piątek, 26 stycznia 2018

Rozdział 11 cz. 3

Z tego, co powiedział Kasjan, celem ich wyprawy miało być odnalezienie zarządcy ziem, który z kolei powinien odwołać „bandytów z herbem”, jak nazwała ich Ida. Jej dom zajmował mało miejsca, do tej pory nikt nie poświęcał mu uwagi. Jednak po zmianie władzy nachodzenie samotnej kobiety najwidoczniej sprawiało rycerzom sporo przyjemności, a z czasem mogło to przerodzić cię w otwarty konflikt. Oczywiście ona i tak miała przewagę, ale wolała jej nie manifestować. Dlatego chciała, żeby sprawę załatwił mąż, w ten czy inny sposób… a on wybrał sposób, który obejmował towarzystwo Aarona.
Wrócili mokrzy od śniegu i zmarznięci przez wiatr. Kasjan zrzucił mundur już na progu domu, przeklinając pogodę, ale Aaron czekał, aż w końcu Ida ofiarowała mu ubranie na zmianę. Czuł od niej zapach ziół, zapewne znowu eksperymentowała przy kotle, nawet końcówki włosów miała przypalone.
– Przebierz się, potem zejdź na dół, bo na stole leży ciepły posiłek ­– powiedziała do niego, niezrażona swoim wyglądem.
Kasjan najwyraźniej też był niezrażony, bo podszedł do niej, podniósł i przerzucił przez ramię.
– A co ty niby robisz? – warknęła niemal groźnie.
– Siądź przy kominku, Aaron, bo zachorujesz, a to pokrzyżuje nam plany – rzucił do chłopaka Kasjan, ignorując Idę. – I weź sobie kożuch. Co za zimnica…
– Będziesz mnie teraz niósł? Jak worek kart… – stęknęła, kiedy przesunął ją wyżej, tak, że teraz jej biodra znajdowały się na poziomie jego głowy.
– I zjedz – kontynuował. Ida uderzyła go pięścią w plecy, ale wywołało to tylko śmiech.
Aaron skinął krótko głową i bynajmniej nieporuszony poszedł do kuchni. Nie żeby taka sytuacja miała miejsce pierwszy raz.
Wolał zmienić ubranie na dole, gdzie i tak pewnie nikt nie zawita przez najbliższy czas… a na piętrze pewnie by usłyszał więcej, niżby chciał.
Chociaż to również nie robiło już na nim wrażenia.
Zresztą, po dzisiejszej wyprawie wątpił, by cokolwiek go zaskoczyło. Nie przeżył doprawdy szoku, ale natłok informacji wykraczał poza jego zdolności percepcji… tak sądził.
Na początek dziwił go Kasjan, który po obcych terenach przechadzał się jak władca po włościach. Później doszedł do tego fakt, że zamiast konfliktu z ludźmi Wezgrajta usłyszał „Kasjan? Kopę lat!”.
Przywitał ich mężczyzna przed czterdziestym rokiem życia, niewiele wyższy od Aarona, o ciemnobrązowych włosach i szarych oczach, w których błyszczało coś niebezpiecznego, czego nawet uśmiech nie potrafił zamazać. Nosił niezbyt ciężką zbroję ze znakiem czapli na piersi, pod pachą trzymał hełm z krótkim, czerwonym pióropuszem.
Zaprosił ich do miejsca przypominającego zbrojownię. Był to kamienny, niezbyt wysoki budynek, strzeżony przez piętnastu rycerzy. Praktycznie każdy zmierzył ich nieprzyjemnym spojrzeniem od stóp do głów.
– Powinienem zarekwirować ci miecz… – zaczął mężczyzna, ale Kasjan mu przerwał.
– Po moim trupie.
– No też właśnie – dokończył. – Tylko nie rób tutaj burdelu, bo znowu dostanę po głowie. Ostatnio dwóch gówniarzy z gwardii rozwaliło mi drużynę, jeden bez ręki skończył. Całe szczęście, że gówniarze, bo by trafili pod sąd…. a tak żaden nie przyzna, że dokopały mu dzieci. 
Kasjan uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Aaron również pilnował, żeby jego twarz nie wyrażała niczego.
Usiedli w dużym pomieszczeniu, gdzie praktycznie całą przestrzeń wypełniały trzy stoły wraz z ławkami, ale poza nimi nikogo w środku nie zastali.
– Co tu właściwie robisz, co? Fred? – zapytał Kasjan, rozglądając się po pomieszczeniu.
– O to samo mógłbym zapytać ciebie! – zawołał wesoło, kiedy odszedł na koniec sali, żeby wypełnić trzy kufle piwem.  – Tyle czasu cię nie widziałem, myślałem już, że gdzieś padłeś. A ty tu sobie przyjeżdżasz jak gdyby nigdy nic. A zresztą… przenieśli mnie ze straży zamkowej, nawet dali ziemię, całkiem niedaleko!
Podszedł do nich z trunkiem, by postawić na drewnianym stole i samemu paść na ławkę.
– Chociaż teraz muszę składać pokłony Wezgrajtowi, a to kawał skurwysyna – powiedział już o wiele ciszej. – Ludzie tutaj to też jakieś popaprańce, ale każdy orze jak może, nie?
Nie odpowiedzieli, ale Kasjan parsknął śmiechem, przez co Fred zmarszczył brwi.
