wtorek, 17 października 2017

Rozdział 10 cz.2

Pierwszego dnia przedzimy, jak zwykli nazywać obecną pogodę, miejscowi zawitali we wsi Stodiuk. Nie było ich wcale tak wielu, ale dość żeby zwracać na siebie uwagę.
Sara widziała ich z daleka i chociaż oczekiwała garstki dzikusów, zastała normalnych, cywilizowanych ludzi. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Na tle górskiego krajobrazu wyglądali niemal bajecznie. Chociaż pokryte zielenią i bielą wzniesienia już wcześniej wstrzymały jej oddech. Zmęczona oraz sfrustrowana nieustającą jazdą konną  nie potrafiła docenić piękna przed oczami. Po całym dniu odpoczynku uroda otaczającej przyrody zachwycała o wiele bardziej. Nawet jeśli na zewnątrz robiło się coraz chłodniej, a tego dnia na kasztanowe włosy Sary opadło kilka płatków śniegu.
Stała na ganku gospody w towarzystwie kompanów Derwana, których imion nie mogła… albo nie chciała zapamiętać. Założyła na tę okazję kremową suknię z zielonymi zdobieniami, którą podarowała kobiecie księżna Kasandra. Strój należał do skromnych, ale wystarczająco ciekawych, żeby Sara nie wyglądała jak służąca, którą przecież już nie była. Chociaż nawet bez niej czułaby się jak prawdziwa dama. Po gorącej kąpieli przygotowanej przez gospodynię i porządnym praniu ogarnął ją wyśmienity nastrój. Znalazła nawet chęci, żeby włosy upiąć w nieco bardziej finezyjny kok, a na policzki nałożyć róż.
„Proszę jaka odmiana” skomentował ten wygląd Zygryd, mrugając porozumiewawczo do Derwana. Ten minął ją bez słowa, ale Sara zdążyła przywyknąć. Na ten moment jej stosunek do zachowania męża nazywała obojętnym.
W ich stronę zmierzał cały pochód złożony z kilkunastu jeźdźców i czterech powozów. Grupę prowadził niski, gruby mężczyzna z garbatym nosem. Zaraz za nim jechało jego przeciwieństwo – człowiek niezmiernie wysoki i przeraźliwie chudy. Miał siwe, przerzedzone włosy, pociągłą twarz i skórę tak bladą, że przypominała umarłego. Gdyby nie gruby, ozdobiony kożuchem płaszcz, niewiele odróżniałoby go od oszczepu. Zwłaszcza że minę miał co najmniej nietęgą, jakby wkroczył do krainy smrodu. Jego chłodne spojrzenie spoczęło na Sarze i wtedy zmarszczył nos.
Dziewczyna poczuła, jak jej palce zaczyna pokrywać pot, więc wytarła je szybko o spódnicę.
W pierwszej kolejności Derwan przywitał szczupłego, później skinął grubszemu, by ściskać dłoń każdego przybyłego.
Sara stała, jakby stopy wrosły w  drewniany podest, aż w końcu Zygfryd popchnął ją do przodu i zaprowadził do grupy, która aktualnie wyraziła szczere zainteresowanie Milanem.
– Nigdy nie widziałem gwardii – mówił ten grubszy. – Poza samym Racławem, ale on wtedy był podrostkiem, nie starszym niż ty. Ile właściwie kopiesz?
Milan zmarszczył brwi, nie rozumiejąc pytania.
– Ile masz lat – podpowiedziała mu Sara, kiedy cisza zaczęła wżynać się w kości. Wtedy też została dostrzeżona przez wszystkich przybyszy a ich wzrok wcale nie należał do przyjemnych.
– Szesnaście – odpowiedział sucho Milam.
– Szesnaście ziemnioków? – wyraził zdumienie mężczyzna, a stojący obok niego kompan zwęził usta. – Wyglądasz na wimcyj. Co najmniej osiemnaście ziemniaków, albo i nawet…
