Moje imię to...
Dom, w którym przebywał, zmienił się nie do poznania. Jego
ściany pokrywały pajęczyny zakrzepniętej krwi, niemal każdy krok wywoływał
skrzypienie drewnianej podłogi. Drzwi oraz okna uderzały o framugę w rytm
złowieszczej muzyki.
Dzisiejsza wyprawa w ten „inny” świat wyglądała dokładnie
tak samo jak poprzednim razem. Jedyna zmiana dotyczyła niego samego. Potrafił
skupić uwagę na otoczeniu zamiast własnym strachu, obserwować.
Był sam. Wszyscy obecni do tej pory w pomieszczeniu roztopili
się jak woskowe lampy. Ich pozostałości kleiły stół i krzesła.
Ręka przyrosła mu do szczątków miecza, którego nie potrafił
puścić. Rękojeść oplotła palce niczym bluszcz, zmuszając do używania broni,
którą uznawał za przeklętą.
Zrobił krok. Deska pękła pod jego ciężarem, a on został
wciągnięty w podziemny świat, gdzie spomiędzy korzeni wystawały gnijące
ciała – ludzkie przemieszane ze zwierzęcymi. Próbował się przebić, drapiąc
rękami ziemię, tworząc dziury, szczeliny. Skoro mógł dostrzec wszystko to, co
obumierało w cuchnącym piachu, to z pewności miał szansę uciec na powierzchnię.
Jednak żeby to zrobić, musiał chwytać rozpadające się nadgarstki, powykręcane
ramiona, zdarte kopyta. Tłumaczył sobie, że trupy nie czują. Jednak gdy dotykał
ich srebrną rękojeścią, wzdrygały się i uciekały wgłęb mokrej ziemi. Przede
wszystkim nie skupiał uwagi na ich twarzach. Wtedy zobaczyłby ich łudzące
podobieństwo do osób, które znał… a przecież musiał odnaleźć potwora.
Jeden z martwych zaczął obejmować go w pasie, wtulając
głowę w jego szyję. Starszy mężczyzna, z kilkoma siwymi włosami i długimi
palcami – tyle był w stanie zobaczyć.
Zamarł.
Nie czuł na skórze oddechu, ciało było porażająco zimne,
wilgotne. Nie próbował się uwolnić, zamiast tego patrzył, bo on… musiał gdzieś
tu być.
Stłumił strach, który pojawiał się wraz z myślą o
spotkaniu. Powtarzał w myślach usłyszane wcześniej słowa.
„Tutaj jesteś bezpieczny”
„Tutaj jesteś bezpieczny”
„Tutaj jesteś bezpieczny”
… i tak w kółko.
W końcu otaczająca go masa zaczęła topnieć, niczym śnieg po
spotkaniu ze słońcem.
Pływał w jeziorze wraz ze wszystkimi martwymi ciałami i
dopiero wtedy zabrakło mu powietrza.
Próbował dotrzeć na powierzchnię, ale umarli zaczęli
chwytać go za kończyny i ciągnąć w dół.
Zaatakował uszkodzonym mieczem i przekonał się, jak
strasznie był ostry. Przez przeszkody przechodził jak przez masło. Dzięki niemu
już wkrótce przedostał się do źródła tlenu.
Nie zobaczył nad wodą drzew ani nieba. Zamiast tego
otaczały go gęste, czerwone opary. Poszukał wzrokiem brzegu, a jak na zawołanie
nieopodal wyrosła niewielka wysepka.
Brakowało mu sił, żeby płynąć, ale niepokój podprowadził go
do brzegu. Odepchnął od siebie kawałki kończyn, które wypływały tylko po to,
żeby przeobrazić się w parę i tworzyć szkarłatną mgłę.
On sam czuł, jak jego ciało nie wytrzymuje gorąca, a
przecież nie tak miał zginąć.
Na czworaka dał radę dotrzeć na suche podłoże. Kłęby pary
zdążyły dotrzeć do chmur, które przygotowywały chłodny deszcz. Nie oderwał
nawet kolan od gruntu, kiedy ciężkie krople krwi zaczęły spadać na jego głowę
oraz otoczenie, przykrywając wszystko wokół.