– Nic się nie zmieniłeś. Dalej wyglądasz ja rozpuszczony, królewski bachor – westchnął teatralnie, po czym dodał – Mogę tak do ciebie mówić, nie? Przy Dymitrze muszę trzymać język za zębami… ale on ma wiadomo co wiadomo gdzie.
– Dima zawsze taki był – stwierdził Kasjan, popijając piwo. – Sztywny aż do granic rozczulenia.
– Tak, ale teraz to następca tronu i cholera wie, kiedy zostanie królem. Ty pogrzebałeś swoje szanse, a szkoda młodego – skinął na Aarona.
– On nie ma z tym nic wspólnego. Jest rycerzem gwardii.
– Naprawdę? Myślałem, że to twój syn. Gdzie masz mundur, co? – zapytał Aarona, który bez cienia uśmiechu rzekł:
– Spłonął.
Fred zamrugał, nieco zbity z tropu.
– Fred – powiedział już poważniej Kasjan.
– No tak, tak. Przejdźmy do rzeczy, przecież nie przyjechałeś tu w odwiedziny. To co, jaki masz interes? – Fred nie zrezygnował ze zdawkowego tonu, a wyraz jego twarzy nie uległ zmianie.
– Nie mam interesu, tylko prośbę. Proszę więc, żebyś trzymał swoje psy na smyczy, bo nachodzą mój teren i zaczynają szczekać – głos Kasjana nie brzmiał groźnie, ale wystarczająco dobitnie, żeby nie pozostawić złudzeń co do intencji.
– A co, zaczepiają cię? – zapytał Fred i chrząknął kilka razy.
– Nie – odpowiedział z irytacją Kasjan. – Mnie tu nie ma przez większość roku… ale twoi ludzie grożą mojej żonie…
– Ty masz żonę? Od kiedy? – przerwał mu Fred.
– Ponad dziesięć lat.
Zdziwienie na twarzy Freda przysłoniło pozostałe emocje.
– Dzieci jakieś chowacie?
– Nie.
– To weź jakiś dłuższy urlop – zarechotał, ale Kasjan wcale nie wyglądał na rozbawionego. Fred ponownie chrząknął i spoważniał. – Niech będzie, pogadam z nimi. Chociaż nie wiem, dlaczego mieliby was tam ruszać.
– Zapewne dlatego, że ona mieszka tam sama, a takie osoby łatwiej zastraszyć. Chociażby dla zabawy.
– Dobra, dobra…
– Fred – syknął Kasjan. – Zrób z nimi porządek, albo sam ich ustawię, ale wtedy nie skorzysta na tym nikt, włącznie z tobą.
– Uhu, brzmi groźnie.
– …
– No już, nie śmiałbym się sprzeciwić waszej wysokości!
– Zamilcz.
Mężczyzna ponownie zarechotał, ale nie ciągnął tematu. Wypił solidny łyk piwa, które zdaniem Aarona smakowało ja szczyny.
– A swoją drogą, co cię tu sprowadza? Skoro z chłopakiem zaszedłeś, to raczej nie rodzinny wyjazd. Masz tu jakieś zadanie?
– Co w tym dziwnego? – odpowiedział wymijająco Kasjan.
– Nic. Ciągle łażą tu gwardziści. Można myśleć, żeście tu obóz rozłożyli.
– To wschód, a przy granicach zawsze więcej roboty. Młody niedawno opuścił Deszczowe Wzgórza – wskazał na Aarona, który zanotował, że Kasjan ani razu nie wypowiedział jego imienia.
– No i nikt normalny nie chce tu żyć! – huknął Fred. – Ciągle atakują szajki przestępców, palą pola, mordują wieśniaków. Potem ukrywają ich miejscowi i wychodzi łajno. Wezgrajt rządzi silną ręką, utrzymuje porządek, ale przez to go tu nienawidzą.
– Miejscowi nie znoszą panów, choćby ich chronili własną piersią – skomentował Kasjan.
– Tylko was to omija! – zaśmiał się Fred. – Nie słyszałem, żeby ktokolwiek narzekał na gwardię. Nawet o rodzinie królewskiej gorzej mówią.
– Rzadko nas widzą, to nie zdążyliśmy zajść im za skórę.
– No i biegają za gwardzistami panny z mokrymi gaciami. Normalnie kiedyś rzygałem z zazdrości.
– Te panny akurat przysparzają więcej kłopotu niż pożytku – skwitował rycerz z nietęgą miną. – Poza tym ja już mam swoją i wystarczy na całe życie.
– Jaki szlachetny – wysyczał Fred, a Aaron zmarszczył brwi w braku zrozumienia. – Żonaty w dodatku. Ale młody na więcej wolności, nie?
Jego ciekawskie spojrzenie zmierzyło Aarona od stóp do głów, mrugając porozumiewawczo. Jednak on milczał, bo nie wiedział, czego obcy chciał. Dlatego mężczyzna wytarł rękawem nos i zrezygnował.
– A tam – mruknął. – Kto by pomyślał, że taki z ciebie wierny typ. Kiedy ostatnio cię widziałem, mieszkałeś w zamku z narzeczoną oraz kochanką. Jak jej tam było… Ka...?
– Kasandra wyszła za Dymitra – warknął Kasjan, a Fred uniósł ręce w przepraszającym geście.
– Wybacz, miesza już mi się wszystko. No ale jak ona miała? Taka, co ją łysą przywiozłeś sobie. Na pewno pamiętasz!
– Ida jest moją żoną.
– Nie żartuj!
Jednak Kasjan nie żartował, a Fred nie potrafił tego przyjąć do wiadomości. Parsknął kilka razy, wciąż nie dowierzając. Dopiero kiedy przez dłuższy czas nikt nie przerwał ciszy, w końcu wypalił:
– Widzisz, młody, nie zapuszczał tyłka w te lasy, bo pnącza oplotą cię na zawsze. Tak jak Kasjana.
– Nie narzekam na te pnącza – powiedział starszy rycerz.
– Ale Dymitr trochę narzekał.
Kasjan nic na to nie odpowiedział, ale jakby sposępniał. Nawet jeśli rozmowa miała żartobliwy ton, powoli wkraczała na ryzykowny teraz. Nawet Aaron to wyczuł.
– Swoją drogą – zmienił temat Fred. – Widziałem go ostatnio jak jechał do tego zdrajcy, Hermickiego. Kojarzysz? Zresztą, nieważne. Wiesz, kogo tam wysłał?
– Nie on, tylko dowódca…
– Chabra.
Kasjan uniósł brwi.
– Nie wiedziałem, że ten drań jeszcze u was siedzi. Jego ekipa to chyba jeszcze gorsza niż ci tutaj, a też daleko im do doskonałości.
– Chaber jest skuteczny… i świetnie walczy – odparł Kasjan.
– Piękne wytłumaczenie, jego ofiary na pewno je docenią.
– Nie ja nim dowodzę. Chaber ma wyższą rangę niż moja – wycedził niezbyt uprzejmie.
– Takich to lepiej na kopach wywalić. Zgodzisz się, młody? – skierował pytanie do Aarona.
– Zostaw go w spokoju…
– Myślałem, że to gwardzista, a nie twój dzieciak, więc nie owijaj go tak łapami.
Kasjan wymamrotał coś obruszony, a wzrok Freda ponownie spoczął na Aaronie.
… który nie wiedział, jak interpretować zachowanie obcego mężczyzny. Fred mógł chcieć wyprowadzić go na manowce, ale te pytania najpewniej wyrażały ciekawość. Dla Aarona wyglądał on na człowieka, który lubił dużo wiedzieć i właśnie dzięki informacjom zyskał taką a nie inną pozycję.
– Niebezpiecznych ludzi lepiej trzymać blisko siebie – stwierdził w końcu, niezbyt pewnie.
– No ja bym dyskutował. Pozycja „obok” to najlepsza droga, żeby wbić nóż w plecy – wtrącił Fred, mlaskając głośno.
– Dlatego blisko będzie ich trzymał tylko człowiek wystarczająco inteligentny – dodał Kasjan.
– To co? Wypijemy za Racława?
Cała trójka uniosła kufle i wypiła pozostały w nich trunek. Aaron miał go za dużo, dlatego gorzki smak poczuł aż w nosie.
– Jego też pamiętam – powiedział cicho Fred. – Wtedy każdy chciał być jak Racław. A on szkolił Dymitra. Złośliwość losu, tyle lat zmarnowanych…
– Zmarnowanych? – powtórzył Kasjan.
– No ile taki książę powalczy? Aż nie wierzę, że jeszcze go nie nosi. Chyba nikt tak nie płakał za gwardią jak on.
– Rzadko w życiu robimy to, czego chcemy. Najczęściej musimy ograniczyć się do tego, co nam dobrze wychodzi. A Dymitr będzie świetnym królem.
– Lepszym?
– Innym.
– Trzymam za słowo – podsumował Fred. – A teraz już dość tego smędzenia. Pokażę wam lepiej mój plac treningowy. Wezgrajt wydał na to kupę złota!
Wyszli więc na zewnątrz, gdzie czekało na nich pole do ćwiczeń.
Było bardzo podobne do tego w Lagarze, z tą różnicą, że wydawało się o wiele mniejsze, a narzędzia w nim nieco nowsze. Nie zrobiło na Aaronie wielkiego wrażenia, chociaż Fred niemal kipiał z dumy. Brakowało również miejsca na trenowanie dalekozasięgowego łucznictwa, chociaż to na walkę na krótki dystans wyglądało niecodziennie.
– Ruchome przeszkody – wyjaśnił Fred. – Tablice porusza machina, którą steruje druga osoba. Ich kierunek może być dowolny, chociaż wyznaczają go te sznurki. Pokażę wam.
Podszedł do jednego z ćwiczących rycerzy, klepnął go mocno w plecy i wskazał na łańcuch po przeciwnej stronie placu. Mężczyzna podszedł tam i chwycił narzędzie, przeciągając go jak linę, wkładając w to mnóstwo siły. Wtedy tablice wokół pola łucznika zaczęły się obracać, aż w końcu poruszać z różną szybkością, czasami uderzając o siebie nawzajem.
– Konstruktor obiecał nawet, że zbuduje dla nas tarcze, które atakują. Dopiero będzie zabawa. Fajne cacko, nie? – zapytał Fred.
– Wolę tradycyjną walkę mieczem – powiedział Kasjan, mrużąc oczy.
– Tradycja odchodzi do lamusa. Na pojedynkach dworskich może pięknie wygląda, ale podczas wojny to technika wygra, nie starodawne przyzwyczajenia – rzekł Fred, niepocieszony brakiem oklasków. – Co nie oznacza, że nie trenują tutaj z ostrzem. Zobacz sam.
Pokazał palcem na dwóch mężczyzn, który walczyli drewnianymi kijami tuż nieopodal nich.
– Ciekawe, ile tam ich nauczyłeś. Zawołaj jednego – polecił mu Kasjan.
– Głupiś?! – fuknął Fred. – Aż tacy zdolni nie są, żeby powalić takiego byka jak ty.
– Nie będą walczyć ze mną.

