czwartek, 15 czerwca 2017

Rozdział 9 cz.2

Słoneczne Doliny pozornie wcale nie różniły się od pozostałych części królestwa, Człowiek, który wjechał na te ziemie, nie odczuwał zmiany klimatu ani krajobrazu. Mimo to wszyscy miejscowi głośno twierdzili, że zboże tutaj rośnie lepiej, a promienie słoneczne grzeją znacznie częściej… ale czy miało to potwierdzenie w praktyce?
Milan z wrażenia nie padł. W jego rodzinnych stronach podobało mu się o wiele bardziej. Nie rosło tam ani nie wybudowano niż cieszącego oko, ale dom to zawsze dom. Od kiedy odwiedzał go rzadziej niż raz w roku, cenił jego piękno o wiele bardziej.
Słoneczne Doliny posiadały jedną, wyjątkowo denerwującą wadę, która młodemu rycerzowi szczególnie doskwierała. Praktycznie w całości pozbawiono je lasów na rzecz rozległych pól. Metoda spalania ziemi przestawała odgrywać pierwsze skrzypce przy uprawie, ale jeszcze pięć lat temu stanowiła podstawę gospodarki. Tutaj zaprzestano jej stosowania po tym, jak uprzedni magnat postanowił wykorzystać ją do całego podległego mu terenu. Na całe szczęście pożar zdołano opanować zanim ten zniszczył sąsiednie lasy.
Od tamtej pory te tereny nazywano właśnie Słoneczne Doliny, jako że praktycznie nie rosło tu ani jedno porządne drzewo chroniące przed promieniami. Negatywny wydźwięk tej nazwy próbowano zastąpić tym o przyjemnej pogodzie, ale Milan wiedział swoje.
Nie spędził dlatego zbyt wiele czasu na powietrzu. Jedynie obszedł dookoła wieś, a zaraz potem wrócił do gospody, gdzie wraz ze starszym rycerzem, Mildred, spędził ostatnie kilka tygodni.
Do tej pory czuł swego rodzaju onieśmielenie i irytację, bo nigdy nie spał w jednym pomieszczeniu z kobietą… w każdym razie nie w takich okolicznościach i nie sam na sam. Jego kapitan nie należała do okazów szczególnie kobiecych, ale miała talię… a mężczyźni nie posiadają takich kształtów.
Chociaż, jakby nie patrzeć, Milan od początku tej wyprawy błądził w krainie nieustającego zdziwienia. Sam fakt, że dowodzić w tej niewielkiej grupie miała osoba płci żeńskiej już należał do niecodziennych. Słyszał o Mildred, która jako pierwsza kobieta w gwardii otrzymała pozycję kapitana. Milan z zasady nie miał zaufania do nikogo, komu rosły piersi, ale nie mógł tego okazywać. Na jego nieszczęście po raz kolejny został przydzielony do składu z kimś, kto za krzywe spojrzenie uderza w nos. Z tym, że Mildred swoją pięścią naprawdę mogła go sto razy połamać.
Była wysoka i muskularna, więc nawet jeśli twarz miała ładną, to obraz tworzyła niesympatyczny. Włosy ścięła do brody, ale te kolorem przypominały jej bladą buzię, przez co wyglądała, jakby nie miała ich wcale. Jedynie migdałowe oczy z niebieskimi tęczówkami zdradzały, że tam gdzieś tam pod zbroją tliła się iskierka delikatności.
– Siadaj – powiedziała mu, kiedy wkroczył do jadalni, w której przebywali tylko Mildred, gospodarz oraz tajemniczy osobnik w brunatnym płaszczu.
Milan widział go po raz pierwszy, więc nie ukrywał zainteresowania.
– To jest Derwan syn Awrama, przynajmniej tak twierdzi – wyjaśniła mu, kiedy spojrzenie chłopaka zatrzymało się na obcym.
Ten nie raczył go przywitaniem, wyglądał najwyżej na znudzonego. Milan nie potrafił określić wrażenie, która na nim zrobił. Z jednej strony wyglądem zlewał się z otoczeniem – miał ciemne włosy, ciemne oczy, rysy pospolite, nos średni, wzrostem pewnie przypominał Aarona… chociaż ten ciągnął do góry jak szalony.