Oparł się na udach i rozejrzał, a chociaż miał świadomość
obecności obcej istoty, nie potrafił jej zlokalizować. Poczuł świszczący oddech
przy uchu.
Nic nie zdążył zrobić.
Potwór przebił jego klatkę piersiową na wylot.
Ostatnim, co zobaczył, była wielka szpona znienawidzonej
istoty.
***
Wymiotował przez cały dzień. Zwrócił wszystko, co zjadł
dzisiaj, wczoraj i trzy lata temu. Cały czas płukał głowę w lodowatej głowie, a
potem drżał z zimna. Co chwilę sprawdzał, czy jego serce wciąż bije, czy nie
wyrwano go z piersi. Ida podrzucała mu napary z ziół, ale nie miał ani chęci
ani siły ich przełknąć.
– Jesteś pewna, że to dobra droga? – zapytał Kasjan, kiedy
Aaron wypluł kromkę chleba, którą przeżuwał z dobre piętnaście minut.
– Nie jest dobra, tylko jedyna – powiedziała kobieta. –
Musi poznać naturę ducha, rządzące nim prawo, inaczej zostanie pożarty od
środka.
Wytarła czoło chłopaka mokrą ścierką. Był to gest, do
którego zdążył przywyknąć, chociaż na początku odskakiwał jak oparzony.
– Chcesz odpocząć? – zwróciła się do niego, a on pokręcił
głową, bo w łóżku spędził cały dzień.
Od czasu jego przybycia do domu Idy minęły już trzy
tygodnie, a Aaron na zmianę spał, walczył i chorował… nieszczególnie to
odmienne od życia, które prowadził do tej pory, ale tym razem każdy pojedynek
kończył ból, a osłabienie trwało o wiele dłużej.
O tym, że wyląduje w domu Idy, wiedział o wiele wcześniej,
już podczas pierwszej wizyty w tym miejscu. Tylko że wtedy nie wyjaśnili mu,
dlaczego to wszystko było tak ważne. Po prostu kazali sobie zaufać, a że Aaron
nie widział powodu, żeby się sprzeciwiać, to przystał na ich propozycję.
Całość musiała mieć miejsce poza oczami dowódcy, w innym
wypadku informacja o przeklętym mieczu rozniosłaby się do niepożądanych osób,
które mogły mu zaszkodzić. Odpowiedni zbieg wypadków pozwolił im zrealizować to
szybciej niż planowali. Upadek twierdzy na wchodzie, wraz z końcem misji
Kasjana i całe zamieszanie związane z wyjaśnianiem źródła ataków – to dało im
przynajmniej kilka tygodni na ominięcie rozkazów.
Dlatego jak tylko ponownie się spotkali, ruszyli do Idy,
która wiedziała o Czystych więcej niż inni.
Pierwszego dnia pobytu próbowała mu wyjaśnić cel jego
przyszłych zmagań, ale te nieszczególnie do niego przemawiały. Zwłaszcza, że
tak naprawdę eksperymentowali i nie do końca wiedzieli, do czego ich to
zaprowadzi.
– Miecz, na który patrzysz pochodzi z czasów wielkiego
cechu, a sądząc po zdobieniach i tym, jaki ma na ciebie wpływ, to pozostałość
po legendzie o Królu Życia – mówiła mu, a on słuchał uważnie, chociaż niebyt
entuzjastycznie. – Chcesz ją poznać?
Kiwnął głową nieszczególnie podekscytowany, chociaż nie
miał zamiaru odmówić. Nie tylko z natury lubił słuchać, ale Idzie nie
potrafiłby odmówić niczego. Nawet najnudniejszej opowieści świata.
– Tam, skąd pochodzę, wierzono w istnienie istoty będącej
stwórcą wszystkiego, fundamentem przeszłości, teraźniejszości i przyszłości –
zaczęła swoim tajemniczym głosem, a on analizował każdy, najmniejszy ruch ust.
– Postać bez kształtu, nie do pojęcia nawet przez mędrców. Zgodnie z historią
stworzenia świata, to właśnie on zebrał z sobą kilka tysięcy gwiazd, aby z ich
najlepszy części zbudować planetę, na której powstało życie. Wkrótce okazało
się, że opieka nad człowiekiem sprowadza na niego wiele trosk. Oddał więc część
mocy swoim dzieciom, które miały wyrażać jego wolę.
– Lata mijały, a Król Życia coraz chętniej dzielił potęgę,
narzucając przywileje, ale również obowiązki – opowiadała, przy okazji
sprawdzając wszystkie jego rany, by zaraz przetrzeć je cuchnącym płynem,
którego zapach przypominał Lagarę.
Wtem wyszło na jaw, że kontrolowanie tysięcy istot, które
posiadały fragmenty jego zdolności, zaczynają go przerastać. Ci bardziej gnuśni
wykorzystywali talent dla zaspokojenia własnej pychy. Powstały klęski, plagi,
zdrada, rozpusta. Wściekły Król zebrał nieposłusznych i wygnał ich do Krainy
Płaczu, by tam przemienić w skałę. Na obronę tego miejsca wyznaczył najstarszą
z córek, Zorzę. Była to istota o ludzkiej urodzie, kwintesencja kobiecości.
Miała włosy w kolorze kory dębu, plecione wiatrem, a oczy niczym dwa bursztyny
otoczone wachlarzem długich rzęs. Jej skóra błyszczała w słońcu, a ciało
przypominało dorodny owoc, który kusi, budzi pożądanie.
– Opowieści o Zorzy powstało co najmniej kilkanaście –
dodała już bardziej rzeczowo – ale tylko jeden z przekazów stanowi źródło
informacji o ostrzu, które widzisz przed sobą. Jeśli pójdziemy jego tropem…
Zorza, jak większość kobiet w legendach, oddała serce
mężczyźnie. Kowalowi, który zawitał na jej terenach w poszukiwaniu dobrego
surowca. Powiedziała mu „Ze złoża z tych skał wykujesz broń o potędze
wykraczającej poza twoje sny. Ono zapewni ci zwycięstwo nad Królem Życia,
jednak dopiero po jego śmierci będziemy mogli być razem. Czy zaczekasz na
mnie”? Melferd, bo tak zwali ów kowala, zauroczony nie tylko Zorzą, ale i
perspektywą władania światem uległ jej propozycji i już wkrótce wykuł
sześćdziesiąt siedem broni z żelaza ukrytego w skałach przemienionych istot.
Gniew Króla Życia dosięgnął ich. „Dopóki pozostaniesz mi
wierny, nic ci nie zagrozi” obiecała Zorza, nim została zamieniona w
sześćdziesiątą ósmą broń przez ojca, który pozostałe sześćdziesiąt siedem
mieczy rozesłał po świecie, aby pozbawić Melfreda możliwości ich zjednoczenia.
„Pozostaniesz przy życiu, głupi kowalu, żebyś na zawsze pamiętał o tym, czego
nigdy nie będziesz miał” rzekł do niego król i odszedł. Nie przewidział jednak,
że uczucia Zorzy sięgają o wiele dalej niż jego moc.
Wołanie ukochanej Melfred słyszał już od początku, ale
siedem lat zajęło mu odnalezienie zaginionego miecza. Dostrzegając
niebezpieczeństwo, Król próbował pozbawić kowala życia, ale nie mógł go
dosięgnąć. Zorza bowiem władała mocą ułudy, który zmieniła nie tylko samego
Melfreda, ale i wszystko, na czym spoczął jego wzrok.
Z tym, że wieczna tułaczka z mieczem w niczym nie
przypominała tego, co obiecano zachłannemu mężczyźnie. Liczył on bowiem na
władzę u boku piękności. Z czasem ulegał złym emocjom, a wykorzystała to
napotkana wiedźma. Zaproponowała mu „odnajdę dla ciebie wszystkie zaginione
miecze w zamian za ten jeden, który nosisz przy sobie”. Jak prawie każdy
mężczyzna w legendach, Melfred nie zorientował się, że wiedźma to tak naprawdę
przemieniony król, który zgodnie z obietnicą ofiarował kowalowi sześćdziesiąt
siedem mieczy, zabierając w zamian jedynie zdradzoną córkę.
Melfred sformował wojsko, którym już wkrótce zaatakował
króla. Ku jego zaskoczeniu, żaden z ofiarowanych mieczy, które w jego rękach
wydawał się niepokonany, nie okazał żadnych właściwości w stosunku do jego
towarzyszy. Zorza sama odnalazła kowala, by pozbawić go tego, czego sama już
nie miała. Melfred skonał, a jego ciało rozpadło się na tysiące cząstek
duchowości, a te wstąpiły na pierwszych ludzi. Ostrze, które zabiło kowala,
pękło, tak jak i serce Zorzy.
Aaron nie odrywał spojrzenie od Idy, która zakończyła
opowieść z pełną dramatyzmu nutą, charakterystyczną dla zwiastunów tragedii.
Ten głos wypełnił jego myśli niczym mgła – leniwie, ale dokładnie, nie
pozostawiając miejsca na nic innego.
– Gdzie w tym wszystkim morał? – zapytał Kasjan, na którego
magia historii najwyraźniej nie zadziałała. Przy Idzie wyglądał nadzwyczaj
przyziemnie, ale Aaron nie potrafił określić tego ani za wadę ani za zaletę.
Odpowiedziała mu uśmiechem, a w takich chwilach wyglądała
niezwykle. Jakby skrywała tajemnicę, której żaden z nich nie pozna.
– Opowiadane mi legendy nie zawierały przesłania, tylko
ostrzeżenie – rzekła w końcu, chociaż słowa skierowała do Aarona. – Jeśli ta
niesie w sobie choćby iskrę prawdy, to ostrze przed tobą jest pozostałością
broni wykutej na Górze Płaczu.
– Skąd wiesz? – zapytał, ledwo rozpoznając swój głos.
– Legendy tworzono zazwyczaj wokół wielkich bohaterów albo
niezrozumianych przedmiotów – rzucił Kasjan. – Nie ma żadnego powodu, żeby
dawać wiarę bajce o Zorzy i Melfredzie, ale faktem jest, że miecz istnieje.
Napomknął o nim pisarz Antykost w swoich kronikach, które z kolei oparcie
znalazły na pradawnych zwojach. Wspominał, że wśród niektórych plemion
prowadzono kult przełamanego ostrza, nie wyjaśnił, z jakiego powodu. Po
unicestwieniu ludów międzyrzecznych, które zresztą szczyciły się kanibalizmem,
badacze z Natory przeprowadzili na nim badania, ale ostrze nie przejawiło
żadnych szczególnych właściwości. Mimo to, jak napisał jeden z nich,
postanowiono wszelkie przełamane ostrza znaleźć, aby krwawa legenda nie okazała
się przepowiednią. Nie wiadomo, o jaką „krwawą legendę” mu chodziło, ale
odnaleziono kilkadziesiąt albo i kilkaset mieczy i „usunięto w niebyt”.
– W plemieniu Czystych istnieje bardzo silna wiara, że nie
wolno przenosić tego, co raz zostało wniesione do lasu – dodała Ida, a Aaron
przypomniał sobie przekazane mu jeszcze przed wyprawą informacje. – Miejsce,
gdzie znalazłeś miecz, to pozostałość po rozegranej tam dawno temu bitwie
pradawnych z rycerzami wodza, który później został pokonany przez króla. Walkę
wygrali Czyści, ale okoliczności potyczki nie są jasne. Zgodnie z przekazaną mi
opowieścią, na polanie odnaleziono wiele martwych ciał, a w samym centrum pola
bitwy mężczyznę, nie należącego do żadnej ze stron. To było jedyne ciało,
którego nie zwrócono nikomu, a kiedy Najstarszy dotknął go dłonią, rozpadł się
na plamę krwi i wrósł w ziemię. Jego uzbrojenie było jednym śladem istnienia tajemniczego
człowieka. Stwierdzono, że to kolejny cud źródła, więc miejsce miało pozostać
bez skazy. Nikt tam nie zaglądał od lat.
– A co ma z tym wspólnego legenda? – zapytał Aaron,
zagubiony w ilości informacji, które mu przekazano.
– Jeśli podejdziemy do niej bardziej przyziemnie – rzekł
Kasjan – to wyciągniemy z niej wiele prawdopodobieństw. Przede wszystkim, że
Zorza jako miecz mogła nawiązać kontakt jedynie z Melfredem, który z kolei miał
jako ta „duchowość” natchnąć pierwszych ludzi, czyli po prostu plemiona. Nie
bez powodu nazywamy ich pradawnymi.
Aaron kiwnął głową, skupiając całą uwagę na mężczyźnie
przed nim.
– Jednak czegoś w tym brakuje, bo w takim razie dlaczego ci
„natchnieni” nie wykorzystali przełamanego ostrza? Musieli nie posiadać
jakiegoś ważnego elementu – tłumaczył dalej, opierając się o drewniany blat. –
Z drugiej strony wiedzieli o jego wyjątkowości, a pospolici ludzie nie.
– Kiedy dotykam rękojeści – wtrąciła Ida. – Jestem pewna,
że to nie normalna broń. Nie potrafię ocenić jej natury ani tym bardziej
nawiązać kontaktu z istotą, o której nam powiedziałeś. Mimo to wiem, że to coś
nadludzkiego.
– Aaron, z pewnością widzisz już, że posiadasz w sobie krew
plemienną. – Kasjan podrapał się w roztargnieniu po brodzie. – Nie wiem, jak to
możliwe, ale musisz pochodzić od pradawnych, dam sobie rękę uciąć że od tych
cholernych, świętoszkowatych Czystych.
Ida posłała mu zezłoszczone spojrzenie, ale nie przerwała,
chociaż skrzyżowała ręce na piersiach.
– Z pewnością jednak posiadasz w sobie coś jeszcze, czego
nie ma Ida ani nikt z jej plemienia. Może to przodek z drugiej linii albo fakt,
że wychowano cię na rycerza, nie mam pojęcia. Dlatego możesz nawiązać
połączenie podobne do tego między Melfredem a Zorzą.
– Jakie to podobieństwo? – Aaron poczuł, jak ogarnia go
irytacja, nad którą z trudem panował. – Kiedy dotykam tego… czegoś… potwór
wyrywa mi serce! Też mi połączenie, fantastyczne.
– Zorza ofiarowała Melfredowi moc w zamian za wierność, ale
on nie składał wobec niej przysięgi – wyjaśniła cierpliwie Ida. – Nie wiedział,
jak głęboko sięga ta zależność, dlatego w momencie zdrady nie mógł przewidzieć
jej skutków. Ty też najpewniej nie rozumiesz, na czym polega siła miecza, ale
nie dasz rady przed nią uciec.
Wskazała na niewielki, wyżłobiony na rękojeści znak –
spiralę przeciętą prostymi liniami, tworzącymi coś na kształt krzewu.
– Symbol już od dawna nieaktywny – wyjaśnił Kasjan. –
Kiedyś tak przedstawiano kowali, owalne kształty jako gorące żelazo, a proste
linie jako szpikulce, którymi szlifowano miecz.
Usiadł obok Aarona i wziął pęknięte ostrze do ręki.
– Teraz każdy kowal może mieć własny znak, którym rozsławia
imię, ale kiedyś żyło ich tak mało, że wszelkie kształty na rękojeści znaczyły
tylko tyle, że broń stworzyła osoba z cechu, przez co nie zawiedzie w boju.
Poza tym – wskazał na rękojeść – jest za długa i nierówno ukształtowana. Wtedy
nie znano dzisiejszej techniki, ale ten miecz źle układa się w dłoni. Z
którejkolwiek strony go nie obejrzysz, widać na nim zamierzchłe czasy. Jeśli te
powiązania cię nie przekonują, wątpię, by cokolwiek to zrobiło. Co nie zmienia
faktu, że nie mamy czasu do stracenia.
– Nie dam ci odpowiedzi na wszystkie pytanie – Ida zwróciła
się bezpośrednio do Aarona, patrząc mu prosto w oczy. – Sam musisz je odnaleźć,
a żeby to zrobić, zacznij od zrozumienia prawa ostrza.
– Jak mam to zrobić, jeśli to coś mnie zabija? – nie mógł
powstrzymać jęku.
– Pokonaj „to coś” – skwitował Kasjan. – Walka ma miejsce w
podświadomości, która należy tylko do ciebie. Zabija cię tam nie istota, ale
twoje własne lęki i niewiedza.
– My nie zostawimy cię ani na chwilę. – Ida dotknęła jego
policzka, a on zamarł. – Z nami będziesz bezpieczny.
W ten sposób przez prawie miesiąc szukał sposobu, żeby
dojść do porozumienia ze stworem, który za każdym razem rozrywał go na kawałki.
Tajemnicza istota przerażała go, obrzydzała, gdyby miał wybór, nigdy więcej by
nie dotknął przeklętej broni. Jednak Ida z Kasjanem mieli inne plany, a on nie
potrafił powiedzieć „nie”.
W przerwach między tymi sesjami, rozmawiali…. chociaż Aaron
najczęściej milczał. Nie dlatego, że nie przepadał za towarzystwem Idy oraz
Kasjana, najzwyczajniej nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Najczęściej
słuchał, a robił to nadzwyczaj chętnie.
– Jesteś prawdziwą Czystą? – zapytał pewnego ranka kobiety,
kiedy Kasjan zniknął za drzwiami, zaraz po burknięciu, że musi wysłać list. –
Czy…
– Czystej krwi – powiedziała zdawkowo, jakby rozmawiali o
pogodzie. W kwestiach związanych z Aaronem wyglądała na bardziej przejętą.
– Co w takim razie robisz tutaj? – nie zabrzmiało to
uprzejmie, ale nie wiedział, jak zapytać inaczej.
– Mieszkam.
– Dlaczego?
– Zakochałam się – odpowiedziała z uśmiechem. – Bardzo
lekkomyślnie, bardzo mocno, a kiedy człowiek kocha, mało rzeczy uznaje za
istotne.
– Na przykład więzy rodzinne?
To poruszyło ją o wiele bardziej. Przez chwilę Aaron chciał
wycofać wszystko, co powiedział, ale wtedy Ida posłała mu jeden ze swoich
łagodnych uśmiechów i przeczesała ręką włosy.
– W momencie, w którym musiałam wybrać między braćmi i
Kasjanem, nie zdawałam sobie sprawy z... – przerwała na chwilę i zmarszczyła
czoło. – Poniosły mnie uczucia, wydawało mi się, że zawsze będę mogła wrócić. Z
tym, ze Czyści nie akceptują obcych, nie wybaczają zdrady. Chciałam poznać ten
inny świat, a że Kasjan był tak samo niedojrzały jak ja, to zabrał mnie ze
sobą. Wcześniej wyrzucałam sobie, że zniszczyłam porozumienie między moimi
ludźmi i królem, odseparowałam męża od rodziny. Teraz widzę to zupełnie inaczej.
Podniósł wzrok, szukając odpowiedzi na jej bladej twarzy.
– Nie da się zawrócić czasu, nie odzyskamy tego, co raz
straciliśmy. Możemy jedynie czerpać radość ze wszystkiego co mamy, wierzyć, że
nasze życie ma cel, którego nie pojmiemy, bo nasze umysły są za małe. Zresztą
to nie tak, że z naszego małżeństwa nie wynikło nic dobrego. – uśmiechnęła się
smutno. – Mało na świecie rzeczy, którego można jednoznacznie ocenić. Coś o tym
pewnie wiesz, czy nie tak? Ty i Liliana nosicie w sobie sporo tajemnic.
Nie próbował nawet ukryć zaskoczenia. Za każdym razem, gdy
ktoś wspominał o do tej pory najbliższej mu osobie, stawał się spięty, niemal
gotowy do ataku. Z tym, że Ida nie była jego wrogiem… cokolwiek miała na myśli.
Chociaż kobieta nie kontynuowała tematu, ta sprawa
nie została pozostawiona na długo, nawet jeśli tamtego dnia nie znalazł
śmiałości, żeby zapytać.
***
Witam jak obiecałam z kolejną częścią, mam nadzieję, że przypadła wam do gustu. Pewnie jestem nieobiektywna (na pewno), ale lubię ten rozdział, lubię go sobie czytać, przeglądać i recytować. Chociaż oczywiście nie jest idealny ; )
Wyszły już pierwsze informacje o tajemniczym mieczu, chociaż mogą się one wydawać nieco pogmatwane (dla Aarona z pewnością haha). No i szok, bo w tej części nie było żadnej nowej postaci :D
Jakie są wrażenia z walki Aarona z mieczem? Chciałam to opisać w miarę obrazowo, ale czy mi to wyszło nie mogę ocenić.
Co myślicie o samej historii wokół ostrza?
No i jak do was przemawiają na tym etapie relacje między tą trójką - Aaronem, Idą i Kasjanem :D
Trzymajcie się ciepło!
Początek czyli walka z meczem był dość przerażający, obawiałam się, ze opisałaś smierć chłopaka. Jak się okazuje, jeszcze nie... i mam nadzieje, ze się bez tego obejdzie. Ta kontrola umysłu przypomina mi to, co planowałam dla Albusa. Historia Idy jest za to naprawdę smutna... szkoda, zd Czyści są aż tak zatwardziali w swoich zasadach. Z drugiej strony chyba nie wzięło się to tak zupełnie z niczego...
OdpowiedzUsuńJak tak o tym wspomniałaś, to faktycznie klątwę zależności z twojego ff i tą relację między Aaronem i jego mieczem coś łączy :D Chociaż oczywiście okoliczności są inne, no i zakończenie pewnie też będzie inne :D
UsuńMasz też rację, że takie a nie inne zachowanie Czystych nie wynika z niczego. Oczywiście to nie tak, że każdy ich krok można usprawiedliwić, każdy ma swoje za uszami. Jednak okoliczności spotkania Idy i Kasjana też będą jeszcze rozpracowane :D
Dziękuję ci bardzo za komentarz, pozdrawiam ; ))
Coraz bardziej lubię Idę. Wydaje mi się taką mądrą, wartościową osobą. Mam nadzieję, że nie szykujesz nic, co zmieni moje zdanie na jej temat, bo to jedna z nielicznych postaci tutaj, którą tak po prostu, zwyczajnie lubię bez żadnego ale ;D
OdpowiedzUsuńBardzo podobała mi się ta Legenda, którą opowiedziała Ida i Kasjan. W sumie niewiele mi to wyjaśniło, ale przynajmniej wiadomo skąd się wzięły te miecze i że to będzie mega ważny wątek tutaj. No i jest to sprawa, która powoli zaczyna łączyć ze sobą postacie. Zastanawiam się tylko, co jest z Aaronem, co takiego w sobie posiada?
A jeśli chodzi o ten fragment walki Aarona, to nie musisz się obawiać - wyszło super. Przynajmniej moim zdaniem. Bardzo obrazowo wyszła Ci ta scena ;-) prawie zgryzłam hybrydy :D
Pozdrawiam i ściskam! ;*
Nie podpisałam się ;D Kiedyś Red Criminal xD
UsuńNo właśnie się zdziwiłam, ale nawet bez podpisu bym pewnie doszła do autorki :D
UsuńJeśli chodzi o Idę, to nie chcę tutaj o niczym przesądzać, bo pojawi się jeszcze o niej sporo informacji i różnych scen - twoja ocena może jeszcze się zmienić. Ale z drugiej strony - nie dla wszystkich bohaterów przewiduję jakąś zmianę niczym Kmicica w Babinicza, nie każde spojrzenie wstecz zmieni odbiór postaci. Mam nadzieję, że będziesz mogła ją lubić bez żadnego "ale" ; ))
Legenda sama w sobie wiele nie wyjaśnia, ale z czasem, jak już wyjdą konkrety, to (mam nadzieję) będzie takie "oho, faktycznie".
Dzięki bardzo, pozdrawiam cieplutko!