Wskazał na Aarona, który właściwie wcale nie był tym zadaniem zaskoczony. 

***

Hej, cześć i czołem! 

Rozdział moim zdaniem wyszedł lekki, krótki, głównie polegał na rozmowie... a jednak ważnej rozmowie. Myślę, że tutaj potwierdziły się pewne fakty dotyczące Kasjana i Dymitra, a ich relacja (historia?) jest dosyć ważna dla przyszłych wydarzeń. 

Co myślicie o Fredzie? Nie będzie on kluczowym bohaterem (chyba...), ale całkiem dobrze obrazuje taki przykład standardowego rycerza spoza gwardii. 
Coś zwróciło waszą uwagę? 

W kolejnej części trochę walki i wreszcie imię, w końcu nie bez powodu taki a nie inny tytuł rozdziału :D 

Potem wrócimy do Milana, który "musi wracać do domu". Czas poznać Zalesie. 

Jeszcze na koniec - wstawiłam wersje poprawione kilku początkowych rozdziałów, chociaż chyba tak naprawdę tylko w pierwszym czuć różnicę. Głównie skracałam zdania, wywalałam niepotrzebne fragmenty i nadmierne "uzewnętrznianie" bohaterów. To tak jakby ktoś się kiedyś zdziwił, dlaczego czegoś nie ma.

I jeszcze coś - mam plan nieco bardziej wniknąć w świat internetowej twórczości, bo ostatnio trochę się zapuściłam. Nie wiem, od czego zacznę, ale mam zamiary :D  

Miłego! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz