nie skomentował
tej uwagi.
– Ty, szanowna Mildred, powinnaś wyruszyć natychmiast.
– Tak też uczynię – powiedziała wystarczająco głośno, żeby
doradca zrobił krok w tył. – Możesz już odejść. Chyba że masz dla nas kolejne
informacje. Nie chcemy tracić twego cennego czasu, wielki Hentelu.
Mężczyzna skinął im głową, po czym oddalił się równie
bezszelestnie, jak przybył. Dopiero kiedy całkowicie zniknął im z oczu, Mildred
zaklęła głośno. Nie tłumaczyła, jak miała w zwyczaju. Nie musiała. Milan
wiedział, w jakim bałaganie teraz utonęli.
To żadna nowość, że zmieniono im plany. Tylko że
rozdzielaniem składu zajmował się dowódca, a nie król. Ten nawet nie do końca
rozumiał ideę formacji gwardii. Sambor był wielkim wojownikiem, ale sprawy
Lagary powierzył synowi. Dzisiejszy rozkaz mógł należeć do kaprysów, ale równie
dobrze pasował do wielkiej szansy… albo przepaści.
Z tym, że cokolwiek o tym myśleli, to straciło znaczenie,
zanim je zyskało. Decyzja została podjęta, a oni nie mieli prawa sprzeciwu.
Milan był już spakowany i gotowy do drogi, ale musiał
skompletować dodatkowe wyposażenie w razie dłuższej podróży. Nie miał pojęcia,
jak daleko mieszkał Derwan ani którą trasę wybiorą. Właściwie nie wiedział też
nic o towarzyszach tego człowieka, którzy z pewnością będą mieli znaczący wpływ
na jakość wyprawy. Dobrze zorganizowana grupa zapewniała szybkie poruszanie,
właśnie do takiego stylu przywykł Milan w gwardii. Leniwa zgraja przeciągała
wszystko nawet kilkakrotnie.
Jednak nie perspektywa wyjazdu z obcymi tak go denerwowała.
Przede wszystkim, nawet po przeczytaniu listu, nie wiedział, w jakim celu miał
wyruszyć. Nie sądził, żeby przydał się komukolwiek jako wsparcie, a do
przekazania wiadomości wystarczał posłaniec.
Zapewne cel zadania pozna później…
… albo wcale.
***
Z grupą Derwana Milan spotkał się dokładnie przed
południem, z miną wyrażającą czyste niezadowolenie.
Nie lubił Mildred, jak większości zarozumiałych,
agresywnych kobiet, ale ona należała do gwardii. Jej towarzystwo dawało mu
poczucie bezpieczeństwa, panującego porządku. Teraz miał spędzić wiele tygodni
z człowiekiem, którego ledwo poznał i któremu nie ufał.
Kompania Derwana składała się z ośmiu mężczyzn równie
bezbarwnych jak on sam. Wszyscy mieli ciemne włosy, nijakie rysy twarzy i
przeciętną budowę. Kiedy powitali Milana, nie odróżniał nawet ich barwy głosu.
Dlatego mimo wysiłku nie potrafił ich zapamiętać, dla niego byli po prostu
druhami Derwana i nic ponad to.
Jeśli coś w ogóle zwróciło jego uwagę, to fakt że żaden z
mężczyzn w stosunku do przywódcy nie trzymał się etykiety. Wszyscy klepali
Derwana po plecach, żartowali z niego, gratulowali, a on nie odwzajemnił ich
braterskich gestów. Czekał. Tuż za nim stała jego nowa małżonka, ubrana w
gustowny strój podróżny.
Milan musiałby skłamać, gdyby chciał stwierdzić, że w ogóle
nie interesowała go Sara. Nie jako kobieta, ale bardziej element niepasujący do
obrazka.
I wzajemnie.
Sara dostrzegła Milana już na ślubie, bo rycerze gwardii
budzili zainteresowanie wszystkich na dworze. Znajdowała się wtedy w stanie
otępienia, więc szybko o nim zapomniała. Dzisiaj zobaczyła go ponownie i
zmarszczyła brwi.
– Pojedziesz z Edmundem – powiedział do niej Derwan. – Ma
podwójne siodło.
Sara odwróciła się w stronę łysego mężczyzny o nieco
głupkowatym uśmiechu i sposępniała jeszcze bardziej.
– Księżna Kasandra obiecała przyprowadzić powóz – wyrzuciła
niepewnie, patrząc, jak jej mąż mocuje wszystkie drobiazgi przy koniu.
– Pojadą w nim twoje rzeczy, laluniu – rzucił brunet,
starszy od niej zapewne o ponad trzydzieści lat.
Otworzyła szeroko oczy, nie wiedząc, jak powinna się
bronić.
– To niegodne tak mówić do mężatki – wtrącił Milan, a w
jego głosie zabrzmiała złość.
– To chyba nie twoja żona, eeeee, rycerzyku.
– Licz się ze słowami, Zerand – powiedział Derwan, a jego
kompan zaczął otwierać i zamykać usta jak ryba wyciągnięta z wody.
– Właśnie, starcze – dodał kolejny mężczyzna. – Ta kobieta
jest żoną Derwana, a chłopak to rycerz z samej Gwardii Królewskiej. Jak nie
okażesz im należytego szacunku, zabiję cię.
Zerand wzruszył ramionami z obojętnością i wskoczył na
konia, a zaraz za nim uczynili tak pozostali. Tylko Sara stała, zaciskając zęby
i ignorując Edmunda, który podał jej rękę.
– Nie pojadę z obcym chłopem – powiedziała w końcu, a jej
głos drżał… ze strachu czy złości, sama nie wiedziała.
– Nazwała cię chłopem! – zaśmiał się któryś z mężczyzn, a
ona przygryzła policzki.
Edmund rzucił pytające spojrzenie Derwanowi, który patrzył
na Sarą jak na nieszczególnie ciekawe zjawisko.
– Dlaczego nie mogę jechać z tobą? – zapytała niemal
płaczliwym głosem.
– Nie mam podwójnego siodła – rzucił, jakby mówili o
oczywistości.
– Weźmiesz mnie ze sobą albo zostaję tutaj – dodała drżącym
głosem.
Wszyscy ją obserwowali, jakby oczekiwali, że zmięknie i
odpuści. Kasandra kazała pod żadnym pozorem nie ulegać. „Jeśli nie zaznaczyć
własnej pozycji na początku, później wykorzystają to przeciw tobie” rzekła na
dzień przed zaślubinami. Mimo to Sara nie była jak księżna.
Zapewne przystałaby na podróż z Edmundem. Na szczęście,
kiedy już chciała wycofać wypowiedziane słowa, Derwan podprowadził do niej
konia. Chwycił kobietę za przedramię i bezceremonialnie wciągnął na swojego
wierzchowca. Mógłby wyrwać jej rękę, jednak ona praktycznie sama wspięła się na
zwierzę, zajmując miejsce za plecami męża.
Ostatni raz w podobnej pozycji przebywała jako mała
dziewczynka, kiedy ojciec zakupił do gospodarstwa konia.
– Szybko znudzisz się taką jazdą – powiedział Derwan, a ona
w duchu przyznała mu rację.
Objęła go w pasie, opierając głowę na ramieniu. Nie mogła
powstrzymać uśmiechu. W końcu przez moment zobaczyła w jego oczach irytację… to
dobry początek.
W końcu jak na razie nie mieli żadnego.
Nawet na ślubie nie wyglądał na szczególnie nią
zainteresowanego. Więcej uwagi poświęcali jej obcy mężczyźni. Poza złożeniem
przysięgi nie powiedział w towarzystwie Sary praktycznie nic, przez większość
czasu rozmawiał z królem bądź ludźmi na dworze. W trakcie nocy poślubnej
nakazał im spać, a uczynił to głosem bezkompromisowym. Nawet jeśli powinna
polemizować, to nie znalazła odwagi. Poza tym zmogło ja zmęczenie, szczególnie
kiedy pierwszy raz w życiu leżała w tak wygodnym łożu. Nie wspominając o tym,
że z każdym kolejnym rokiem współżycie z mężczyzną coraz bardziej ją przerażało.
Rankiem zmartwienie nękało Sarę nieco bardziej. Ukryła je
jednak w sobie i czekała.
Również teraz… chociaż aktualnie w głowie kobiety błądziła
tylko jedna myśl.
Derwan miał rację.
Sara odczuła dyskomfort w momencie, w którym ruszyli, ale
nie dała tego po sobie poznać. Dopiero po godzinie podróży zaczęła się wiercić
i stękać.
– Kiedy postój? – zapytała, jak tylko zwolnił w trakcie
jazdy przez las.
– Pół dnia drogi stąd jest gospoda – powiedział Milan.
– A po co tam stawać? – jęknął jeden z jeźdźców. – Bez
niepotrzebnych przerw za osiem dni wrócimy do domu.
– Chcesz wieźć kobietę jak rycerza, Derwan? – dodał
zirytowany gwardzista. Chociaż w całej drużynie z pewnością był najmłodszy, to
rodzaj noszonej zbroi dodawał mu lat. – Po drodze opadnie z sił zachoruje i nie
tylko zostaniemy zmuszeni do postoju, ale spędzimy tak z tydzień.
– Możemy zrobić przerwę teraz? – zapytała zbyt cicho, żeby
ją dosłyszeli, więc powtórzyła.
W odpowiedzi usłyszała rechot. Nawet Milan, który
dwukrotnie stanął w jej obronie, nie powstrzymał uśmiechu.
Sądziła, że Derwan każde jej usiąść w wygodniejszym siodle,
zmusi do przyznania błędu. Jednak on milczał, jakby tę kwestię zamknął dawno
temu.
Ruszyli dalej i to była najgorsza podróż w życiu Sary. Ból
mięśni niemal ją wykończył, a do tego dochodził chłód, głód i dyskomfort.
Krótkie postoje w gospodach spędzała sama, co wcale jej nie odpowiadało. Do tej
pory dzieliła sypialnię z kilkoma osobami, a pustka zwiastowała kłopoty.
Dlatego nawet w czystej pościeli i mimo potwornego zmęczenia, nie znalazła
mocy, by zasnąć. Dopiero kiedy Derwan wchodził do pomieszczenia, uspokajała
nerwy i wędrowała do krainy snów. Jednak on nie zawsze się pojawiał, czasami
zostawiał ją samą na całą noc. Następnego dnia karciła samą siebie za to, że
dobre samopoczucie uzależniła od obcego człowieka, który nie okazywał jej ni
cienia sympatii.
… a potem karciła siebie i za tę myśl. W końcu Derwan wziął
z nią ślub i cokolwiek teraz myślała, należała do niego.
Nawet jeśli w gruncie rzeczy on wcale jej nie chciał.
Bała się. Strach nie dotyczył nowego męża, ale samej
sytuacji. Nie wiedziała, gdzie zmierzała, co na nią czekało w nowym miejscu.
Miała za sobą zbyt wiele wiosen, żeby ktoś tak po prostu chciał ją za żonę. Za
tym wszystkim stała tajemnica, którą odkryć chciała księżna Kasandra. Dlatego
Sara zdusiła negatywne uczucia i cierpliwie znosiła trudny podróży.
Pod koniec trzeciego tygodnia siedziała przy palenisku,
ubrana w ostatnią w miarę czystą suknię i włosami zaplatanymi na czubku głowy.
Praktycznie wszystkie jej rzeczy zostały w powozie, jedynie kilka ubrań
zapakowano w bagaż przymocowany do wierzchowca. Nie tylko nie posiadała
większości odzieży, ale i wszelkich rzeczy zapewniających minimum rozrywki.
Dlatego oglądała zniszczone przez chłód dłonie, które i tak po wielu latach
pracy na gospodarstwie nie wyglądały najlepiej.
– Nie jesteś głodna, pani? – zapytał jej Milan, który był
dla niej chłopcem wyciągniętym z ryciny rycerza gwardii. Zawsze sztywny,
kulturalny, pewny siebie i pozycji, którą zajmował.
– Mów mi Sara – przypomniała mu po raz piąty, bo już
kilkakrotnie prosiła o zwracanie się do niej po imieniu. Była od niego starsza
prawie o dekadę, ale nie lubiła formalizmu. Chociaż teraz nie należała do
służby królewskiej. Awansowała na niewolnicę mężczyzny z południa.
Kiedy przyjrzała się Milanowi, widziała w nim osobę dobrze
urodzoną, odpowiednio wychowaną, zgodnie z panującymi standardami. Na próżno
szukała w nim czegokolwiek poza schematem.
Musiała przyznać, że wyglądał na chłopca, za którym już
niedługo będą wzdychać wszystkie napotkane panny. Jako szesnastoletni
młodzieniec miał ładne rysy twarzy, ciekawą barwę oczu – oliwkową zieleń, z
ciemniejszymi, intensywnymi obwódkami. Z daleka wyglądały naturalnie,
codziennie, ale z bliska odnalazła w nich coś szczególnego. Ponad to posiadał
odpowiednią budowę i sztywny, rycerski program zachowania. Sara spędziła dość
czasu na dworze, żeby wiedzieć, co interesowało kobiety. Chociaż sama nigdy nie
wykazywała zauroczenia wobec jakiegokolwiek mężczyzny.
– Nie wypada tak mówić do mężatki – rzekł drętwo Milan,
zajmując miejsce przy palenisku i tym samym sprowadzając Sarę na ziemię.
Zachował odpowiedni dystans, ale i tak poczuła wdzięczność za jego towarzystwo.
– Jak długo będziesz z nami podróżował? – zapytała.
– Zapewne aż do południowej granicy. Król nakazał mi
pozostać tyle, ile zażyczy sobie tego Derwan – wyjaśnił krótko.
– Jak to jest być rycerzem z Lagary? – kontynuowała, żeby
odgonić nieprzyjemne myśli.
Milan rzucił jej przenikliwe spojrzenie, ale milczał.
– Pewnie często słyszysz takie coś, he? Ale to ciekawe, nic
nie zrobisz – mówiła, masując dłonie, które powoli odzyskiwały naturalny kolor.
– Szkoda, że nie urodziłam się dziesięć lat później, być może też zostałabym
rycerzem jak Mildred córka Magnusa z Kowalów.
Nie pozbawił jej złudzeń tylko z uprzejmości. Sara sama
zarechotała, bo przecież znała prawdę. W Lagarze podziały społecznie
teoretycznie nie miały znaczenia. W praktyce przyjmowano tam naprawdę wyjątkowe
jednostki, chyba że ktoś miał odpowiednie znajomości. Przykładem był chociażby
Milan, który otrzymał zbroję gwardii ze względu na ojca. Wątpił, by ktoś się
nim zainteresował bez odpowiednich korzeni.
– Księżniczka Marianna wspominała, że poznałeś jej starszą
siostrę – dodała, a nad prawą brwią Milana pojawiła się zmarszczka. – Po twojej
minie wnioskuję, że zdążyła zajść ci za skórę. Księżniczka Gaja ma charakterek.
– Nie powstrzymała niezbyt eleganckiego rechotu, ale rycerzowi najwyraźniej to
nie przeszkadzało. – Ona ma dobre serce, tylko nie potrafi tego pokazać.
– Wiem – przerwał jej rozdrażniony. – Wiem – powtórzył już
ciszej, pogrążony we własnych myślach.
Więcej już nie powiedziała, nie chcę odstraszyć go
gadulstwem. Jakkolwiek był w jej oczach chłopcem, jego obecność przypominała
Sarze dom.
Miejsca, do którego nie mogła wrócić.
Z trudem powstrzymała łzy, które napłynęły do jej oczu.
Tydzień później katorga wydawała się wreszcie zakończyć.
Jak zapytała Derwana, kiedy wyruszają w dalszą podroż, mężczyzna odpowiedział
jej, że praktycznie dotarli na miejsce, a kolejną trasę pokona w powozie.
Niemal go ucałowała z radości, jednak jego apatyczna twarz
w porę ją powstrzymała.
– Musimy czekać na delegację – dodał ciemnowłosy mężczyzna,
z tego co pamiętała, Zygfryd.
– Mój wuj chce przekazać ci wiadomość dla króla – zwrócił
się do Milana Derwan. – Dlatego musisz poczekać dwa dni, potem możesz wracać.
– Zrozumiałem – wycedził, nie wiedząc, czy zachowanie
względem niego go złościło czy nużyło.
– Nasze tereny graniczą z Zalesiem – dodał sucho, a Milan
spojrzał na niego zaskoczony. – Zerand wskaże ci najkrótszą drogę. –
Dostrzegając pytające spojrzenie chłopaka, dodał – Ponoć „musisz jechać do
domu”, czy nie tak?
Po tych słowach zostawił ich samych, a Sara pierwszy raz
zobaczyła Milana całkowicie zbitego z tropu.
***
Jak obiecałam, tak zrobiłam - nowa część rycerzyków :D Rozdział sam w sobie nie jest tak długi jak IX i jego druga część będzie krótsza niż ta... ale będzie w niej akcja huhuhu. Może nie "te pościgi, te wybuchy", ale no... akcja to akcja haha
Napiszcie, co myślicie. Co was zaciekawiło, co niespecjalnie :D Jak wam się nowożeńcy podobają? Tyle miłości :D Kasandrze się nie podobają, to na pewno haha.
No i pokazałam Milana z innej perspektywy. Zupełnie inaczej go widziała Liliana, zupełnie inaczej Gaja, on sam siebie inaczej widzi, a teraz doszło do tego spojrzenie Sary. Co je łączy?
No i Derwan doskonale wie, że Milan chce jechać do domu. Czyta w myślach?
Jak coś, to do Zalesia zawitamy w rozdziale XII. Tutaj zostaniemy z Sarą i Derwanem, a w jedenastce pokażę, co u Aarona.
Jak znajdziecie chwilę, podzielcie się swymi myślami. Niech moc będzie z wami!
Kasandra i jej wściekłość zostały opisane naprawdę dobrze. W ogole zdziwiło mnje, jak dobrze traktuje ona swoją służbę. Myslalam, ze w Lagarze sie tego nie doczekam. Lubię te Sarę, jest inteligentna j mysle, zd dowie sie, co temu jej mężowi siedzi w głowie. Nje robi on dobrego wrażenia, nawet jej nie bronił przed tekstami tego na z. Za to Milan się wykazał, i to naprawdę niezle, bo jako taki chlustek musiał sie wykazać jeszcze większa uwagę, stając w jej obronie. Faktycznie pokazujesz go na rożne sposoby i sama juz nke wiem, co o nim myślec, ale mysle, ze to dobry dzieciak. Za to Derwana w ogole nie rozumiem, w żadnym aspekcie :D co do techniki podobała mi sie perspektywa Sary, ale troche za szybko eg mnje biegłas w czasie, nie spodziewałam sie takich przeskoków i skoro przedstawiłaś około trzech tygodni wędrówki, przypadłoby sie wiecej tła, zdecydowanie. Czekam na ciąg dalszy, szczególnie na rozdział o Aaronie, bo ciekawam, co u niego;)
OdpowiedzUsuńTechnicznie będę jeszcze to na pewno poprawiać, zwrócę uwagę na te przeskoki czasowe.
UsuńMilan został wychowany w konkretny sposób, dlatego różnie jest odbierany przez różne osoby. Chociaż fakt, że teraz też zachowuje się nieco inaczej. Wyprawa do Czystych dała mu w kość ;p
Co do Derwana - na tym etapie ciężko go zrozumieć :D Nie oznacza to, że w przyszłości będzie lepiej albo że kryje się za tym jakaś wzruszająca historia. Ale wyjdą w końcu jego motywy, przynajmniej na tyle, na ile jest to potrzebne w historii... tak sądzę haha.
Dziękuję za komentarz, pozdrawiam!
Rozumiem, że Kasandra jest wściekła. Bo jednak w tym Twoim świecie płodzenie dzieci na boku jest czymś normalnym (a przynajmniej często obserwowanym), to jednak nie każda kobieta potrafi przejść za tym do porządku dziennego. Nie dziwię się, że Kasandra wariuje. Tylko ciekawa jestem, do czego ją to doprowadzi.
OdpowiedzUsuńSkoro 25 lat to wiek za późny na wychodzenie za mąż i skoro Sara wcale nie jest jakoś specjalnie ładna, to czemu do jasnej ciasnej Derwan chciał właśnie ją? Nadal nie mogę wymyślić żadnej odpowiedzi na to pytanie. Do głowy przychodzą mi tylko, że jest córką kogoś potężnego, ale sama o tym nie wie. Poza tym nie mam żadnych pomysłów, a ciekawość mnie zżera. Pozza tym ten cały Derwan nawet nie chciał się z nią kochać! Jestem pewna, że on coś kombinuje…
Ciekawa też jestem po co im Milan i skąd Derwan wiedział, że Milan chce pojechać do domu. Od Mildred? No bo jeśli nie od niej, to skąd? W myślach czyta? :D
Lecę dalej, może zdążę jeszcze dziś przeczytać ;-)
Pozdrawiam!
Dla Kasandry ewentualny bękart jest tym bardziej niebezpieczny, bo sama urodziła tylko (albo aż) córki. Poza tym Dymitr nie przyzwyczaił jej do takich wyskoków :D Za bardzo kochliwy to on nie jest haha. Wydaje mi się, że pierwsza zdrada boli najmocniej, a kiedy do kobiety dociera, że i tak nie jest w stanie nic z tym zrobić, to z czasem zaczyna to akceptować.
UsuńDerwan nie pokaże wszystkich kart od razu, musi dobrze grać, żeby nie wleźć w bagno. Ale już w następnym rozdziale wyjdzie dosyć istotne powiązanie Derwana z głównym wątkiem, nie wiem tylko, czy jest dosyć wyeksponowane :D
Dziękuję ci bardzo za komentarze!
Pozdrawiam!