niedziela, 2 września 2018

Optymistycznie



Chciałabym napisać kilka słów wyjaśnienia, bo od dłuższego czasu nic się tutaj nie pojawiło ; )

Wydaje mi się, że nie ma na ten moment sensu wrzucanie kolejnych rozdziałów, kiedy świat na blogspocie zapadł w śpiączkę, a przynajmniej nieprzytomna pozostaje ta część, z którą ja byłam związana. Nie chcę się pozbawiać resztek motywacji, z którą i tak u mnie ostatnio krucho. 

Brak publikacji nie oznacza natomiast, że mnie tutaj nie ma ani tym bardziej, że historię porzuciłam. Nie ma takiej możliwości, jestem do niej niezdrowo przywiązana. No i skoro rozsądek nie wygrał przez tyle lat, to pewnie teraz też nie ma szans. Będę pisać, będę poprawiać, będę się uczyć i cieszyć z małych rzeczy. Tylko niech pozbieram się do kupy. 

Więcej nie ma co się rozpisywać, tym bardziej że na ten moment twórczo czuję się rozjechana walcem po asfalcie.

Pozdrawiam wszystkich odwiedzających ; )) 



piątek, 9 marca 2018

Rozdział 11 cz.4


– No aż tak słabi też nie są, żeby nie dać rady młodzikowi.
Fred powiedział to z lekceważeniem, ale ani na Aaronie ani na Kasjanie nie zrobiło to większego wrażenia.
– Myślisz, że jak gwardia, to wykosi bez wysiłku? No ciekawe… NIE PATRZ TAK NA MNIE! – huknął mężczyzna, widząc rozbawienie w oczach Kasjana. – Świetnie, sam na to zapracowałeś.
Po tych słowach odwrócił się i odszedł, żeby przywołać rosłego mężczyznę o kruczoczarnej brodzie.
Aaron spojrzał na Kasjana, próbując odczytać jego intencje. Jednak wyraz twarzy starszego rycerza pozostał nieodgadniony.
– Walcz tak, żeby nie zrobić mu krzywdy, bo Fred będzie wściekły – powiedział do niego, klepiąc po ramieniu. – I tak, żeby mieć potem siłę wracać. Jak nie dasz rady, zrezygnuj.
Aaron kiwnął głową, nie spuszczając spojrzenia z przeciwnika, który powoli wkraczał w jego przestrzeń. Kasjan podał mu kij, którym miał walczyć, a on zacisnął na nim palce.
Przyjął pozycję do ataku, a rycerz naprzeciw niego parsknął i stanął w lekkim rozkroku.
– Zapytaj go o imię – powiedział Kasjan na tyle cicho, że mężczyźni niedaleko nich nie mogli go usłyszeć.
– Po co? – mruknął chłopak, próbując nie tracić koncentracji.
Fred również tłumaczył coś jego przeciwnikowi, najpewniej udzielając rad, jak wygrać z gwardzistą. Musiał sporo wiedzieć o technikach z Lagary, skoro znał wielu jej mieszańców.
 – Nigdy nie wygrasz walki, jeśli nie będziesz wiedział, kim jest twój przeciwnik – powiedział Kasjan, również nie spuszczając wzroku z rycerza naprzeciwko. – Możesz go uderzyć, powalić, a nawet zabić, ale to nie zwycięstwo.
Aaron zmarszczył brwi, uważnie słuchając, ale nie do końca trafiały do niego słowa starszego gwardzisty. Kasjan kierował swoim losem w sposób, którego nie rozumiał nie tylko on, ale i pewnie połowa mieszkańców Lagary.
– Poznając imię wroga – kontynuował powoli, głosem niemal dydaktycznym, gdyby nie nuta zniecierpliwienia, która zaburzyła całe wrażenie – okazujesz mu szacunek i jednocześnie zyskujesz motywację, cel, który nie pozwoli ci na zapomnienie. Od tego zawsze zaczyna rycerz, inaczej postępuje pospolity żołdak albo zbieg.
Takie określenie pewnie by pasowało do Aarona, ale chłopak nie zdążył o to dopytać, bo przeciwnik stanął naprzeciw niego i zmierzył go spojrzeniem od  stóp do głów.
– Jak cię zwą? – zawołał do niego Aaron, z lekkim ociąganiem, wciąż niepewny słów rad Kasjana.
– Gawin – odpowiedział przeciwnik, unosząc brwi.
– No to zaczynajcie – rzucił Fred, stając w lekkim oddaleniu.
Gawin otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle zmienił zdanie i zaatakował.
Aaron od razu przeskoczył w bok.
Zanim dojdzie do konfrontacji, musiał poznać styl tego Gawina. Mężczyzna sprawiał wrażenie silnego, szczególnie po ocenie sposobu poruszania. W tym wypadku bezpośrednie starcie na nic się nie zda, w pierwszej kolejności musiał go spowolnić.
Uniknął kija przeciwnika, mijając go pod ramieniem i stając za plecami.
„Silni ludzie zazwyczaj tracą na zwinności, ale nie należy ulegać pozorom” dodał w myślach. Aaron mimo postury walczył szybko, bo tak nauczyło go życie.
Gawin odwrócił się, by ponownie zaatakować, ale nie włożył w uderzenie całej siły. Dlatego Aaron sparował cios własną bronią.
Tak jak przypuszczał, rycerz był silny, zapewne zdecydowanie mocniejszy od niego. Musiał przez to zrobić krok w tył i wywinąć kij, żeby uwolnić ramię od ciężaru.
Gawin jednak nie pozwolił mu przejść do kontrataku. Mężczyzna uderzył łokciem w jego bark, przez co Aaron stęknął z bólu i na moment stracił koncentrację.
Rycerz nie dał mu chwili na zebranie myśli. Jego ataki, choć wolniejsze, należały do precyzyjnych i niemal niedźwiedzich. Nie ulegało wątpliwości, że szala zwycięstwa przechylała się na stronę Gawina.
Chociaż, tak naprawdę Aaron nie wygrał do tej pory żadnego rycerskiego pojedynku. Po wielu latach rozpaczliwej walki o życie, nie potrafił docenić wagi zwycięstwa dla samej chwały.
Tylko tym razem czuł inaczej. Nie wiedział, czy to przez fakt, że potrzebował ruchu czy ze znużenia. Może przez to, że obserwował go Kasjan.
… a może faktycznie to imię miało jakieś znaczenie…
… lub nie.
Skoczył w bok, potem do tyłu i znowu. Rycerz atakował go coraz mniej cierpliwie, bo Aaron stosował coraz zmyślniejsze uniki, ale ani razu nie spróbował go pokonać.
W gruncie rzeczy ruchy Gawina nie należały do zaskakujących. Dla Aarona te techniki, chociaż opracowane do perfekcji, stanowiły nudny schemat. Musiał jedynie wybrać jeden z wychwytów wytrenowanych w zamku.
Zamiast w kij, uderzył w nadgarstek rycerza, następnie wykorzystując chwilowe osłabienie uścisku na rękojeści, wywinął bronią, pozbawiając przeciwnika narzędzia walki.
Zaraz potem uderzył go stopą pod kolanem, przez co mężczyzna upadł. Przycisnął kij do gardła Gawina i tak naprawdę nie potrzebował ostrza, żeby go zabić.
… i pewnie by tak zrobił, ale za rękę złapał go Kasjan.
– Wystarczy już – powiedział spokojnie.
Aaron od razu odskoczył od przeciwnika, sam zaskoczony swoim zachowaniem.
Odetchnął z ulgą, kiedy spojrzał w twarz Kasjana, a tam nie zobaczył rozczarowania ani złości.
Fred natomiast patrzył na Aarona otępiale, a to spojrzenie wcale nie było chłopakowi obce. 
– No, tego powinienem oczekiwać po gwardzistach – rzucił nerwowo Fred, ale zaraz wybuchnął śmiechem, co nieco rozładowało napięcie.
Gawin wstał i nie zaszczycając nikogo słowem, wszedł do środka budynku. Jedynym śladem upokorzenia był leżący na podłożu kij, który w zdenerwowaniu pozostawił.
Niedługo potem Kasjan pożegnał Freda i mogli swobodnie wrócić do Idy. Jednak zanim wskoczyli na konia, Aaron zapytał:
– Po co to wszystko? Ta walka, spotkanie, ja tutaj…?
Nie chciał, żeby na jego twarzy dostrzeżono zdenerwowanie, więc odwrócił głowę.
– Po to – odparł bezceremonialnie mężczyzna. – Żebym sobie pokazał, że mam rację.
Poklepał Krodo po wielkim łbie.
– Zawsze mam rację.

***

– Tak, tak, miałeś rację – skomentowała ze śmiechem Ida, kładąc się na jego plecach.
Mógł poczuć ciepło jej ciała i długie włosy, które łaskotały jego szyję i ramiona.
– Zawsze mam – powiedział już drugi raz w ciągu dobry, chociaż niezbyt wyraźnie. ­– Jutro zobaczymy, czy to cokolwiek zmienia.
– Poczekajmy jeszcze kilka dni – westchnęła. – Wykończysz go.
– Przypominam, że to twój pomysł – rzucił zmęczony, wbijając twarz w poduchę.
Światło księżyca tej nocy wyjątkowo drażniło oczy. Najchętniej zasłoniłby okna kotarą, ale ona nie znosiła sztucznej ciemności.
Ida pocałowała go w kark, a po jego ciele rozeszło się przyjemne mrowienie.
– Poza tym – zaczął z lekkim ociąganiem. – Nie mogę tyle zostać. Działam już na nerwy dowódcy, przekraczam granice jego cierpliwości. Powinienem wracać już teraz, ale bez Nadara to i tak nie ma sensu.
– Kiedy? – zapytała krótko.
– Nie więcej niż dwa tygodnie. Przepraszam.
Próbował na nią spojrzeć, ale w tej pozycji nie potrafił. Natomiast odsunięcie tego słodkiego ciężaru nie wchodziło w grę.
– Nie szkodzi – szepnęła, maskując uczucie, z którym on wracał do Lagary za każdym razem. – W tym roku i tak widziałam cię więcej  niż przez ostatnie pięć lat.
– Przepraszam – mruknął pod raz kolejny.
Nikt przecież nie powiedział, że życie będzie usłane różami. Ich przeszłość miała smak słodko-gorzki, z nutą rozczarowania i nadziei. Nauczyli się ją akceptować, nie żądać więcej, niż los im ofiarował. Chociaż nie zawsze przechodzili przez to z uśmiechem, lekkim duchem, potrafili odnaleźć swoje szczęście… bo Kasjan kochał Idę, a Ida kochała Kasjana. Tyle wystarczyło.
Następnego dnia rozłożyli na podłodze w kuchni wełniany koc, odsunęli stół, pochowali wszelkie ostrze narzędzia. Chociaż to najbardziej zabójcze musieli trzymać zatrważająco blisko. Aaron siedział na parapecie, ukrywając zdenerwowanie, chociaż jego wzrok niespokojnie błądził po pomieszczeniu. Nawet nie przebywając w bezpośrednim kontakcie z mieczem, ostrze stale mu dokuczało, zwłaszcza w takiej odległości.
Kasjan przywołał go gestem, a chłopak uklęknął tuż przed nim. Na przemian zginał i prostował palce, ale wyraz twarzy przybrał hardy, niemal zdystansowany.
– Pamiętaj, o czym ci mówiłam – powiedział do Aarona. – Starcie ma miejsce w twojej podświadomości. Jesteś tam tak silny jak twoja psychika. Potwór nie wciąga cię do swojego świata, tylko sieje zamęt w twoim. Zapanuj nad otoczeniem i wykorzystaj go do pokonania tego czegoś, co próbuje cię zniszczyć.
Chłopak kiwnął głową, zaciskając zęby. Wtedy Ida wyciągnęła zawinięty w brązowy materiał miecz i położyła tuż obok niego.
Nawet w takim otoczeniu wzbudzał niepokój. Gdyby nie otaczająca go aura, pewnie wielu nazwałoby go starociem. Jednak połamana klinga, rysy na ostrzu, zdarta rękojeść sprawiały, że w umyśle obserwatora błądziły myśli jedynie o jego krwawej przeszłości… i być może przyszłości.
– Nie musisz się bać – powiedziała. – Tutaj jesteś bezpieczny.
Aaron przeniósł spojrzenie na podłogę, przygotowując myśli na kolejne spotkanie z wciąż obcą istotą. W końcu, niemal od niechcenia, wziął broń do ręki i zamarł. Jak za wypowiedzeniem magicznego zaklęcia, po prostu dotknął palcami miecza, by całkowicie znieruchomieć. W nieznośnie powolnym tempie jego palce zaciskały się na rękojeści.
– Pamiętaj, żeby nie patrzeć mu w oczy – przypomniała Ida, a Kasjan warknął jedynie:
– Wiem.
W tym samym momencie Aaron zadrżał i wypluł niepokojącą ilość krwi. Gorąca ciecz zabrudziła mu ręce i koc, na którym klęczał. Jego oddech przyspieszył, palce zaczęły niespokojnie badać podłogę, ale Kasjan nie mógł odczytać wyrazy jego twarzy, bo tę w całości zakrywały nieco już za długie włosy.
Nagle zerwał się z ziemi  wraz z bronią, sycząc wściekle, ale Kasjan szybkim ruchem zwalił go na podłogę i przygwoździł do ziemi.
Chłopak próbował uwolnić kończyny od uścisku starszego mężczyzny, ale on był na to przygotowany. Zablokował mu ruchy r rąk, chociaż za każdym razem było to coraz mniej skuteczne. Aaron już nie tylko wierzgał się jak szalony, jego działania nabierały sensu.
Na początku utrzymanie go w miejscu należało do zadań prostych. Młody rycerz podczas kontaktu z mieczem nie otrzymywał w darze kolosalnej siły, wydawał się wręcz słabszy niż zazwyczaj. Poza tym, że każdy żywy organizm, na którym spoczął jego wzrok, wybuchał od środka, rozlewając naokoło wnętrzności. Jednak w zamkniętym pomieszczeniu przebywali tylko Ida i Kasjan, a oni nie pozwalali sobie na wkroczenie w mordercze pole widzenia.
Z czasem zrozumieli, że szkarłatne oczy to nie ich jedyny problem. Podczas tych długich, sennych podróży Aaron rozwijał umiejętności w nieludzkim tempie. Z każdym kolejnym spotkaniem z mieczem stawał się coraz trudniejszym przeciwnikiem. Nawet jeśli jego i Kasjana dzieliła przepaść umiejętności, ta różnica powoli ulegała zatarciu, zwłaszcza jeśli on nie chciał dzieciaka zranić.
„Przynajmniej nie poważnie” pomyślał, kiedy Aaron podniósł głowę, a on uderzył go łokciem w potylicę.
W tym stanie chłopak nie odróżniał wroga od przyjaciela, sam siebie niejednokrotnie próbował zabić. Tym razem coś, ku zaskoczeniu wszystkich, uległo zmianie.
Chaotyczny ciąg ruchów zmierzał już w konkretnym kierunku, nawet jeśli oni nie mieli pojęcia, czym ten cel był. Aaron nie tracił czasu na atakowanie Kasjana, nie szukał wzrokiem kolejnej ofiary. Zamiast tego próbował uwolnić ramiona z uścisku, by wstać i… wyjść?
Ida stanęła w kącie kuchni, obserwując dokładnie ich szarpaninę. W końcu chłopak dał radę podbiec do okna, ale zanim stanął na parapecie, Kasjan go zatrzymał. Zawinął rękę wokół jego szyi z taką siłą, że Aaron powoli zaczął sinieć.
– Kasjanie… – zaczęła Ida, ale on jej przerwał.
– Musisz stąd wyjść – warknął, w końcu puszczając Aarona. Zrobił to jednak tylko po to, żeby przewalić go na stół, który przewrócił się razem z nim.
Ida nie próbowała dyskutować. Do tej pory chłopak zawsze pozostawał na ziemi. Skoro teraz stał na nogach, mógł narobić bałaganu. Potrafiła walczyć, ale nigdy tak jak Kasjan.
Mężczyzna pozostał sam w pomieszczeniu ze swoim przeciwnikiem. Zablokował mu kolana, ramiona, aż w końcu Aaron znieruchomiał. Nie dał się zwieść i ani na chwilę nie pozwolił sobie na brak koncentracji. Zwłaszcza że już za chwilę chłopak uzbierał dość siły, żeby zaatakować z podwójną mocą. Szczególnie musiał uważać na przełamane ostrze, którym wymachiwał jak dziki.
Aaron wywinął mieczem w taki sposób, że Kasjan musiał odskoczyć na bok. Rozpoznał od razu podstawową technikę Lagary, chociaż nigdy nie używano jej w takich okolicznościach. Chłopak przeskoczył za stół, zaraz potem na blat i zapewne chciał dostać się na parapet, ale zahaczył nogą o wiszące przy ścianie dzbany. Zwalił się z łoskotem na podłogę, ale uderzenie w ogóle go nie spowolniło.
Jak na chłopaka o takiej posturze poruszał się szybko… za szybko. Chociaż wzrost zdecydowanie mu przeszkadzał w ciasnej kuchni. Gdyby walka miała miejsce na zewnątrz, z pewnością dałby radę uciec, a tak…
Kasjan zablokował mu drogę przez okno, więc Aaron rzucił się na niego z przygniatającą wręcz wściekłością. Wyczuł w jego ruchach rządzę mordu, coś kompletnie innego od sposobu bycia tego nieco zagubionego, ale wciąż chłopca.
– Walcz, Aaron! – zawołał, łapiąc go za ramiona i przewracając na ziemię. – Walcz!
Nie miał pojęcia, czy chłopak go słyszał. Z jego gardła wydarł się jedynie wrzask dzikiej furii.
– Trochę trudniej teraz, co? – Złapał go za ciemne włosy. – Nie przerażają mnie twoje jęki ani… – Przygniótł go własnym ciężarem. – Ani słodkie oczka.
Jak na zawołanie, Aaron podniósł głowę, ale Kasjan odwrócił wzrok, nie pozwalając mu na użycie najgroźniejszej broni. Mimo to poczuł, jak coś obok jego policzka pęka, więc ściągnął bordową zasłonę i zarzucił nią prosto na chłopaka.
Próbował się wyplątać z ciemnego materiału, ale Kasjan praktycznie go w nim uwięził. Usłyszał jęk rozpaczy, a chociaż poruszyło go to bardziej niż powinno, nie wypuścił go na zewnątrz.
Przynajmniej dopóki ręka Aarona nie przebiła się przez zasłonę i nie złapała mężczyzny za gardło.
Zaskoczenie pojawiło się na twarzy rycerza, kiedy poczuł uścisk na szyi który pozbawiał go powietrza.
Jakim cudem…
Skąd…skąd ten dzieciak miał tyle siły?
Drugą ręką Aaron rozciął materiał, przy okazji raniąc Kasjana w ramię.
Krew jednak najwyraźniej zrobiła o wiele większe wrażenie na nim niż na starszym rycerzu. Rozchylił usta, a Kasjan uznał to za najlepszą okazję do wyrwania się z uścisku, żeby przy okazji nie wyrządzić chłopakowi większych szkód.
Odskoczył do tyłu, wciąż zaskoczony. Ta próba uduszenia nie stanowiła dla niego większego zagrożenia, ale mimo to dał się podejść, co wcześniej nie miało miejsca.
Ten jeden niewłaściwy ruch sprawił, że Aaron zdołał mu umknąć. Pobiegł w drugą stronę i z całej siły przywalił głową w ścianę. Wrzasnął z bólu, ale to musiało być coś w jego psychice, bo uderzenie nie mogło spowodować tyle cierpienia.
Kasjan doskoczył do niego, kiedy chłopak uderzył ponownie czołem o mur, ale ten wtedy upadł na kolana i zwymiotował. Krew płynęła mu wzdłuż twarzy razem z kropelkami potu, niemal nie wylądował w cuchnącej kałuży.W porę Kasjan odwrócił go na plecy.
Uderzył jego nadgarstkiem o podłogę kilka razy, aż w końcu dał radę wysunąć rękojeść z jego dłoni. Miecz wylądował na posadzce, a on obserwował, jak oddech Aarona powoli wraca do normy. Zacisnął powieki, jakby bał się kontaktu z rzeczywistością. Tylko ręka wciąż drżała, ale mogło to wynikać ze znaczącego oparzenia. Zawsze znikało już po kilku godzinach, ale na początku wyglądało niebezpiecznie.
– Tak szybko? – zapytała Ida, stając w progu z mokrym prześcieradłem.
– Poczekałbym chwilę dłużej i roztrzaskałby sobie czaszkę – wyjaśnił i wziął głęboki wdech.  
– Aaron – powiedziała spokojnie do leżącego na ziemi chłopaka, który nagle przewrócił się na bok i ponownie zwymiotował. Zaraz potem dostał drgawek. Nie zdążył nawet nic powiedzieć.
Kasjan pomógł mu wstać i trzymał go cały czas, kiedy szli razem na piętro. Aaron bełkotał coś pod nosem, co chwilę tracąc oddech. Jednak kiedy trafił wprost do świeżo zmienionej pościeli, otworzył oczy i skupił je bezpośrednio na nim.
– Tak? – zapytał, nie oczekując odpowiedzi. Wiedział, że chłopak za chwilę i tak straci przytomność.
Jednak on najwyraźniej chciał coś powiedzieć. Próbował formułować zdanie, ułożyć słowa, żeby nabrały sensu. Trwało to dobre kilka chwil, ale Kasjan czekał cierpliwie, nie oczekując od niego ani sukcesu ani porażki.
– …k….n..inie – wymamlał niewyraźnie, zaraz potem przygryzł wargę niemal do krwi, żeby tylko zapanować nad drżeniem.
– W porządku, wrócimy do tego potem – rzucił, pozwalając, żeby Ida przykryła Aarona kocem i wytarła twarz mokrą chustką.
Jednak chłopak uniósł rękę, tę zranioną, więc chwycił go mocno za nadgarstek i położył siłą na poduszce.
– Strzyga – wymamrotał wtedy.
– Co? – Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o czym mówił… chociaż teraz jego głos brzmiał pewnie, jak wreszcie przekazał należny komunikat.
Aaron wbił w niego spojrzenie czarnych jak tunele oczu, ale za chwilę stracił determinację. Opadł ponownie na pościel, a zanim odpłynął do innej krainy wymamrotał tylko:
– Tak się nazywa…