Nie zdążył dokończyć. Przerwał mu gromki śmiech chudego. Jego głos odbijał się echem od otoczenia, a po chwili zawtórowali mu pozostali.
Milan wcale nie wyglądał na rozbawionego, co najwyżej skonsternowanego.
– Idź ty z tymi ziemniokami – wycharczał w końcu wysoki mężczyzna, ocierając łzy, które płynęły po jego policzkach. – Tym razem zasłużyłeś na pięć punktów.
– To i tak lepiej niż twój żart, Letor, o ciecierzycy i starej świni – oburzył się towarzysz. – Poza tym, spójrz na jego facjetę. Uważym, że zasłużył na co najmniej osiem punktów.
– Osiem to byś dostał, jakby mój bratanek się zaśmieł. Gdzie on właściwie jest?
– Wita chyba każdego konia, Kaznar – powiedział Zygfryd, szczerząc zęby. – A ta panna, to jego jest. – Poklepał Sarę po głowie.
– Jak jego, to już nie panna – zaśpiewał Letor. – Jak cię zowią, panienko?
– Sara – rzekła, rezygnując z poprawiania ludzi, których przecież nie znała.
– Niezbyt zmyślnie – mruknął.
– Stara trochę – skomentował Kaznar. – Dobrze, że Wichlera jest z nami.
Na całe szczęście z odpowiedzi na te nieprzyjemne uwagi wybawił ją sam Derwan.
– Nie widzę potrzeby, żeby ją tu sprowadzać – rzucił, ciągnąć za sobą białego wierzchowca.
– Nie jestem od potrzeby, tylko powinności – wychrypiała osoba, która do tej pory kryła się za plecami Sary.
Miała potargane, brudne włosy sięgające pasa, w które wplotła mech i gałązki sosen. Jej oczy były malutkie, paciorkowate, pozbawione rzęs, za to z krzaczastymi brwiami. Na prawym policzku widniała blizna, ciągnąca się aż do górnej wargi. Kobiecie brakowało przynajmniej kilku zębów, a pozostałe pożółkły jak u żebraka. Przy tym wszystkim miała tak wielkie łapska, że spokojnie rozgniotłaby w nich garść orzechów. Zgarbione plecy, wykręcona prawa noga i brodawka na czole tylko dopełniały ten przykry obraz.
Sara mimowolnie zrobiła krok w tył.
– Nie ma co uciekać, brzydulko, i tak spędzimy razem wieczór – wycharczała złowieszczo kobieta.
– Nie będziesz grzebać tam, gdzie ci nie zezwolę – powiedział beznamiętnie Derwan, przez co jego ostrzeżenie wcale nie zabrzmiało groźnie.
– Oczywiście, że nie. –  Mrugnęła okiem do Sary, którą dopiero wtedy naprawdę obleciał strach.
Na całe szczęście cała grupa zaczęła wchodzić do gospody, gdzie czekało na nich jadło. Sara nigdy jeszcze nie przebywała w towarzystwie ludzi tak głośnych. Cisza zapadała jedynie po nieśmiesznych żartach Letora albo Kaznara. Przy tym panowała wśród nich rodzinna atmosfera. Wszyscy nieustannie czuli potrzebę obmacywania każdej rzeczy, która wpadła im w ręce – talerza, świecznika, poduszki czy sukni gospodyni. Sara nie potrafiła do tego przywyknąć, nie w tak krótkim czasie, więc usiadła w kącie, chowając głowę za wielkim dzbanem.
Mogła dostrzec na nim własne odbicie, pełne strachu i niepewności. Widziała mrówkę, którą wrzucono do gniazda termitów. Tylko czekała, aż zostanie pożarta.
– Weź chociaż ty no przedstaw porządnie tę swoją Sarę, a nie cyrki odstawiesz – usłyszała, jak prycha Kaznar, a że straciła ochotę na wszelką zabawę, niemal położyła głowę na stole.
– Jesteś ty pewien, że to ta, co miała być? – zapytał już poważniej Letor.
– Tak – odpowiedział krótko Derwan.
– Jakaś tako mało wyjątkowa…
Nie chciała tego słuchać, więc wyślizgnęła się z gospody. Przystanęła na ganku, ale że ogarnął ją chłód, to ruszyła dalej. W bezruchu zimno uderzało bardziej.
Zajrzała do stajni i wcale nie była zdumiona, kiedy zobaczyła tam Milana.
Chłopak najwyraźniej również skorzystał z dnia wolnego na sprowadzenie odzieży do nienagannego stanu. Jego ciemne płaszcz gwardzisty odzyskał głębię koloru, co dla Milana wydawało się kluczowym punktem zadowolenia. Chociaż na twarzy nie widniał uśmiech, a uwagę w całości skupił na mocowaniu siodła, w tej chwili wyglądał o wiele mniej sztywno niż zazwyczaj.
– Już wyjeżdżasz? – zapytała, ukrywając płaczliwy ton.
Wiedziała, że gwardziści w podróże wyruszają nocą – czasami z konieczności, innym razem nawyku. Przyzwyczajeni do zimna jak również niebezpieczeństw ukrytych w ciemności, wybierali porę, w której trudniej wyśledzić ich ruchy.
– Tak, pożegnałem już Derwana i jego wuja – wyjaśnił krótko, nie przerywając ciągu czynności. – Nie mogę dłużej zwlekać.
– Rozumiem – kiwnęła głową. – Czy jeśli zobaczysz księżniczkę Gaję, prześlesz moje pozdrowienia?
Nie odpowiedział od razu. Najpierw sprawdził umocowanie siodła, poklepał konia po szyi. Dopiero potem podszedł do niej i złożył rycerski ukłon, tak zgodny z etykietą, że Sara nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
– Oczywiście – powiedział.
– Dziękuję. Szczęśliwej podróży, Milanie.
Pocałował jej rękę, ostatni raz skinął głową i wyprowadził konia ze stajni, zostawiając kobietę całkiem samą.
Sara długo stała jak zaczarowana. Nikt nigdy nie potraktował jej z takim szacunkiem.  Nawet jeśli w zamku traktowano ją dobrze, to żaden rycerz ani dworzanin nie kiwnął, nie pomachał, nie wspominając już o ukłonie. Widziała oczywiście takie zachowanie w stosunku do dam, ale ona należała do służby.
Chciała zostać w stajni. Zaryglować drzwi, zakopać się pod sianem, koczować do wiosny. Chciała, ale tego nie zrobiła. Palce u stóp zdrętwiały od zimna, dłonie zaczęły dygotać. Zaciskając zęby, wróciła do gospody, ale wśród pijanych mężczyzn nie widziała Derwana ani jego wuja czy chociażby Kaznara, którego pozycji nie potrafiła ocenić. Usłyszała kilka sprośnych żartów na temat jej urody, dlatego uciekła na piętro, gdzie mieściła była sypialnia. Zanim dotarła do drzwi, uwagę kobiety przykuł gromki śmiech wydobywający się z jednego z pomieszczeń.
– Starsze od niej rodzom dzieci – usłyszała i zamarła.
– Nie po to ją tu sprowadziłem – rozpoznała bezbarwny głos Derwana i policzki jej pociemniały bo doskonale wiedziała, o kim rozmawiają.
– Bla bla bla, przestań tak zgrzecić – dorzucił złośliwie Zygryd, który najwyraźniej towarzyszył mężczyznom. – W małżeństwie występuje albo to albo plotki, że jesteś fajfusem.
– Nie int…
– Interesują cię plotki – dokończył za niego. – Ciebie nic nie interesuje. Każdy normalny by ją przeciągnął z samej ciekawości, bo mu wolno. A ty czekasz na polecenie od wuja. Masz w ogóle, co w nią włożyć?
– Opanuj że nerwy, Zygfrydzie – polecił mu Lotar.
– Wybacz, ojcze. Nie rozumiem mego kuzyna. Ta Sara musi mieć coś w sobie, skoro król…
– Zygrydzie!
Wcale nie chciała słuchać, jak rozmawiają o niej jak o niedawno zakupionym bydle. Obietnica złożona Kasandrze była jedynym, co zatrzymało ją w miejscu.
– O jego wysokości pomówimy w Katul – rzucił nieprzejęty Derwan.
– Doskonały pomysł. Lepij opowiem ci, Zygfrydzue, co ostatnio zrobił twój syn.
– Ta zaraza? Co znowu? Ostatnio…
Usłyszała kroki na schodach, więc wycofała się wgłęb korytarza. Zanim zdążył przeskoczyć za kotarę przysłaniającą okno, dostrzegła ją córka gospodyni – młoda dziewczyna o nazbyt delikatnej urodzie i cichym głosie.
– Pani Saro – powitała kobietę po raz szósty tego dnia. W rękach trzymała misę z ciepłą wodą, z której ciężarem ledwo sobie radziła. 
– Pomogę ci – zaproponowała nerwowo Sara. –  Gdzie to niesiesz, he?
– Ja… do pani sypialni, pani Saro.
– Co?
Patrzyła w oczy dziewczyny, ale nie znalazła tam nic poza niewinnością. Dlatego złapała za drugą rączkę misy i zaczęła ciągnąć ją w stronę pomieszczenia, które zajmowała od kliku dni. Miała o wiele więcej siły niż dziewczyna, która ledwie dotrzymywała jej kroku.
Wniosły misę do sypialni i postawiły ją koło łoża. Pozornie wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Pościel idealnie usłana, ciężkie zasłony zakrywające światło księżyca, miedziany świecznik….
Pozornie, bo kiedy odwróciła się w stronę drzwi, te zostały zamknięte z donośnym trzaskiem.
– Dobrze, że już dotarłaś – wycharczała Wichlera, oblizując wargi.
Przez ciało Sary przeszedł dreszcz, ale nie cofnęła się. Zgarnęła jedynie córkę gospodyni za plecy.
– Co robisz w mojej komnacie? – zapytała i chociaż chciała zabrzmieć karcąco, w swoim głosie wyczuła strach.
– Jestem medykiem, nakazano mi sprawdzić twoją przydatność. To, że jesteś taka brzydka, nie oznacza od razu, że do niczego cię nie wykorzystają.
– Jak śmiesz!
– Wszystko za zgodą panującego. Twojego męża też, więc skończ te twoje oburzenia wieśniaczko. Młodzinka potwierdzi.
Sara spojrzała ze złością na dziewczynę, jakby ta miała wziąć odpowiedzialność za to, co właśnie ją spotkało.
– Pan Lotar kazał czynić przygotowania – wymamlała, pochylając głowę.
– Przygotowania do czego? – wyszeptała słabo Sara, czując, jak świat nagle zaczyna wirować i tonąć jednocześnie. Nie jadła zbyt wiele, ale nagle wszystko jej ciążyło i powróciło do przełyku.
Wichlera nie odpowiedziała. Jedynie wyszczerzyła wybrakowane zęby, by rzucić na blat stołu komplet blaszanych narzędzi, które Sara widziała pierwszy raz w życiu.
– Co to za spojrzenia? – rzuciła ironicznie. – Większe rzeczy z was jeszcze wyjdą.
Sara nic nie słyszała. Widziała jedynie gruby sznur, który Wichlera owinęła wokół wielkiej łapy.
Musiała uciekać, choćby przez okno.
Zanim zrobiła krok, została rzucona na łóżko przez o wiele silniejszą kobietę. Wierzgała nogami ja dzika. Chciała krzyczeć, ale córka gospodyni włożyła jej w usta białą chustkę, przez co Sara niemal zakrztusiła się własną śliną. Tę słabość wykorzystała Wichlera i przywiązała jej ręce do haka nad łożem.
– Wszystko będzie dobrze – wyszeptała do niej dziewczyna. – Każda kobieta przez to przechodzi. To nawet nie boli.
Nie uwierzyła… ale jej wiara nie była warta nawet sznura, który oplatał jej nadgarstki.
Miała tylko nadzieję, że straci przytomność, zanim Wichlera zacznie swoje zabiegi.
Nie straciła.


***


Kiedy Lotar wrócił do głównej sali w gospodzie, większość mężczyzn ledwo stała na nogach. Kilka okazów spało pod stołem, inni śpiewali do talerza, jeden urządzał dzikie tańce przy barze. Lotar zamlaskał z niesmakiem, a jego syn wywrócił oczami. Jedynie Derwan wyglądał na nieporuszonego. Podszedł do najbardziej trzeźwego i zapytał:
– Gdzie jest Sara?
Dopiero wtedy starszy mężczyzna dostrzegł, że kobiety nie było wśród obecnych.
– Pewnie poszła odpocząć – skłamał, chociaż prawda powinna być dla Derwana jasna i oczywista.
Lotar uważał, że pytanie bratanka o zgodę w tej kwestii to aż nadto. Nie widział sensu mieszano go w sprawy, które i tak powinny pozostać między kobietami. Zwłaszcza, że ten i tak nie kwestionował niczego, co mu polecono.
Dlaczego w takim razie Lotara obleciał strach?
Derwan nie zadał dodatkowych pytań. Opuścił ich towarzystwo i poszedł na piętro.
Zygfryd wzruszył ramionami i sięgnął po dzban piwa, ale Lotar stał w miejscu. Czekał. Przewidywał najgorsze, ale liczył na spokojniejszą naturę mężczyzny. Nawet jeśli od urodzenia był „inny”.
Derwan zszedł na dół z dokładnie takim samym wyrazem twarzy jak przez cały dzień. Jednak to nigdy nie wyrażało jego nastroju. To, że minął ich bez słowa, o wiele bardziej.
Zygfryd ruszył krokiem kuzyna, ale Lotar zamiast tego przeszedł na drugi poziom gospody.
Na długim korytarzu zobaczył klęczącą na ziemi Wichlerę. Rękawy sukni miała podwinięte aż po łokcie, a dłonie i przedramiona pokrywała krew. Jednak nie to oszołomiło mężczyznę. W szeroko otwartych oczach kobiety zobaczył grozę. Z trudem łapała oddech, trzymając rękę na sercu. Przy tym wszystkim gadała do siebie w południowym języku, którego mężczyzna nie rozumiał.
– Niesamowite – wycharczała w końcu, wciąż nie mogąc podnieść się z podłogi.
– Co jest niesamowite? – Lotar przerwał jej przerażający amok.
– NIC! – wrzasnęła nagle. – Nic, nic – powtórzyła o wiele ciszej. – Nic, nic, nic – zaśpiewała po raz kolejny.
– Skąd tyle krwi, zranił cię? – zapytał z troską, wyciągając rękę, by pomóc kobiecie wstać.
– To jego wina! – wrzasnęła. – Jakby spełniał swoje obowiązki, to by się z niej tyle nie ulewało.
– Słucham? – wybełkotał, odrzucając myśli, które napłynęły do jego głowy.
– Nic – wycedziła złowieszczo, a potem powtórzyła – Nic, nic, nic, nic, nic…
… nic…
Z nieba zaczął padać zimny deszcz, kiedy Derwan schował do pochwy przełamany miecz. Czuł na twarzy zgniłe krople, ale nie zatrzymał się, dopóki jej nie znalazł.
Widział, jak wymiotuje odgarniając mokre włosy. Kiedy go zobaczyła, spróbowała wstać, ale opuściły ją siły i upadła wprost w cuchnącą wydzielinę.
– Odejdź – kwiliła żałośnie, ale to go nie powstrzymało. Derwan złapał Sarę pod kolanami i plecami, by podnieść ją z mokrej ziemi. Patrzył przed siebie, trzymając na rękach te kupkę nieszczęścia, która łkała mu w ramię, wbijając paznokcie w szyję.
– Zniszczyła mi suknie – wychrypiała.
– Dostaniesz drugą – powiedział.
– Nie chcę! – jęknęła. – To prezent od księżnej, mój własny.
– Dostaniesz drugą w prezencie i na własność. Taką samą.
– W stolicy nie robią takich rzeczy. Nikt mi nie powiedział…
Wniósł ją do gospody, później do sypialni, w której spał razem z Zerandem.
– Wynocha – rzucił krótko do śpiącego mężczyzny, a ten wstał jak rażony piorunem i bez ociągania wywlókł się z pomieszczenia.
Położył Sarę na niewielkim łóżku.
– Nie chcę tego więcej widzieć – szepnęła.
Pomógł jej zrzucić ubranie, a ona nie czuła ani grama wstydu. Rozżalenie ogarnęło ją do tego stopnia, że nie dostrzegała niczego złego w nagości, śladach krwi, niedoskonałościach skóry. Kiedy dotknął uda, mimowolnie zadrżała. Wciąż zmagała się z bólem. Jednak w jego ruchach nie było niczego intymnego. Zmył z niej najbardziej widoczny brud wilgotną ścierką, przykrył ciepłą pierzyną.
– Dlaczego to robisz? – zapytała, wcale nie oczekując odpowiedzi. – Poślubiłeś obcą osobę, bez pozycji, szczególnych zdolności czy urody. Nawet mnie nie lubisz, nigdy ze mną nie rozmawiasz, nie chcesz mnie jako kobiety. Nie sądzę nawet, byś czegoś ode mnie oczekiwał. Po cóż? To jakaś polityka, której głupia służąca i tak nie zrozumie?
Powiedziała to wszystko na wydechu i pod koniec zabrakło jej tchu.
– Wiem, i tak będziesz milczał. Nawet nie udajesz, że jestem w tym wszystkim istotna i dziękuję ci za to… ale jeśli któryś z twoich kompanów znowu nazwie mnie brzydulą…
Nie wiedziała, co mogłaby zrobić. Nie miała nikogo, kto by się za nią wstawił. Nie dysponowała siłą, dzięki której mogła wygrać.
– Nie jestem taka okropna – mówiła dalej, bo kiedy wypełniała cisze brzmieniem własnego głosu, czuła się bezpieczniej. – Może nie przyszłam na świat jako ślicznotka, którą kąpano w mleku. Nie mam nastu lat, pięknego ciała, błyszczących włosów, delikatnych dłoni, niczego… ale nie jestem taka okropna.

– Nie jesteś – powiedział w końcu, przerywając jej monolog. – Nie jesteś i nigdy nie będziesz tak okropna jak świat, na który patrzę. 

***

Widzę, że w ostatnim czasie świat blogów nieco przysnął, dlatego wrzucam kolejny rozdział, żeby się nie stać częścią tej ogólnej śpiączki ;p 

Ciekawi mnie, co teraz myślicie o Sarze i Derwanie, kiedy mogłam w spokoju dokończyć o nich rozdział. Huhu, ciekawe czy będą z tego dzieci, taki z niego romantyczny typ ;d

Następny rozdział to Kasjan, Ida i Aaron, więc będzie krok do przodu, jeśli chodzi o tajemnicę przełamanego ostrza. 

Trzymajcie się ciepło w tym zimnym miesiącu!  

4 komentarze:

  1. To koszmarne, co spotkało Sarę. Najdziwniejsze jest za yo chyva to, ze jej maz do tego dopuścił, skoro najwyraźniej sam tego nie chciał. Ale obawiam sie, ze-No coz-to nie on jest decyzyjny. Ta corka gospodyni jest autentycznie przerażająca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Derwan nie jest postacią czystą jak łza, ma swoje zalety i wady, no i tutaj właśnie pokazała się zarówno jedna z wad jak i zalet :D
      Może to nieładnie z mojej strony, ale lubię o nim pisać i najchętniej natworzyłabym o nim jeszcze kilka rozdziałów (albo i kilkanaście), ale wtedy moje opowiadanie stanie się czymś w rodzaju niekończącej się historii :D Dlatego zarówno on jak i Sara pojawiają się w konkretnym celu popchnięcia tej historii. A konkretnie chodzi o jego miecz :D

      Dzięki bardzo za komentarz! ; ))

      Usuń
  2. Ja mam chyba jakieś zaćmienie, czy coś, ale nie do końca rozumiem, co dokładnie ta brzydula zrobiła Sarze. Skąd ten złamany miecz? Możesz mi to jakoś wyjaśnić? xD
    Ale mimo tego, że nie do końca ogarniam, co tu miało miejsce, to czytałam z ciekawością. Żal mi strasznie tej Sary. Miała dobre, spokojne życie, a teraz trafiła do środka czegoś, czego kompletnie nie rozumie. I jeszcze ta wariatka! Co miało znaczyć to "nic"? Po co to wszystko? Rany, tu się nic nie wyjaśnia! :D Chyba, że to ja nie umiem połączyć dwa plus dwa :D

    Pozdrawiam i czekam na kolejny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co brzydula zrobiła Sarze nie jest tak ważne w porównaniu do tego, co brzyduli zrobił Derwan haha. Chyba kwestię Sary pozostawię w sferze domysłów, powiedzmy że miała pierwotne badanie ginekologiczne. A złamany miecz to właśnie, skąd on jest? :D To przyczyna, dla której powstał Derwan, więc oczywiście nie mogę tu zbyt wiele powiedzieć. Ale część odpowiedzi pojawi się w kolejnym rozdziale, który opublikuję dzisiaj :D

      Dzięki bardzo za twój czas, pozdrawiam cieplutko!

      Usuń