– Szanowny pan, chce nam pokazać jakieś znalezisko na tych ziemiach, o których wie, bo jest bratankiem uprzedniego właściciela. Jaskinia, wedle jego słów – mówiąc to Mildred ani na moment nie przeniosła spojrzenia na Milana. Cały czas bacznie obserwowała obcego analizując najdrobniejszy ruch. – Bardzo chętnie zobaczę ją na własne oczy. Ciekawi mnie jednak, cóż rycerz ten chce otrzymać w zamian, bo w dobroć i altruizm nie wierzę.
Mężczyzna nie wykonał żadnego gestu, jego postawa pozostała niewzruszona… jak kamień. Milan pierwszy raz spotkał człowieka, który przez tak długi czas utrzymywał jednakowy wyraz twarzy. Nawet obojętni ludzie pozwalali sobie na nic nie znaczące odruchy.
– To jak? – dopytała chłodno, rozkładając się na drewnianej ławce. Ręką objęła oparcie, nogą zarzuciła niedbale na stół.
– Chcę jechać z wami do stolicy – rzucił bezbarwnie, a Milan zmarszczył brwi.
– Zgoda – rzucił krótko Mildred, ignorując zdumienie towarzyszącego jej rycerza. ­– Jutro pokażesz nam te dziwy. – Wstała, odrzucając do tyłu rzadkie, jasne włosy.
Milan w pewien sposób rozumiał jej postepowanie. Przez dłuższy czas przeczesywali okolicę, poszukując śladów, o których mówili mędrcy. Wskazówki były enigmatyczne, niezbyt zrozumiałe, jak cała ta wyprawa. Błądzili jak dzieci, wiedząc, że uzasadnieniem ich wyprawy było odkrycie w górach Mut kamiennej świątyni. Co prawda plotki na ten temat krążyły już od dawna, ale do tej pory nikt nie miał chęci ich zbadać. Tylko przypadek zdecydował o tym, że sprawą zainteresowała się Gwardia Królewska. 
Sytuacja na wschodzie z dnia na dzień wyglądała coraz gorzej. Ataki nie inicjowały już wcale grupy rycerzy, ale pojedynczy wojownicy o nieznanym pochodzeniu. Trudno było w takiej sytuacji oskarżyć władcę tamtych ziem, jeśli agresor nie nosił żadnego herbu przypasowującego go do jakiejkolwiek grupy. Jakim cudem osamotniony mężczyzna dawał radę pokonać kilkunastu uzbrojonych, nie zostawiając żadnych śladów, nikt nie potrafił powiedzieć. Jedyny ocalały powtarzał w kółko o znaku spirali, jednak nie wiązano tego z żadnym krajem, rodem ani nawet zrzeszeniem czy religią. Zapewne ostatecznie zaniechano by poszukiwań, gdyby pewnego dnia jeden z wędrowców nie rozprawiał o „wielkiej plątaninie” wymalowanej w świątyni, którą jako jedyny odwiedził.
Nie zwlekano z wysłaniem grupy zwiadowców, którzy z początku nie mogli wyjść z podziwu nad kamienną konstrukcją wzniesioną w zapomnianych lasach, gdzie niejeden stracił życie podczas wspinaczki po stromym podłożu. Całość okazała się równie piękna co zniszczona, pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza. Jednak nie ulegało wątpliwości, na jednym z kamieni wyryto kształt, o którym mówił ocalały.
Wtedy rozpoczęto bardziej szczegółowe poszukiwania, jednak nie odnaleziono nic, poza szczątkowym kawałkiem mapy. Z trudem najlepsi kartografii rozpoznali na niej teren Słonecznej Doliny. Czego rycerze mieliby tam szukać, sami nie wiedzieli. Pytali mieszkańców, przejezdnych o jakieś nietypowe wydarzenia, ale z żadnym skutkiem. Fakt, że we dójkę niewiele mogli osiągnąć. Przeszukiwane tereny obejmowały rozległe pola, których objechanie dookoła zajmowało ponad trzy dni. Sprawdzić należało każdą stodołę, dziuplę czy krzak. Należało to do zajęć wybitnie nużących i Milan miał dość już po poranku… a robili to przez kolejne tygodnie.
Stąd też Derwan spadł im z nieba. Cokolwiek miał do pokazania, był zwiastunem zmian. Jeśli kłamał, czekała na niego kara… taka czy inna. Nawet gdyby przeszukanie doliny nic nie dało, pojmanie oszusta poprawiało ocenę wyprawy.
Doprawdy Milan zadałby pytanie, co tak naprawdę chciał osiągnąć obcy. Mildred nie wnikała w jego motywy, ale… z tym, że nie on tu dowodził, więc zachował to dla siebie.
Kiedy następnego dnia opuścił ciepło gospody, Derwan siedział już na pniu niedaleko stajni. Z tej perspektywy wyglądał jak myśliciel. Nad jego brwią widniała drobna zmarszczka, wzrok skupił na miękkim podłoży przyozdobionym kolorowymi liśćmi. Mroźny wiatr rozwiewał jego ciemne włosy i płaszcz, który delikatnie falował. Mildred jeszcze nie przyszła, więc Milan oparł plecy o ścianę budynku, skrzyżował ręce na piersi i czekał.
Przez ten cały czas żaden z nich nie wypowiedział nawet słowa. Z ich ust nie wypłynęło westchnięcie, jęk, chrząknięcie…nic. Zupełnie jakby zastygli.
Kolejne chwile mijały…
I mijały…
i wciąż…
Milana zaczęły boleć mięśnie, ale nie zmienił pozycji. Dopiero kiedy kapitan dziarsko weszła na podwórze, wyprostował się i kiwnął głową.
– Gotowy? – zapytała go.
Nie czekając na potwierdzenie, ruszyła w stronę Derwana, zakładając na silne dłonie czarne rękawice.
Dopiero kiedy przystanęła niecały metr od obcego, ten podniósł głowę. Jedynie nos miał czerwieńszy niż wczoraj, poza tym wyglądał dokładnie tak samo jak podczas rozmowy w gospodzie.
– Daleko ta jaskinia? – zapytała, poprawiając skórzany pas. Okryła się szczelniej ciemnym płaszczem, chowając większą część twarzy pod ciepłym materiałem.
– Godzinę drogi ­– odrzekł, wstając.
– Konno?
– Pieszo. W takie miejsce konia lepiej nie zabierać.
Milan sposępniał. Nie miał ochoty na spacer w taką pogodę. Chociaż podczas jazdy na wierzchowcu chłód uderzał bardziej, to ekscytacja z tym związana przysłaniała niedogodności. Poza tym nie znosił brudu. Miał obsesję na punkcie czystości, zawsze pilnował stanu zbroi i nader często pastował buty.
– Świetnie. Nie traćmy czasu – rzuciła hardo Mildred.
Trafili na najgorszą dla pól porę roku. Co chwilę padał zimny deszcz i nawet  jeśli oszczędził im swego towarzystwa dzisiejszego dnia, to gościł tutaj wcześniej. W praktyce oznaczało to mnóstwo błota, zgnilizny i wody. Poza tym wszystkim pojedyncze, łyse drzewa wyglądały jak pół-martwe, bezbronne przy atakach porannych przymrozków.
Przez całą drogę Derwan nie powiedział ani słowa. Szedł przed nimi, skupiony całkowicie na tym, co prezentowało otoczenie. Mildred co jakiś czas czujnie rozglądała się na boki, komentując pod nosem uroki Słonecznej Doliny. Obcy stanął dopiero przy wejściu do najbliższego lasu, który wielkością pewnie nie zawstydzał najmniejszej wioski. W normalnych okolicznościach Milan nawet by go nie nazwał lasem, bo kilkadziesiąt pni prezentowało mierny obraz na tle wielohektarowych połaci terenów pokrytych dębami, klonami i brzozami. Jednak na Słonecznych Dolinach drzew było tak mało, że nawet ta licha imitacja tworzyła coś wyjątkowego.
Po chwili Derwan ruszył dalej, nie kierując do nich żadnego komunikatu. Droga w lesie prowadziła na dół, musieli uważać na wystające korzenie, żeby nie stracić równowagi. Na takim podłożu wypadek pewnie oznaczałby stoczenie i uderzenie w twardą przeszkodę.
Ich podróż zakończyła się przy jednej z wielu sosen, wyrośniętej na kawałku skały. Jej korzenie pokrywały głaz i znikały w porośniętej mchem ziemi. Milan, ogarnięty niepokojem, zacisnął dłoń na rękojeści miecza, kiedy dostrzegł niewielką szczelinę w podłożu.
– Doliny nie są wygodne dla budowania kryjówek, nawet jeśli większą część zajmuje las – przemówiła poważnie Mildred ­– Dużo łatwiej skrywać tajemnice w górach, chyba że…
– Chyba że to depresja? – zapytał Milan.
– Nie nazwałabym tego depresją, bardziej dziurą – burknęła, odwracając się w stronę Derwana. ­– To tutaj ta jaskinia?
Zamiast odpowiedzieć, wskazał dłonią na szczelinę, która zwróciła uwagę Milana.
– Zarośnięta od dobrych kilku lat – ocenił młody rycerz pochylając się nad nierównością w terenie. Faktycznie, przejście, gdziekolwiek prowadziło, już dawno zablokowała roślinność. gdyby nie czujność, pewnie nie zwróciłby na nią uwagi.
– Skąd wiesz w takim razie – rzekła do Derwana – co…
– W młodości trafiliśmy tam z rodzeństwem – przerwał jej oschle, kompletnie nieprzejęty napastliwym tonem Mildred.
– Wtedy nie uznaliście za stosowne powiadomić króla? ­– dociekała, nie ukrywając oskarżycielskiego tonu.
Rycerz w odpowiedzi jedynie rzucił krótkie:
– Nie.
Czy znaczyło to „nie, nie uznaliśmy za stosowne” czy „nie, nie masz racji”, Milan nie wiedział. Mimo to był przekonany, że dalsze pytania na nic się nie zdadzą. Mężczyzna nie wyraził chęci na uchylenie rąbka tajemnicy, a do tej pory rycerze nie zyskali nad nim żadnej formy przewagi.
Milan wyciągnął ukryty za pasem nóż i spróbował rozciąć pędy blokujące dostęp do jaskini. Mimo wysiłku, wciąż czuł, że miał do czynienia z dziuplą. Żeby przejść do środka, musiałby się tam wczołgać, brudząc każdą część ubrania.
Nie miał wielkiego wyboru. Mildred była jeszcze większa od niego, a Derwanowi nie ufał na tyle, by puścić go przodem.
Wycharczał coś pod nosem, ściągnął pelerynę, by zaraz dotknąć mokrej ziemi. Nieprzyjemne zimno rozeszło się po ciele chłopaka. Poprawił rękawice i spróbował wcisnąć głowę oraz ramiona w szczelinę.
Poszło o wiele łatwiej niż przypuszczał. Wilgotna ziemia dostosowała się do jego zamiarów, a pędy ulegały sile noża. Tylko żyjące owady nie reagowały tak posłusznie i rozpoczęły swoje paniczne wędrówki po jego ciele.
W końcu udało mu się przeczołgać do miejsca, gdzie mógł kucnąć oraz wyprostować plecy.
Było to do połowy zawalone pomieszczenie przypominające wąski korytarz, wzmocniony kamiennymi kolumnami. Jego stworzenie musiało kosztować niemało wysiłku i majątku. Natomiast samego zniszczenia nie spowodowały siły natury. Milan nie miał wielkiego doświadczenia, ale był pewny, że taki los kryjówce zgotował człowiek. Pytanie tylko kto i w jakim celu.
Tuż za nim do jaskini przecisnęła się Mildred. Usiadła płasko na ziemi, więcej w tej ciemności Milan nie dostrzegł.
– Ale duchota – stwierdziła żywo. Jej głos w tak niestabilnym miejscu drażnił ucho. ­– Aż strach tu coś zapalić. Będziemy musieli użyć prochu Fu.
Zaraz potem na dłoni kobiety zapłonął bladoróżowy ogień, rozświetlając  w niewielkim stopniu przestrzeń wokół. Teraz Milan zobaczył umorusaną twarz kapitana. Po jej policzku chodził żuk, zatrzymując się dopiero na nosie. Mildred zmieniła pozycję, by na czworaka dotrzeć do Milana. Oświetliła ścianę za nim, ale Milan mógł skupić uwagę tylko na odorze zwierzęcych odchodów, które przybyły wraz z kobietą. Przewidywał, że legowisko urządził tu jakiś lis albo szop, ale Mildred najpewniej trafiła wprost do „wychodka”.
Od razu przypomniał sobie słowa Gai.
„Dostaniesz zadanie, którego celu nigdy nie poznasz, a za jego wykonanie nakarmią cię zupą ze szczurów. Nawet twój ojciec żeby dostać pozycję dowódcy musiał dotykać najokropniejszego ścierwa.”
Zabawne. Zupełnie jakby przewidziała mu przyszłość. Powinna zostać wiedźmą, a nie rycerzem.
Oczywiście nigdy nie powie tego głośno. Chyba że akurat zdecydowałby umrzeć w hańbie.
– Niby zwykła ściana, ale nietypowo jasna – rzekła Mildred, zbliżając twarz do krańca jaskini. – Zupełnie jakby wysmarowano ją specyfikiem rozpraszającym.
Miała rację. Kamień, którym umocniono korytarz, miał bladoszarą barwę. Chociaż pokrywało go ciemniejsze plamy, całość sprawiała wrażenie, jakby komuś bardzo zależało na wybieleniu otoczenia… ale ostatecznie zadowolił się efektem połowicznym. Z pewnością prawda była nie zgoła inna niż jego przypuszczenia, ale na ten moment…
– A to co? – Mildred zaczęła ścierać mech tuż przy zawalonej części korytarza. Ściągnęła rękawicę, żeby dodatkowo nie zabrudzić kamienia i zdrapywała brud. Ziemia wbijała jej się pod paznokcie, ale kobieta nie przestała, dopóki nie dotarła do wyrytego w skale znaku.
Czas zostawił na nim swój ślad, ale nie ulegało wątpliwościom, że nie powstał tutaj naturalnie ani przypadkiem. Trudno go do czegokolwiek przyrównać. Ułożenie czarnych linii przypominało żyły przy nadgarstku, z tym że przecinała je czerwona spirala. Całość, pozornie tak prosta, nie mogła zostać z niczym pomylona.
– Widziałem to już kiedyś – mruknął Milan, ale na całe szczęście Mildred tego nie dosłyszała… bo i tak nie miał pojęcia, jak rozwinąć myśl. W tym otoczeniu trudno było się zebrać, ale na pewno tego symbolu nie widział po raz pierwszy.
– Wychodzimy – zarządziła kapitan. ­– Trzeba przekazać to wszystko do stolicy.
– Nie do dowódcy? – zapytał Milan, zanim Mildred zaczęła wciskać głowę w szczelinę.
– To zadanie pochodzi bezpośrednio od króla, więc w przypadku on jest dowódcą, nawet bym rzekła naddowódcą – mówiła, odgarniając ziemię i powoli znikając wraz z różowym płomieniem Fu.
Milan ruszył zaraz za nią i z zadowoleniem stwierdził, że przejście na zewnątrz nie było już tak okropne. Zapewne dlatego, że przywykł do brudu oraz robactwa, co więcej najgorsze przeszkody unicestwił już wcześniej.
Po drugiej stronie czekał na nich Derwan, mrużąc oczy. Nie wyglądał na przejętego stanem ich wyglądu.
– Ten proch – powiedział, kiedy wyprostowali plecy. Wskazał ręką na dłoń Mildred. – To kwiecisty ogień plemienia życia?
– Widzę, dużo podróżujesz, Derwan – odparła, ścierając brud z twarzy, w efekcie rozmazując go jeszcze bardziej. – Jutro wyruszamy do stolicy, bądź gotowy.
– Mogę jechać choćby teraz…
– Bez konia? – zakpiła Mildred. – Niepotrzebne mi tutaj męskie popisy. Czeka nas dwudniowa podróż, więc zaczynamy jutro, nie teraz. – Po tych słowach zaczęła wspinać się w górę, zmierzając w stronę gospody, a Derwan…
Derwan się uśmiechnął. Po raz pierwszy. 

***

Czas na kolejną część, a że miałam dobry czas, jeśli chodzi o pisanie, to dodam go nieco wcześniej. Sam rozdział będzie bardzo długi, dlatego podzieliłam go na więcej części, no i ta może wydać się nieco krótsza. Jest też swego rodzaju wstępem do akcji z Milanem, która potem rozdzieli się na dwie drogi... ale nie będę wyprzedzać faktów. 

Może się wydawać, że historia sama w sobie rozwija się powoli, ale chcę z sensem doprowadzić ją do zakończenia, tak żeby wszystko z siebie wynikało. Każdy bohater zasługuje na swoje kilka minut, a jednak mam ich trochę.

Zastanawiam się, co myślicie o Mildred i Derwanie. Mam też nadzieję, że językowo nie wyszło najgorzej, bo zawsze mam problem"żeby zacząć" :D Potem poprawię ; )) Serio poprawię haha 

Tak czy inaczej nawet nie wiecie, jak ogromnie mnie cieszy, gdy ktoś do mnie zagląda i chociaż wiem, że tekstu jest dużo i większość po drodze się wykruszyła, to nie jestem nowa w Internetach i wcale mnie to nie zraża. Na pewno dokończą moją historię choćby dla jednej osoby, która zechce ją przeczytać. 

Koniec bełkotania. Ściskam! 

8 komentarzy:

  1. Podoba mi sie zmiana perspektywy i zmiana miejsca, i zmiana zadania... szczegolnie ze podejrzewam, ze poszczególne Wątki jakoś sie połączą. Jak rozumiem, symbol spirali z jaskini to to samo, co na ten świątyni? Czy to znaczy,zeMilan widział ja jeszcze gdzieś indziej, dawno temu, czy on w ogole nje widział tej świątyni? Tego nie zrozumiałam. Zdziwiło mnje, ale pozytywnie, ze kobieta nim dowodzi, jakoś wydawało mi sie, ze wtym świecie to niemożliwe. Denwer zdaje sie niesamowicie tajemniczy, posiadający spora wiedzę, ktora moze w całości sie nie dzielić... No i jeden człowiek, który zabija tak wielu żołnierzy...? To nie wydaje się normalne... jakas magia? Z niecierpliwoscia czekam na ciąg dalszy i mlze jakies wskazówki.... nawet jesli bohaterowie wracają do zamku (albo przynajmniej teraz maja taki zamiar :p)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W trakcie mojej opowieści wszystko będzie się łączyć :D A przynajmniej mam nadzieję!
      Co do Milana, to dobrze zrozumiałaś. On odniósł wrażenie, że ten symbol, co był w tej jaskini, nie był mu obcy. Jest to jednak bardzo stare wspomnienie i nie potrafi go dokładnie przywołać. Później sprawa się wyjaśni, bo... bo właśnie o tym piszę haha (zawsze mam dużo zapasu tekstu, żeby móc poprawiać :D).
      Derwan będzie ważnym na swój sposób bohaterem i postaram się go odpowiednio przedstawić :D
      Ale w następnym poznamy rodzinę królewską :D

      A jeden człowiek, który zabija wiele osób to wreszcie bardzo ślimacze przejście do sensu tego opowiadania :D

      Dziękuję ci bardzo za komentarz! I że wciąż jesteś. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Podoba mi się jak powoli rozwijasz wszystkie wątki i już nie mogę się doczekać, kiedy w końcu nastąpi połączenie tego w całość! I jak to miło przenieść się z wyprawy, w której kobieta traktowana jest jak śmieć, do wyprawy, w której kobieta jest kapitanem! Milan jest uroczy z tym swoim pedantyzmem i zamiłowaniem do czystości. Musi mu być ciężko na takich wyprawach. Jakoś tak trudno mi uwierzyć, że ten cały Derwan pokazał im tę jaskinię tylko dlatego, że chciał pojechać do stolicy. Coś z nim jest nie tak.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do połączenia w całość jeszcze trochę, ale na pewno to nie będzie tak, że przykładowo wyprawa Liliany wyszła dla zabicia czasu. Czasami chciałabym szybciej przejść do sedna, ale już raz tak zrobiłam z czymś innym, co pisałam i nie wyszło dobrze ; )

      Z Mildred i Lilianą to fajnie porównałaś. Nie patrzyłam na to z tej strony, chociaż Mildred faktycznie dobrze sobie radzi. Ona ma silniejszą osobowość od Liliany, ale też jest starsza od niej czy Gai i potrafi się dobrze ustawić... na tyle, na ile oczywiście może. Bo to nie jest tak, że na jej drodze nie pojawią się problemy ; ))

      Derwan wyjawi swe zamiaru już wkrótce, ale czy będzie w tym szczery? Sporo jeszcze o nim napiszę, więc tego ten, polecam!

      Dzięki za komentarz! <3

      Usuń
  3. Zaciekawiła mnie Mildred, zastanawiam się jak wyglądała jej historia prowadząca do bycia kapitanem i w ogóle jak jej się powodzi jako kobiecy kapitan. Wątków jest sporo, ale czuć, że nie są wprowadzane bez powodu, bo świat jaki stworzyłaś wydaje się bardzo rozległy i dopracowany. Podoba mi się również element magii w opowiadaniu, fajne masz też te wszystkie nazwy krain.
    No ciekawe o co chodzi z tym znakiem spirali i jak to się ma do wszystkiego. Czyżby jakaś nowa grupa społeczna? (jeśli można tak to nazwać :P)
    Rozdział rzeczywiście niedługi, więc zobaczę co dalej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem ci, że z nazwami krain to idę trochę na lenistwo, bo po prostu używam najprostszych nazw jakie mi przychodzą do głowy. Ale z drugiej strony patrząc na pochodzenie nazw w dawnych czasach, to one własnie też były tworzone na zasadzie łatwych skojarzeń :D Wtedy ludzie nie musieli tak kombinować :D
      Znak spirali i grupa społeczna? Myślę, że to dobry trop :D

      Dziękuję bardzo za komentarz!

      Usuń
  4. Na razie nie mam chyba żadnych górnolotnych spostrzeżeń na temat Mildred i Derwana. Choć cały rozdział poświęcony był im i Milanowi, to to nadal troszkę za mało, żebym mogła wyrobić sobie na ich temat jakieś zdanie. Zauważyłam tylko (to tak z kwestii technicznych), że czasem pisałaś o Mildred w formie męskiej, a czasem żeńskiej. Trochę mnie to zbijało z tropu. Bo niby wiedziałam, że to kobieta, a jednak, gdy natrafiałam na „Mildred rzucił” itp, to miałam wątpliwość, czy rozumiem, co czytam :D
    Przyznam, że gdy Milan zaczął wchodzić do tej jaskini, to pojawiło się w mojej głowie takie „Oho, teraz coś się stanie. To pewnie pułapka”. Na szczęście (albo i nie?) tak się nie stało, ale mimo to nie mogę pozbyć się wrażenia, że z tą jaskinią coś nie gra. I z Derwanem też, tylko nie wiem jeszcze co. Tak czy inaczej, ten rozdział był bardzo ciekawy, tylko powoli zaczynam się chyba gubić w informacjach. Każda perspektywa przynosi nowe zagadki, nowe wydarzenia, nowych bohaterów i na razie nijak nie umiem tego połączyć. No, ale wszystko w swoim czasie ;D
    Pozdrawiam i lecę dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, przy poprawie zwrócę na to uwagę, chociaż to pewnie literówki właśnie.

      Te wszystkie informacje zaczną się ze sobą łączyć w pewnym momencie, na razie chyba najważniejsze jest to, że odnaleźli jaskinię, w której znajduje się konkretny znak - taki sam jak noszą atakujący ze wschodu. A o bohaterach będzie wiadomo więcej trochę później, przy czym o Derwanie więcej więcej, a o Mildred trochę więcej.
      Cieszę się, że wyszło ciekawie i dzięki wielkie za komentarz ; ))

      Usuń